|
|
|
|
Autor |
Wiadomość |
Danaet
Władca Domeny
Dołączył: 25 Paź 2007
Posty: 3085 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
Płeć:
|
Wysłany:
Pią 17:46, 09 Mar 2012 |
|
<center>SCENA PIERWSZA - KRWAWE ROZSTAWIENIE</center>
<center>Faces in this empty room
Cited in despair
Gazes that I had invoked
They're driving me insane now
Walls have eyes they're staring down on me
From everywhere around
In the face of dreams I had
Grimaces of pain
Now I am turning helpless
Callous and alone
Waiting for a storm to brew
To wash my dream and love and sins away
</center>
<center></center>
Seattle 13 grudnia 1932 roku
Stali na mrozie w oczekiwaniu na Dedley'a. Nerwowo palili papierosy i przestępowali z nogi na nogę a śnieg zgrzytał pod podeszwami. Choć nie czuli mrozu takie zachowanie zostało im jeszcze z poprzedniego życia. Gdyby tej mroźnej nocy ktoś miał tyle odwagi i bystrzejsze oko, dostrzegłby w tej czwórce coś dziwnego - z ich ust nie wydobywały się obłoki pary, powstające podczas oddychania na mrozie. Malkavianin James oglądał rozkład jady tramwaju linii 15. Wodził przy tym palcem to w górę to w dół. Choć robił to z nudów wcale nie sprawiało, że nudził się mniej. Przeżycia ostatnich lat zmieniły nie tylko jego ciało ale też i duszę. Coś w nim pękło. Nie był już taki sam jak dwa lata temu. Czuł się wielce nieswojo w towarzystwie trzech typów spod ciemnej gwiazdy. Choć uśmiechnął się na myśl, że ich występki to nic w porównaniu z tym co potrafi on.
Alek zapalił kolejną fajkę zastanawiając się po kiego wała Michels go tu wysłał. Cóż, miał niby być zapleczem dla Irlandczyka O'Connela. Jednak nie uśmiechało mu się słowo „zaplecze”. Czemu nie grał głównych skrzypiec? Cóż, może dlatego, że zawsze wolał działać w cieniu?
Albert i Mike nie widzieli się od dawna. Od czasu gdy Mike postrzelił śmiertelnie Rotenberga w Cotton Clubie. Tamtej nocy Albert nigdy nie wybaczy Irlandczykowi. Jednak z drugiej strony był mu wdzięczny. Gdyby nie trzy kule wpakowane w Alberta, Frank nie spokrewniłby go tak szybko. Jednak teraz dane było im pracować razem...
Mike dziwił się na wieść, że Albert jest Kainitą. Cóż zabił go raz, może i drugi. Teraz jednak prawo, które tego zabrania jest po stokroć surowsze. Spojrzał na Wolfa, swego brata-w-krwi. Choć mieli wspólnego ojca to nie czuli do siebie sympatii. Ich relacje dalekie były od tego. Częściej można było wyczuć aurę rywalizacji. Ojciec jednak nie faworyzował żadnego z nich. Na razie.
Dedley pojawił się w oparach przejeżdżającej ciężarówki. W kapturze i ciężkim prochowcu wyglądał jak jakiś kloszard. Zwrócił na nich swoją uwagę nikłym gestem dłoni i zniknął gdzieś w alejce.
<center></center>
Opustoszałe domostwa i fabryki, które powielały ten sam schemat Wielkiego Kryzysu przypominały im ich degenerację. Choć byli silniejsi i bardziej wytrzymali niż śmiertelnicy to czuli się jakby puści w środku. Tak jak domostwa opuszczone w pośpiechu, przez ich mieszkańców, którzy gonili za przeżyciem. Teraz miały stać się świadkami ich pierwszego prawdziwego kontaktu z nie-życiem Seattle. Przez dwa długie lata byli uczeni i poddawani próbom aby wreszcie doczekać się czegoś na kształt egzaminu.
Ruszyli w ślad za Dedleyem. Wyostrzony węch Malkavianina prowadził ich za Nosferatu, który pachniał jakby właśnie zszedł z kutra rybackiego. Znaleźli się przed bramą wjazdową do jednej z kamienic, której okna straszyły powybijanymi szybami a zapachy dochodzące ze środka przypominało miejską latrynę. Dedley nie odezwał się do nich ani słowem, zapalił tylko podręczną latarkę, skręcił na klatkę schodową i szorując po poręczy krzywymi i pożółkłymi paznokciami piął się w górę po schodach. Szli za nim potulnie po drewnianych stopniach, wiły się w górę niczym spirala zdegenerowanego żywota tego budynku. Nosferatu zatrzymał się na trzeciej kondygnacji. W korytarzu spał jakiś bezdomny. Gdy wszyscy już weszli Dedley chwycił śpiącego za ramiona i zrzucił go ze schodów sycząc aby spadał. Kloszard jęknął kilka razy podczas spadania a potem bez słowa umknął w poszukiwaniu bezpieczniejszego schronienia. Gdy Dedley upewnił się, że nie ma tu już więcej dzikich lokatorów dał znak do dalszego wymarszu. Albert nie czuł się tu najlepiej. Jego dobrze skrojony garnitur i płaszcz kurzyły się od wszechobecnego pyłu wzbijanego w powietrze przez prochowiec Dadleya. Dotarli do końca korytarza. Drewniane, odrapane z farby drzwi zwróciły ich uwagę. James poczuł nagle, że coś za nimi jest. Wytężył słuch. Nie dosłyszał ani bicia serca, ani krwi pulsującej w żyłach. Cokolwiek to było, musiał to być kolejny wampir.
Dedley otworzył drzwi i wszedł w mrok. Pomieszczenie oświetlały dwie lampy karbidowe i latarka Dedleya a pokoju stał ten, z którym tak naprawdę mieli się spotkać. Goblin był brzydki jak noc i ponoć tak samo wredny. Jednak to on miał dać im zadanie po którym się okaże czy słusznie zostali wybrani dla Nocy. Głowa Goblina nie przypominała do końca oblicza widywane u Nosferatów. Z półłysej czaszki wyrastały czarne, przetłuszczone włosy a spomiędzy nich wystawały szpiczaste uszy. Nos w większości przypadków cofnięty, u niego po Przemianie wydłużył się i teraz lekko oklapł. Goblin przypominał wiedźmę z bajek dla dzieci. Ubrany był w długą szatę okalającą całe jego ciało poza dłońmi. Miał długie palce i pomarszczoną, zielonkawą skórę jak u artretyka w ostatnim stadium choroby. Goblin odprawił Dedleya i skierował swoje bardzo jasnobłękitne oczy na przybyłych.
- Jesteście tu z woli swoich Stwórców - głos Goblina był skrzeczący i mało wyraźny, jednak starali się chłonąć każde słowo gdyż ponoć ten Nosferatu często mówił zagadkami
- Pomimo tego, że nie należycie do mojego klanu to właśnie ja z pewnych względów mam sprawdzić waszą przydatność dla tego miasta. Nie bądźcie urażeni – wzruszył ramionami jakby mu to zwisało – Jednak ta dziura przeszła ostatnio małą akcję Łowców i nikt nie chce tu słabej krwi. Słaba krew jest najłatwiejsza do zdobycia i byle jaki Łowca młokos może zdobyć waszą głowę. Nie będę dziś owijał w bawełnę. Dereck Cain – zarechotał znów – Cóż za nazwisko! Gangrel, ale tak naprawdę to ma status pariasa. Jakiś czas temu odkryto jego obecność na przedmieściach. Zajął małą chatę za miastem. Nie wadził nikomu ale też nie przedstawił się Freserowi. Książę postanowił go poobserwować. Pech chciał, że wysłani do tego ghule były... mało kompetentne. Z ich ostatniego raportu wynika, że Cain ma watahę psów, które karmi krwią. Z opisu zachowania samego Caina jak i jego zwierzaków wynika, że jego krew przenosi wściekliznę. Nie muszę mówić co będzie jeśli ten wyrzutek zacznie polować w mieście. - Goblin zrobił wymowną pauzę patrząc po każdym ze zgromadzonych. - Krew Caina jest skażona, ale Książę skazał go na Ostateczną Śmierć. Waszym zadaniem jest pozbyć się, osobiście, psów Caina a jego samego dostarczyć przed oblicze Fresera. Macie na to dwie noce, łącznie z tą. Współpracujcie, działajcie sami, róbcie co chcecie. Dereck ma być jutro z kołkiem w dupie u nóg władcy. Tak to się robi w Seattle. Pamiętajcie, jego vitae jest skażona. Nie pożywiajcie się też krwią jego ghuli. Dlatego moja rada, uzupełnijcie zapasy krwi tak aby podczas tych łowów być sytymi... krew się wam przyda.
To powiedziawszy Goblin odwrócił się dając znak, że to koniec rozmowy i zniknął w innym pomieszczeniu.
- A, jeszcze jedno - rzekł Goblin przeciągając głoski - Powinniście zaciągnąć jak najwięcej informacji o Gangrelach, wasi tatusiowie mogli wam niewiele powiedzieć a w tym wypadku Książę nakazał aby wam już więcej nie pomagali. Zdani jesteście zdaje się na siebie.
Ciemność pożegnała ich odgłosem butów miażdżących jakieś leżące na ziemi, potłuczone szkło... Goblin odszedł na dobre nie dając im nawet dojść do słowa. |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Danaet dnia Sob 9:38, 01 Wrz 2012, w całości zmieniany 4 razy
|
|
|
|
|
|
Danaet
Władca Domeny
Dołączył: 25 Paź 2007
Posty: 3085 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
Płeć:
|
Wysłany:
Pią 19:49, 09 Mar 2012 |
|
<center>SCENA DRUGA - PIERWSZY RUCH
Predetermination, belief
Veracity of incidents
Reconciliation
Between justice and tomorrow
You're innocent
It's only human to just close your eyes
Blinding fury, part of paradise
Heaven justifies
To take your eyes off the drag
Walking to the block
At the scaffold scales held even
take your eyes off the drag
Walking to the block
Look away, scales held even</center>
Seattle 13 grudnia 1932 roku - Gmach Sądu Okręgowego w Seattle
Z tego co każdy z nich dość nikle się orientował to o Gangrelach najwięcej wiedzieć mógł jedynie Primogen. Wieść niosła, że był on sędzią w Sądzie Okręgowym. Wszystko ładnie...
Gdy stanęli przed gmachem sądu właśnie zaczął padać śnieg. Budynek reprezentował sobą to co według ludzi miało reprezentować prawo - respekt i poszanowanie. Wysokie kolumny podtrzymywały sklepienie a kamienna Temida rozpościerała swe szale po obu stronach drewnianych, podwójnych drzwi.
<center>
</center>
Weszli śpiesznie po schodach i pchnęli skrzydła wrót. Nie mieli pojęcia czy zastaną tu Starszego, ale to było jedyne miejsce gdzie na pewno ktoś coś będzie wiedział. Hall główny był wykonany z jakiegoś białego kamienia, lub czegoś co go idealnie imitowało. Ich kroki rozeszły się echem po wyludnionej sali. Stanęli na środku czarno-białej szachownicy, którą pokryta była podłoga. Cała czwórka poczuła się dość dziwnie. W jakiś podświadomy sposób czuli się jak pionki... pionki w grze, której zasad jeszcze nie do końca rozumieją. Gdy stali tak skonsternowani i zamyśleni na schodach usłyszeli kroki. Po białych stopniach wprost ku nim schodził wysoki mężczyzna w czarnej todze. Jego brązowe włosy były starannie ułożone a bujne bokobrody zadbane i dobrze podkreślające urząd, który pełnił. Pełna władzy postawa, wysoko uniesiona głowa i pewny krok nadawały mu pewny autorytet. To był wampir, który stał wyżej w łańcuchu władzy.
- Tak sądziłem, że wplączą mnie w tą śmieszną grę. Od razu zaznaczam, że nie każdy z rady Primogenu, nie wyłączając Księcia ma moje poparcie w tej sprawie. Szczerze mówiąc sprzeciwiałem się wszystkim tym idiotom, którzy taką sprawę powierzają ledwo co Spokrewnionym - jego głos był pełen pogardy dla całej czwórki a spojrzenie, gdyby mogło zabiłoby - Nie dość, że brakuje wam wiedzy, umiejętności czy choćby odwagi to jeszcze wasza krew jest tak rozrzedzona, że idzie ją pomylić z wodą. - znalazł się na dole schodów i podszedł do kompanów - Noah Brick, Primogen klanu Gangrel. Macie czelność tu przychodzić - prychnął - Ale obiecałem coś Fraserowi... książę nie postawił na was zbyt wiele, ja też nie. Chyba tylko wasi Ojcowie w was wierzą. Mówcie szybko, mam wiele zajęć. Morderstwa, przemyt, gangi i dziwki, śmiertelni nadal łamią ustalone przed wiekami prawa. Zresztą Rodzina też. Mam nadzieję, że Kain będzie nad wami czuwał gdy będziecie egzekwować jego prawa.
Noah stał przed nimi bez strachu, dumnie i czekał niecierpliwie na to co mają mu do powiedzenia. |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Danaet dnia Pią 19:51, 09 Mar 2012, w całości zmieniany 2 razy
|
|
|
|
malkawiasz
Gracz
Dołączył: 19 Lut 2009
Posty: 299 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć:
|
Wysłany:
Wto 11:30, 07 Maj 2013 |
|
Ktoś by może pomyślał, że bycie synalkiem Priomogena Brujah w mieście to już coś. Nic bardziej mylnego. Jason Michaels nie należał do osób, które się zbytnio patyczkują. Przekonał się o tym już na początku gdy pomimo zakazu próbował dalej mieszać się do spraw Yakima. Jego tatuś nie zwykł dwa razy powtarzać i w dosyć dosadny sposób go tego nauczył. Alex nie wiedział, czy ojciec przewidział jego krnąbrność, czy może po prostu go śledził, ale gdy próbował się z nimi spotkać sprowokował go tak, że Aleks stracił panowanie i w szale zabił posłańca. Od tego czasu młody Brujah odpuścił sobie sprawę Indian bojąc się o ich bezpieczeństwo. Nie zamierzał jednak odpuszczać swemu ojcu i co rusz mu z czymś podpadał. Nie dziwił się więc, że tamten faworyzuje drugiego synalka. Co w cale nie sprawiło, że się z tym zgadzał. Miał już jednak próbkę gniewu ojca więc uczył się i czekał. Dwa lata dla człowieka to dużo. Dwa lata dla początkującego wampira zleciały jak z bicza strzelił. Początkowo jakoś układało mu się z bratem lecz potem, popychani przez ojca zaczęli rywalizować. Cóż, pewnie dla tego tak szybko przyswoił sobie prawa wampirzej społeczności, swoje nowe możliwości oraz wszystko co mogło uchronić go od ostatczecznej śmierci. Mimo postępów w nauce wiedział, że daje jest „świerzakiem”, a takich najczęściej daje się na odstrzał. Wiedział bo sam tak kiedyś robił. Do tego dochodziła świadomość, że cały czas jest obserwowany i kontrolowany. Frustrujące uczucie, ale mimo, że jego nowy klan nie słynął z opanowania Alex starał się jak mógł by nie wypaść z gry. Pewnie pomogło to, iż gdy został przemieniony był już dojrzałym mężczyzną, a może po prostu jego chęć nie-życia była zbyt silna. Dwa lata minęły, a on stanął przed sposobnością by się usamodzielnić. Nie miał zamiaru tego spieprzyć, nawet jeśli musiał chwilowo pracować z bratem. Choć gdy ojciec powiedział, że ma być „wsparciem” mało go krew nie zalała. Mimo, że wiedział i ż tamten zrobił to specjalnie.
Podobnie jak resztę młodych rozpierała go energia co było widać na pierwszy rzut oka. Gorąca krew brujahów sprawiała, że gdy tylko Nosferatu przekazał im cel ledwie powstrzymał się by od razu tam nie ruszyć. Wrodzony spryt podpowiedział, że było by to głupie i faktycznie mogłoby okazać się „słabą krwią”. Co to, to nie. Zamierzał wykonać to zadanie, a jeszcze lepiej gdyby jego brat się przy tym zbłaźnił. Cóż, na razie musze współpracować. Mógł się założyć, że Mike równie gorąco jak on chce wyjść spod kurateli Ojca. Schował dumę do kieszeni i razem z resztą udał się po informacje na temat pariasa.
Stojąc na schodach Sądu zadarł głowę by odczytać napis. Zażartował sobie z reszta młodych, że mieli dużo szczęścia, że tu nie skończyli za życia. Z tego co wiedział, niektórzy z nich mieli po temu powody równie dobre jak on. Jakoś nie wzbudził napadów wesołości u współtowarzyszy. Podczas drogi do sądu próbował wymienić się z nimi informacjami na temat Gangrelów, ale okazało się, że było tego co kot napłakał. Nie pozostało im więc nic, jak pójść grzecznie po prośbie. Już po chwili razem z resztą miał wątpliwą przyjemność rozmawiać z jedną z szych wampirzego świata.
Alex trzymał grzecznie buzię na kłódkę i obserwował. Nie był być może najbystrzejszy, ale znał się na charakterach. Bez tych umiejętności szybko by wypadł z biznesu.
„Arogancki. Uwielbia władzę. Ostrożnie. Pewnie jest drażliwy na tym punkcie. Z drugiej strony chyba ma świra na punkcie prawa. Cholera, do tego zdaje mi się, że ma pieńku z naszym ojcem. Mam nadzieje, że Mike pamięta”. – Spojrzał porozumiewawczo na brata i mimo wcześniejszego postanowienia, że będzie tylko obserwował odezwał się. Ostrożnie dobierając słowa.
- Alex Wolf. Klan Brujah – skłonił głowę biorąc przykład z Primogana – Może i brakuje nam jeszcze umiejętności, ale nie brakuje nam odwagi. Zaś co do wiedzy, właśnie dla tego tu jesteśmy. Chcielibyśmy dowiedzieć się wszystkiego co nam możesz powiedzieć Panie Sędzio, a co mogło by nam pomóc w egzekwowaniu prawa. Nie chcemy by ten szaleniec zagroził Maskaradzie. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Danaet
Władca Domeny
Dołączył: 25 Paź 2007
Posty: 3085 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
Płeć:
|
Wysłany:
Sob 8:08, 11 Maj 2013 |
|
Nolan zaskoczony chyba trochę postawą Alexa wykonał nieokreślony gest dłonią.
- Syn Michelsa. A tam i drugi - spojrzał na O'Conella - Nie myśl, że zwiedzie mnie twój gładki język. Brujah to Brujah a nawet i brudny Ravnos płaszczyłby się teraz aby uzyskać coś co mu pomoże. Jak wiecie w tym świecie nie ma NIC za darmo. - podkreślił to słowo - Skoro jednak tu przychodzicie musicie być tego świadomi. Tylko dlatego, że Dereck jest już martwy, powiem wam co nie co. Jednak ceną będą również informacje. Po tym wszystkim każdy z was otrzyma ode mnie teczkę akt. Akt spraw, których policja nie potrafiła lub nie chciała rozwiązać. - spojrzał wymownie na Alberta, mówiło się, że jego Ojciec kontroluje komisarza policji - Każda sprawa padła przez łapówki lub zastraszanie. Wy znajdziecie dowody zbrodni, przekażecie je mi a ja wydam wyrok. To sprawy śmiertelników, nie będę mieszał Rodziny - przeszedł kawałek w jedną i drugą stronę z dłońmi splecionymi za plecami - Po pierwsze. Dereck Cain to naprawdę wielki Kainita. Nie wiem gdzie się chował, ale obstawiam północ. Ma sylwetkę drwala. Kontroluje zwierzęta. Psy, duże psy. Ma ich kilka. Można je jednak zastrzelić, choć to ghule i będzie trudniej. Na koniec smaczek - jego dłonie wystrzeliły nagle zza pleców ale nie były już ludzkimi dłońmi. Z każdego palca wystawał gruby, zakrzywiony szpon. I jeśli nadal nie zrobiło to na nich wrażenia to słowa sędziego powinny
- Potrafi używać dyscypliny Transformacji w podobny sposób. Wiecie, że kły wampira mogą zranić dotkliwie. To - uniósł szpony do twarzy jakby pokazywał im nowy numer Intelligencera - Może zabić Spokrewnionego. Siła mięśni Derecka i moc jego krwi jest bardzo niebezpieczna. Każdy z was będzie błagał o Ostateczną Śmierć gdy Gangrel rozerwie was na dwoje.
Dłonie Noah'a wróciły do normalnych kształtów a jego twarz przybrała zatroskaną minę.
- Poczytajcie też trochę prasę - wskazał na mały stolik tuż przy kanapach i fotelach dla petentów. - Szczególnie ostatni numer Seattle-Post Intelligencer.
Jeden z nich podszedł do sterty codziennych wydań gazety i przyniósł ją pozostałym. Noah Brick stracił nimi zainteresowanie i ruszył do swoich spraw bez pożegnania. Wszyscy wpatrywali się jak jeden z nich przerzuca strony. Wreszcie na piątej znaleźli interesujący ich artykuł.
<center></center>
Nie pozostawiło to im wiele złudzeń. Jewelery Street znajdowała się bardzo blisko miejsca gdzie przebywał Cain. A więc plotki o tym, że ludzie zarażeni są wścieklizną przez Gangrela okazać się mogły prawdą... |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Domin
Gracz
Dołączył: 01 Sty 2010
Posty: 270 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć:
|
Wysłany:
Sob 8:53, 11 Maj 2013 |
|
James stał i przyglądał się wszystkiemu uważnie. Nie był typem człowieka, który pierwszy zabierał głos. Pozostawiał takie rzeczy komuś innemu. On wolał za to poddać się głębszej refleksji, dojścia do poważniejszych konkluzji, poprzez analizę sytuacji. Taki już był. Tłumił w sobie wiele emocji, których nie zwykł okazywać.
Nie podobała mu się cała ta otoczka, która rozpościerała się od wczoraj. Carmichael od zawsze stawiał czoła wyzwaniom, choć nie mógł zrozumieć, dlaczego wyżsi rangą zlecają takie coś nowicjuszom. Nowicjuszom, bo James takim nie był, ale miał za takich trójkę, która stała razem z nim. Zabił wiele ofiar, co zawsze wychodziło mu pomyślnie. Zdawał sobie jednak sprawę, że to zadanie będzie znacznie trudniejsze.
Wciąż miał w głowie słowa Goblina, o krwi. Odezwał się wreszcie do towarzystwa:
-Dzisiaj zapolujemy. Przypomnijcie sobie słowa Goblina. Nie mówił tego nadaremno, a ja nie ruszę się na Jewelery Street, dopóki się nie nasycę.
Nie wiedział co dalej, ale pragnął napoić się, by nie zostać zaskoczonym. Było mu obojętne, czy zapolują razem, czy osobno. -Wiem tylko, że przeciwko takiemu psycholowi musimy działać razem. - powiedział do swych kompanów, choć wydawało mu się, że nie ma przed sobą przygłupów.
Od teraz miał w głowie swoją przyszłą ofiarę, dzięki której nasyci się w pełni. Centrum miasta było niedaleko. |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Domin dnia Sob 10:12, 11 Maj 2013, w całości zmieniany 3 razy
|
|
|
|
Mali.
Gracz
Dołączył: 25 Paź 2007
Posty: 493 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 1/3
|
Wysłany:
Nie 0:59, 12 Maj 2013 |
|
Dwa lata nie-życia. Spodobało mu się. Widział teraz nowe perspektywy. Otworzyły się przed nim nowe drzwi, nowe możliwości zrobienia kariery. Stał się kimś innym o nieograniczonych możliwościach, był lepszy od ludzi. Przynajmniej tak to widział. Nowe umiejętności "zasilane" ludzką krwą sprawiły, że wszystko stało się łatwiejsze. Ludzie go słuchali, robili wszystko czego tylko chciał, pokochał to, ale... Zawsze jednak jest jakieś "ale". No właśnie. Teraz musiał wykonywać rozkazy, musiał słuchać wyżej postawionych. Traktował ich jak rodzinę, ale wszystko to nabrało zupełnie innego wymiaru. Jak z ludźmi szło łatwo, tak tutaj było proporcjonalnie trudniej. Był pionkiem i zdawał sobie z tego sprawę, musiał, inaczej nie przeżyłby ani godziny. Maskarada i Ludzie, dwie odrębne dżungle rządzące się własnymi zupełnie odrębnymi prawami. Wśród wielu różnic dzielących oba te "światy" Albert w oparciu o swój światopogląd i znajomośc natury ludzkiej dostrzegł jedną cechę wspólną. Żaden przemieniony nie wyzbył się jednej ludzkiej cechy - szeroko rozumianej chciwości. Prawo dżungli - przetrwają tylko najsilniejsi. Niewygodnych i słabych się usuwa, przecież nieraz tak robił. Pod tym względem niewiele się zmieniło.
Nie dociekał dlaczego znalazł się w towarzystwie tej trójki. Wg niego przyczyna ich spotkania mogła być jedna - są tak samo zieloni jak on. Upewniły go w przekonaniu słowa wypowiedziane przez jego przyszłych partnerów. Znał ich jeszcze z życia, ale nie wiedział dokładnie kiedy zostali przemienieni. Wnioskował po ocenie całej sytuacji, że stosunkowo nie dawno. Nie zamierzał zabierać głosu. Nie lubił strzępić języka. Gdy tylko Noah zostawił ich samym sobie, odwrócił się na pięcie i na odchodne rzekł:
- Widzimy się za dwie godziny na skrzyżowaniu Jewelery Street z Trzydziestą Trzecią. Wierzę, że będziecie czekać. Idę coś zjeść. - Był przekonany, że będą na niego czekać. Nie mogli być skończonym idiotami i wierzyć, że w trójkę będzie im łatwiej wykonać zadanie. Musieli na niego poczekać, tego wymagał rozsądek. Wsiadł do taksówki, która skierowała się do jego ulubionej restauracji. O tej porze zawsze było tam wielu ludzi ... |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Mali. dnia Nie 1:06, 12 Maj 2013, w całości zmieniany 2 razy
|
|
|
|
malkawiasz
Gracz
Dołączył: 19 Lut 2009
Posty: 299 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć:
|
Wysłany:
Pon 12:28, 13 Maj 2013 |
|
Zgrzytnął zębami gdy Gangrel raczył ich opuścić. Na szczęście miał tyle pomyślunku by uwagi zachować dla siebie. Dopiero po wyjściu z budynku pofolgował sobie i pozwolił na krótką wiązankę w języku przodków. Co jak co, ale rosyjski nadawał się do przeklinania. Widać było, że przyniosło mu to widoczną ulgę.
„Ech, za stary jestem, żeby zaczynać wszystko od początku. Znowu zapierdzielać jak jakiś smarkacz od brudnej roboty.”
Utyskiwał w myślach lecz w gruncie rzeczy zacierał ręce. Dwa lata pod kuratelą ojca sprawiły, że tera aż palił się do działania. Tak mu się przynajmniej wydawało. Gdy czuł miłe gorąco rozpływające się po jego ciele. Skupił się na towarzyszach. Rozmawiali, jeden sobie poszedł. Alex zmarszczył brwi. Polowanie polowaniem, ale to chyba nie było teraz najważniejsze. Cóż, dwie godziny to mało czasu. Wzruszył ramionami i przypomniał sobie co mówił ten pyszałkowaty sędziulek.
„Twardy i silny skurczybyk. Nie wiadomo jak długo już nie żyje. Hm, czyli pewnie jest baaardzo twardy i kurewsko silny. Ok. Lepiej wiedzieć. I pieski. Szlag by to trafił. Normalne by się podtruło, jasna rzecz, ale te karmione krwią to chyba nie da rady. Hm, no i przerośnięte pazurki. Czyli przydało by się odstrzelić go z daleka, albo i nie…” – Coś mu zaczynało świtać. Nie był myśliwym i nigdy nie zdarzyło mu się polować. No chyba, że na ludzi. Na tym się znał.
- Nu brat. To twoja działka, co proponujesz? – Swe słowa kierował do Irlandczyka - Noże Bowi, strzelby i breneki? Kaliber 12? Kiedyś otworzyłem tym drzwi. Pancerne. – Dodał w zamyśleniu. Był fatalistą i pesymistycznie założył, że dystans będzie jednak krótki.
- Jak się go uda z daleka kropnąć to fajno, ale jak nie… - Zawiesił głos – To chcę mieć coś do przewracania niedźwiedzi.
|
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Mali.
Gracz
Dołączył: 25 Paź 2007
Posty: 493 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 1/3
|
Wysłany:
Pon 20:01, 20 Maj 2013 |
|
Ulubiona restauracja. Przecież to jego restauracja nad którą piecze sprawuje Ben. Tak, ten sam Ben z którym zaczynał interes; ten sam z którym przeżywał wzloty i upadki; ten sam za którego Al oddałby życie; ten sam, który oddałby życie za Ala. To coś więcej niż przyjaźń. To braterstwo pełną gębą, którego równowagi nie zachwiała nawet przemiana Alberta. Al zawsze lubił tam jeździć. Po przemianie za niemałą gotówkę kupił lokal i urządził go wg własnej wizji. Ben został kierownikiem, a Al miał tam swoją małą oazę w postaci gabinetu.
Wysiadł. Zapłacił taksówkarzowi i skierował swe kroki do lokalu przed którym o tej porze stało dwóch ochroniarzy. Nie zatrzymał się.
- Dobry wieczór Panie Rotenberg. - powiedzieli razem. Al w odpowiedzi dotknął trzema palcami ronda kapelusza i wszedł do środka.
Jak na tak późną porę klientów było stosunkowo dużo. Jakieś cztery pary i kilka grupek 2-3 osobowych. Podszedł do baru. - Podwójna szkocka Micky. - gdy szkło wypełniło się rdzawym płynem Al odwrócił się plecami do baru i zrobił wstępne rozpoznanie. Zaraz po wejściu w oko wpadła mu młoda kobieta, która przyszła tutaj z dwoma koleżankami. Teraz tylko utwierdził się w przekonaniu, że to właśnie ona dzisiaj dostąpi zaszczytu służenia za posiłek Albertowi Rotenbergowi. - Micky - zawołał na barmana - Widzisz tą ładną blondynkę ? Siedzi koło tej grubej rudej - wskazał dyskretnie szklanką, którą zaraz potem przyłożył do ust i wziął ostatniego łyka. Odwrócił się przodem do baru i kontynuował - Powiedz tej Pani, że za kolację dzisiaj nie płacą i zanim wyjdzie, właściciel lokalu chciałby z nią zamienić słowo w gabinecie. - zawiesił głos - w moim gabinecie. - uśmiechnął się pod nosem i zniknął za drzwiami swojej oazy.
Długo czekać nie musiał. Młoda dama pojawiła się w przeciągu 10 min. Albert siedział na skórzanym fotelu popijając szkocką. Na widok kobiety wstał i w geście powitania rozłożył obie ręce. Wymienił grzeczności i zaproponował aby usiadła. Nazywam się Albert Rotenberg i jestem właścicielem lokalu. Przypadkiem zdarzyło mi się usłyszeć, że szuka Pani pracy. - zaczął spoglądając blondynce w oczy - Tak się składa, że będąc właścicielem mam prawo zatrudniać i zwalniać personel - uśmiechnął się życzliwie. Blondynka zaczynała słuchać coraz bardziej uważnie. Osoba trzecia obecna w pomieszczeniu odniosłaby pewnie wrażenie, że z dziewczyną dzieje się coś nadludzkiego. Tępo wpatrzona w oczy Żyda przestała nwet mrugać, a ten kontynuował - Ty potrzebujesz pomocy, a ja mogę tobie pomóc. - wstał i nie przestając mówić obszedł biurko i stanął za plecami dziewczyny - jeżeli jesteś zainteresowana chciałbym cię zatrudnić za stanowisku kelnerki... - zawiesił głos, odstawił szklankę po szkockiej, a jego ręce spoczęły na ramionach blondynki - zadaniem kelnerki jest przynosić posiłki gościom, którzy przychodzą gdy są głodni albo bardzo głodni. - przerwał, a jego wysunięte już kły wbite w tętnice szyjną przybrały kolor szkarłatu. Najwspanialsze uczucie na świecie kiedy krew śmiertelnika wypełnia martwe ciało znienawidzonego przez słońce. Upojna chwila, która zdawała się trwać wiecznie. W porę jednak się opamiętał. Nauczył się kontrolować zaspakajanie głodu, przecież ojciec go tego uczył, a tym bardziej był przecież umówiony. Miał zadanie do wykonania. Doprowadził się do porządku i wyszedł z gabinetu zamykając za sobą drzwi. Blondynkę położył na kanapie. - Micky, w gabinecie trzeba sprzątnąć. Niech ktoś się tym zajmie. - rzucił na odchodne. Przed wejściem spotkał jeszcze parę dziewczyn, które były z blondynką. - Koleżanka prosiła, żeby na nią nie czekać. - rzucił.
Wsiadł do taksówki. Do znajomego francuza, który jest jego dłużnikiem do końca życia.. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Danaet
Władca Domeny
Dołączył: 25 Paź 2007
Posty: 3085 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
Płeć:
|
Wysłany:
Sob 13:32, 25 Maj 2013 |
|
Noc wydawała się spokojna. Ciężkie chmury, które wieszczyły rychły śnieg wisiały nad miastem, jednak nikt tam w górze nie zarządził jeszcze opadów. Zjawili się prawie równocześnie. Bez słów podeszli do siebie, gdyż wiedzieli, że nie ma tu czasu ani miejsca na okazywanie sobie jakichkolwiek uprzejmości. Przedmieścia malowały się nędznie w porównaniu z centrum miasta a ich koloryt pasował bardziej do slumsów, w których spotkali Goblina. Droga wyjeżdżona przez samochody była pokryta mieszanką śniegu i brudu. Ciemność panowała nad okolicą a odległe światła ulicznych latarni przypominały im o innym świecie, świecie blasku i cieple słonecznych promieni. Czuli się tu jak po ciemnej stronie Księżyca.
Okolica jak przystało na trzecią nad ranem była wyludniona. Jednak wszyscy podejrzewali, że i w innych porach ruch jest tu skromny. Samotny dom, ogrodzony metalową siatką przykuł ich uwagę. Wiedzieli, że to schronienie Derecka Caina. Otoczony trawnikiem pokrytym wydeptanym śniegiem sprawiał wrażenie chaty na kurzej nóżce. Trochę dziurawy dach, zasłonięte, lub zabite deskami okna, źle zbite budy dla psów na zewnątrz. Obraz nędzy i rozpaczy. Jednak w środku kryła się potęga, z którą mieli się zmierzyć. Choć na obecną chwilę nie można było powiedzieć, że są przygotowani to ten rekonesans musiał się udać. Musieli dowiedzieć się więcej i zaplanować całość.
Malkavianin zobaczył ich pierwszy. Najpierw do jego czułego słuchu dotarły ich kroki. James odwrócił się i spojrzał w zaułek. Czterech mężczyzn. Do jego nozdrzy dotarł zapach ich potu. Choć było dość chłodno oni mieli gorączkę. Szybko przypomniał sobie słowa usłyszane u Nortona i ostrzegł resztę. Nie minęła chwila a mężczyźni poczęli biec. W ciemności wyglądali jak cienie, jednak wampirzy wzrok pozwolił im dostrzec szaleństwo na twarzach ludzi. Wyglądali jak opętani. Ich twarze wykrzywiał grymas bólu i złości. Pojękiwali. Palce u dłoni mieli powykrzywiane jak w zaawansowanym reumatyzmie. Czwórka napastników obrała sobie za cel stawienie czoła czterem wampirom. Dwóch Brujah z uśmiechem przywitało taki obrót spraw. Malkavianin i Ventrue nie byli zachwyceni, jednak nie obawiali się o nic.
Dopiero gdy rozbłysła lampa tuż obok nich dostrzegli twarze napastników. Nie były ludzkie. Cokolwiek to było pochodziło z najczarniejszych zakamarków Świata Mroku. Ich oczy były srebrne, jakby ślepe. Twarze pokrywał zielony nalot a zęby, które szczerzyli były przegniłe, ciemne, ale ostre.
W porę ostrzeżeni przez Malkavianina mieli czas aby uderzyć pierwsi.
<center></center>
Proszę piszcie swoje akcje, uznam, że działacie pierwsi, ja wykonuję rzuty, wy tylko się określacie co robicie |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Danaet dnia Sob 13:35, 25 Maj 2013, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
Domin
Gracz
Dołączył: 01 Sty 2010
Posty: 270 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć:
|
Wysłany:
Nie 15:47, 26 Maj 2013 |
|
Carmichael starał zachować się spokój. Nie wiedział jednak, czego miałby się spodziewać. Byłoby to jasne, gdyby miał do czynienia ze zwykłym śmiertelnikiem, jak to bywało dotychczas. Wtedy jego głowa byłaby spokojna, a on sam pewny sukcesu. Poza tym nowa sytuacja różniła się od tego, do czego zwykł przywyknąć. Zabijał śmiertelników z żądzy. Mroczny Pasażer budził się w nim, chcąc zaznać zaspokojenia przynajmniej w ciągu kilkunastu najbliższych godzin. Była to potrzeba, która musiała zostać spełniona. Teraz James nie czuł żadnej potrzeby, a jedynie tylko rozkaz, jaki uzyskał od Goblina. Nie zastanawiał się jednak, czy wpłynie to na jego instynkt zabójcy. To jak spisze się w ciele wampira, interesowało Carmicheala najbardziej. Chciał też się sprawdzić w kooperacji z innymi. Było to dla niego czymś nowym.
James czuł się pewnie. Doskoczył do przeciwnika zupełnie go zaskakując. Chciał skręcić mu głowę wykorzystując swą znajomość walki wręcz. Był przecież ekspertem w tej dziedzinie. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Danaet
Władca Domeny
Dołączył: 25 Paź 2007
Posty: 3085 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
Płeć:
|
Wysłany:
Nie 17:54, 26 Maj 2013 |
|
James uderzył pierwszy. Nie mając możliwości szybkiego chwytu i skręcenia karku wybrał inną opcję, którą nauczył go kiedyś Masahide Igarashi. Dłonią z wyprostowanymi palcami uderzył przeciwnika w szyję. Człowiek, o ile nim kiedyś był, trafiony potężnym i szybkim ciosem zatoczył się lekko do tyłu. James jednak wyczuł, że ciało tej istoty jest wyjątkowo twarde i jego cios nie wywołał tego co powinien. Zwykły śmiertelnik padłby już półprzytomny dusząc się. Ta istota wykazała się jednak wyjątkową wytrzymałością...
- Uważajcie to mogą być ghule - rzekł spokojnie do towarzyszy.
- Pierdolisz - warknął O'Conell wyciągając nóż. Spokojnym krokiem podszedł do drugiego napastnika i ciął go w szyję. Istota zasłoniła się odruchowo ręką. Ostrze rozdarło ubranie i ciało na przedramieniu intruza. Do ich nozdrzy dotarł zapach krwi. Nie była to jednak vitae śmiertelników. W słodki zapach karmazynowej cieczy wkradło się jakieś zepsucie, jakby zgnilizna toczyła te istoty od środka. Potwór zawył z bólu chwytając się za głębokie rozcięcie na ręce. |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Danaet dnia Pon 13:25, 27 Maj 2013, w całości zmieniany 2 razy
|
|
|
|
malkawiasz
Gracz
Dołączył: 19 Lut 2009
Posty: 299 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć:
|
Wysłany:
Wto 12:36, 28 Maj 2013 |
|
Zanim zdążyli dokładnie obejrzeć miejsce i zaplanować atak powitały ich pieszczoszki gospodarza.
„I to by było tyle w temacie zaskoczenia” – pomyślał i ruszył do ataku. Było ich tylko czterech więc bez zastanowienia wyciągnął nóż. Ku jego zdziwieniu Malkawian ruszył pierwszy do ataku. Wykrzyczał ostrzeżenie, które już po pierwszym zadanym ciosie nożem było zbędne. Do jego wyczulonych na zapach krwi nozdrzy dotarł nieprzyjemny zapach. Coś, co tkwiło w nim bardzo głęboko, jakiś pierwotny instynkt, oburzył się na takie bluźnierstwo. Jak można było zanieczyścić krew. Gniew zawrzał w nim w jednej chwili. Najchętniej wyładowałby się na sprawcy tego zamieszania. Z braku jednak takiej możliwości natarł na najbliższego ghula.
Zamarkował niskie pchnięcie, a potem zadał błyskawicznie dwa cięcia i odskoczył. Nie miał zamiaru dać się ochlapać zakażoną krwią. Celował w oczy i gardło wykorzystując swa wampirzą siłę. Miał zamiar zakończyć to jak najszybciej zanim na scenę wkroczą jakieś posiłki. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Danaet
Władca Domeny
Dołączył: 25 Paź 2007
Posty: 3085 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
Płeć:
|
Wysłany:
Wto 15:46, 28 Maj 2013 |
|
Alek znawca ulicznej bójki szybko zużył krew i akcelerował. Jego ruchy stały się diabelnie szybkie. Świat dla Rosjanina jakby zwolnił. Jego nóż dwukrotnie trafił. Dwukrotnie polała się krew, zła krew. Jednak atak nie odniósł zamierzonego skutku. Przeciwnicy okazali się cholernie twardzi. Alek sądził, że ta ponad-naturalna żywotność tych istot może sprawić problemy takim niedoświadczonym wampirom jak oni. Może dać sobie spokój z cichymi atakami i wygarnąć z ciężkiego kalibru? |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
malkawiasz
Gracz
Dołączył: 19 Lut 2009
Posty: 299 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć:
|
Wysłany:
Śro 12:42, 29 Maj 2013 |
|
„Wot. Trza było szable brać.” - Zaklął w myślach, odskoczył z gracją do tyłu i cisnął nóż w wroga. Wszystko to dla postronnego obserwatora w jednym płynnym ruchu. Wbrew wszelkim woskowym regulaminom strzelbę miał przewieszoną lufa w dół. Może i tak było mniej bezpiecznie, ale Alek nigdy nie był w wojsku. Może i mniej bezpiecznie, za to bardziej wygodnie. Sięgnął teraz prawą ręką do tyło za ramię i złapał za uchwyt. Przesunął strzelbę do boku Stanął bardziej stabilnie i poprawił uchwyt i gdy tylko najbliższy z ghuli zajrzał zakrwawionymi ślepiami w czeluść lufy jego strzelby, wypalił. Gdyby celował w wampira walił by w serce. Teraz mierzył prościutko w łeb. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Mali.
Gracz
Dołączył: 25 Paź 2007
Posty: 493 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 1/3
|
Wysłany:
Śro 18:42, 29 Maj 2013 |
|
Albert nigdy nie był stworzony do walki wręcz dlatego zawsze gdy była możliwość starał się jej unikać. Wątła budowa nigdy nie stawiała go w roli faworyta w ulicznych bójkach. Można być chudym i drobnej budowy, ale mieć odwagę. Własnie to cechowało Alberta Rotenberga - odwaga i błyskawiczne podejmowanie decyzji. Cofnął się kilka kroków i przeładowawszy Tommy Guna wycelował w głowę jednego z ghuli. Nie był do końca przekonany czy aby na pewno takie posunięcie przyniesie skutek, ale musiał spróbować. Jego wampirze zdolności przydawały się w innych sytuacjach aniżeli prostackie bójki więc seria z karabinu to wszystko co mógł zaoferować... póki co. Wystrzelił. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Danaet
Władca Domeny
Dołączył: 25 Paź 2007
Posty: 3085 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
Płeć:
|
Wysłany:
Czw 14:31, 30 Maj 2013 |
|
Ciszę rozdarła seria z karabinu Thomson. Albert kochał tę broń, jednak dawno nie strzelał i broń podskoczyła mu w dłoniach. Kilka pocisków dotarło jednak do celu. Nienaturalne ciało istoty zatańczyło w rytm kul, które orały jej ciało. Al i reszta wiedzieli, że wampir przetrwałby coś podobnego, ghul raczej nie. Ta istota upadła lecz po chwili poczęła się podnosić. Wszystkie natarły na swoich przeciwników, próbując chwycić ich i ugryźć. Albert i James mieli dużo szczęścia. Potwory, które ich napadły tej nocy odepchnęli od siebie z łatwością. Mike używając swojej szybkości zanurkował tuż obok ghula i znalazł się za nim. Natomiast Alekowi udało się wyrwać w ostatniej chwili. Ghul już chwycił go za rękę i gdy próbował go gryźć Rosjanin szarpnął się mocno. Rozdarty rękaw ubrania pozostał w dłoni przeciwnika, który tępo się weń wpatrywał, jakby nie wierząc, że ofiara mu umknęła.
Zarówno O'Connel i drugi Brujah stwierdzili, że skoro ciszę przerwał Albert na nic już ukrywanie się. Obaj wyciągnęli broń. Rosjanin cisnął jeszcze nożem lecz wzmocnione wampirzą krwią ciało ghula oparło się temu atakowi.
Dwa wystrzały przerwały znów ciszę. Potężna breneka uczyniła to z czym nóż miał problem. Głowa ghula eksplodowała w fontannie krwi. Ciało przez chwilę jeszcze stało lecz i ono poddało się prawidłom śmierci. Mike wystrzelił dwa razy ze swojego colta celując w głowę ghula. Bliska odległość i fakt, że stał teraz za swoim przeciwnikiem sprawił, że podobnie jak przed sekundą jego brat, prawie odstrzelił głowę ghulowi. Siła pocisków sprawiła, że pękła ona na dwoje a ciało padło na ziemię trzęsąc się w pośmiertnych drgawkach...
Ghul z którym walczy Albert jest ciężko ranny zaś ghul walczący z Jamesem wygląda na zranionego. |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Danaet dnia Czw 14:32, 30 Maj 2013, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
Domin
Gracz
Dołączył: 01 Sty 2010
Posty: 270 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć:
|
Wysłany:
Czw 19:21, 30 Maj 2013 |
|
Myśli Jamesa były tak różnorakie - począwszy od wątpliwości czym te istoty są, a kończąc na sposobie ich wykończenia - że postanowił wyłączyć wreszcie myślenie i wziąć się ostro do kolejnej szarży. Tym razem był jeszcze bardziej zdeterminowany w swoim ataku, jak gdyby chciał wyładować złości całego świata na stojącą przed nim istotą. Potrząsnął dłońmi i szarżował na potwora. Zadał ponownie cios w czuły punkt, licząc na to, że tym razem się powiedzie. Po wszystkim, w razie gdyby atak nie odniósł zamierzonego celu, miał powiedzieć do pozostałych: -Skończcie z tym ścierwem. Nie miał przecież ani noża, ani tym bardziej automatu, a ghul powinien być zaskoczony na tyle, że jedna seria z Thompsona bądź strzelby, pomyślnie zakończyłaby jego żywot. |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Domin dnia Pią 12:28, 31 Maj 2013, w całości zmieniany 3 razy
|
|
|
|
Mali.
Gracz
Dołączył: 25 Paź 2007
Posty: 493 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 1/3
|
Wysłany:
Sob 9:33, 01 Cze 2013 |
|
Al zapomniał jak to jest trzymać w ręku Tommego i wymierzać sprawiedliwość. Na dobrą sprawę nigdy tego nie robił to zawsze byłą działka Bena, a jeżeli on już się za to brał to nie automatem tylko Coltem. Teraz było inaczej. To kolejna różnica nie-życia. Usztywnił ręce w ramionach, a jego dłonie mocniej zacisnęły się na automacie. Pomyłka była niedopuszczalna. Nacisnął spust, a z lufy karabinu wyleciała seria pocisków zmierzających w stronę napastnika. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Danaet
Władca Domeny
Dołączył: 25 Paź 2007
Posty: 3085 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
Płeć:
|
Wysłany:
Nie 10:26, 02 Cze 2013 |
|
Coś chrupnęło w karku ghula którego łupnął James. Jego ciało po prostu padło jak marionetka, od której odcięto sznurki. Tymczasem Albert widząc, że jego przeciwnik trzyma się średnio dobrze postanowił ponowić atak. Jego Thompson miał opcję stu naboi w magazynku i to czyniło go dość ciężkim. Kolejna seria rozerwała jednak ghula prawie na pół w pasie. O'Connel, od którego pochodziła połowa broni w stanie zaklął widząc jak jedna z kul śwista mu koło ucha.
Nie mogli sobie pozwolić jednak teraz na jakiekolwiek animozje. Wiedzieli, że prawie na pewno zostali odkryci przez gospodarza tej domeny, nawet jeśli był on tu nieproszonym gościem. Dereck'a Cain'a trzeba by było uważać za wilka alfa w stadzie na tym terytorium. Całą czwórka spojrzała jednak raz jeszcze na martwe ciał ghuli. Coś tu było nie tak. Ghule zachowują się dość racjonalnie, te wyglądały jakby były opanowane permanentną furią. Jednak ich myśli przerwał syk, który wydobył się ze zmasakrowanych ciał przeciwników. Odsunęli się o krok. Z ciał ghuli poczęła parować jakaś zielona substancja. Na szczęście nie było wiatru. Ścierwa jak nazwał je James wyparowały po kilkunastu sekundach.
Cała czwórka milczała na tyle długo na ile pozwoliła im sytuacja. Być może Cain'a nie było w schronieniu. Psy nie ujadały. James Malkavianin przypomniał sobie to co usłyszał przed godziną. Może czas aby podzielić się tym z innymi? Tchnęło go jakieś takie przeczucie. Przeczucia targały nim o wiele częściej od kiedy stał się wampirem. Ojciec tłumaczył mu, że to sprawka Nadwrażliwości - dyscypliny, którą odziedziczył w linii krwi.
Tymczasem ciała ghuli, o ile były to ghule, a teraz śmieli w to wątpić - wyparowały. Pozostały po nich jedynie szczątki ubrań i jakieś śladowe ilości mazi, która mogła być częściami chciał. Nawet krew, rozbryzgiwana tak nieopatrznie przez walczących zniknęła. Jednak smród, ten pierwiastek zgnilizny ukryty w zapachu vitae pozostał i nadal dostawał się do ich nozdrzy.
- Bomba pomysł aby wziąć ze sobą strzelbę na słonie - usłyszeli czyjś głos z ciemności. Szybko trzy lufy skierowały się w tę stronę a Malkavianin przyjął postawę obronną. Z mroku wyłonił się wysoki postawny i przystojny trzydziestolatek, o ile w świecie wampirów można było mówić o wieku na podstawie wyglądu. Szedł niepewnie z uniesioną i załadowaną kuszą. Ubrany w białą marynarkę, koszulę w paski i białą muchę pod szyją. Jasne spodnie i buty zlewały się ze śniegiem. Włosy miał modnie ułożone.
- Z tego co wiem Cain ma spocząć u księcia nieruchomy, ale zdatny do osądzenia i Ostatecznej Śmierci. Jak mu odstrzelicie głowę to nie będzie co zbierać - mężczyzna opuścił kuszę ukazując białe kły. Gdyby mogli odetchnęli by z ulgą. Choć samotny łowca wampirów mógłby być jedynie przeszkodą to zabicie go lub co gorsza ujawnienie swojej natury mogłoby im przysporzyć kłopotów. Ten tutaj był wampirem, ale nie wiedzieli jakie ma intencje...
Do nosa Carmichaela dotarł zapach świeżej krwi. Pochodził on wprost od przybysza, tak więc podobnie jak oni pożywiał się on przed przybyciem tutaj. Dopiero teraz dostrzegli, że światło, które wzięli wcześniej za płomień latarni przesunął się nieznacznie w stosunku do nich. Wzrok przybysza powędrował w kierunku źródła światła a uśmiech na jego twarzy i skupienie mówiło, że to on jakoś kieruje nim. Spojrzeli w górę. Nad ich głowami płonęła kula ognia wielkości ludzkiej pięści.
- Pomyślałem, że przyda wam się trochę światła. Nie wszystkie dzieci nocy widzą w całkowitym mroku, prawda? - opuścił kuszę i skinął lekko głową - Warren Dale z klanu Tremere. Od razu zaznaczę, że nie interesuje mnie sam Cain ale choroba, którą roznosi. Wy weźmiecie sobie tego Gangrela mi potrzeba tylko odrobina jego krwi. W zamian pomogę wam w polowaniu. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Domin
Gracz
Dołączył: 01 Sty 2010
Posty: 270 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć:
|
Wysłany:
Nie 19:38, 02 Cze 2013 |
|
-Toś wyczuł moment na wejście. - rzucił James, jednak w żartobliwym tonie. Nie poszło gładko, ale ciężko też nie było. -Każda pomoc się przyda, szczególnie kogoś takiego jak Ty. Warren zrobił na Jamesie dobre wrażenie, stąd od razu przystał na ofertę jegomościa. -Każda pomoc się przyda. Jeśli chodzi o mnie - rozwalmy tego pojeba, cobyśmy mogli wyskoczyć na jakąś szkocką do centrum. - odrzekł.
Jamesowi przypomniała się sprawa szaleńcu z przedmieścia. Poczuł obowiązek poinformowania pozostałych o tej sprawie: -Jest jeszcze coś... - powiedział, po czym spojrzał na twarze pozostałych. -Cain nie jest naszym jedynym problemem. Jeśli chcemy przypodobać się Starszyźnie, musimy wykończyć szaleńca, który wpierw zabił swoją rodzinę, a potem zrobił rozróbę w szpitalu. - podrapał się za uchem, po czym kontynuowal: -Roznosi tą swoją wściekliznę po całym mieście - za miesiąc, dwa, Seattle stałby się piekłem na ziemi. - spojrzał ponownie na pozostałych. -To co, zajmiemy się tym, czy nie obchodzi Was to? |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Domin dnia Nie 19:44, 02 Cze 2013, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
Danaet
Władca Domeny
Dołączył: 25 Paź 2007
Posty: 3085 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
Płeć:
|
Wysłany:
Nie 20:05, 02 Cze 2013 |
|
- Ha, ha - zaśmiał się Dale - Ty jesteś ten Świr co? Syn Nortona? No nie wiedziałem, że teraz Malkawianie są przywódcami grupy. Fajnie wyszkoliłeś tych trzech, ale powiem ci jedno - podszedł szybko do grupy rozbryzgując błoto i śnieg, nogawki jego spodni zdążyły już nasiąknąć - Mnie nie będziesz wydawał rozkazów. Żaden z was! - prawie warknął - Działamy razem ale nie ważcie się mi rozkazywać. - stał teraz może ze dwa metry od reszty. Mogli dostrzec jego niebieskie oczy, wpatrujące się w nich kolejno. Jego blade wargi zacisnęły się w poziomą kreskę. Dla wszystkich było też widoczne jak zacisnął mocniej dłonie na kuszy. Potem spojrzał na Malkavianina i dodał lekko zaskoczony:
- Zabił swoją rodzinę i jest teraz w szpitalu? Kurwa! Czy starszyznę obchodzi tylko wasza czwórka i patrzenie jak wam wypadnie ten "test"? śmiertelni nic nie wiedzą na temat tej choroby i podejrzewam, że nie dowiedzą się wiele. Jeśli jednak ten człowiek na w sobie wampirzą krew... - odwrócił się na pięcie i przytknął palec do skroni. Widocznie myślał. Gdy się odwrócił rzekł
- Caina nie zastaniemy dziś w jego schronisku. Wiem bo obserwowałem go od kilku nocy. Czasami wychodzi ale zawsze wraca po jednej nocy. Z pewnością będzie tu nad ranem, albo jutro wieczorem. Teraz ruszmy się do tego szpitala, może jeszcze nie być za późno.
Nie czekał ruszył przed siebie.
- Mam tu zaparkowanego Forda jak się ruszycie to pojedziemy tam razem i zaplanujemy całość. I zdążymy zrobić to co trzeba przed wschodem słońca. W jakim leży szpitalu ten zarażony? |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
malkawiasz
Gracz
Dołączył: 19 Lut 2009
Posty: 299 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć:
|
Wysłany:
Pon 10:23, 03 Cze 2013 |
|
Wyczekał moment, aż czaruś się odwróci i popukał się palcem w czoło, tak by Malkawian to zobaczył. Zaraz jednak zreflektował się, że taki gest w kierunku przedstawiciela klanu o przydomku „świry” jest totalnie bez sensu. Machnął zrezygnowany ręką. W dupie miał tamtego zakażanego, a jeszcze głębiej przypodobanie się Starszym. No ale teraz, jak pojawił się nowy zawodnik sprawa już nie wyglądała tak różowo. Skoro się wprosił nie mogli go puścić samopas i trzeba go było pilnować. Pomysł by podzielić siły upadł od razu. Skoro z tamtego Gangrela taki gieroj, lepiej mieć przewagę luf. A propos luf, zabezpieczył broń i przez chwilę zastanawiał się nad nożem. Spojrzał na syfiastą maź, w którą zamieniły się ciała i splunął z obrzydzeniem.
„Pies trącał nóż. Następnym razem skombinuje coś większego. Może te wielkie ostrza co je mają czasem meksykańce. Ta, takim to łeb od raz można ciachnąć, a i schować łatwiej niż szable.” – Wzruszył ramionami, spojrzał na resztę i skinął pozostałym. Skoro tamten myślał, że są tylko mięśniakami postanowił nie wyprowadzać go z błędu i odezwał się niczym robotnik fabryki.
- No co, leziem za panem czarodziejem? – mrugnął do reszty tak by Tremere tego nie widział. W szpitalu się pewnie nie narobią, ale muszą mu patrzeć na ręce. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Domin
Gracz
Dołączył: 01 Sty 2010
Posty: 270 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć:
|
Wysłany:
Pon 18:38, 03 Cze 2013 |
|
James poczuł oburzenie - nie chciał przecież denerwować kogokolwiek, ani tym bardziej występować przed szereg, czego nigdy nie lubił. Zawsze wolał stać z boku, jednak teraz, gdy wiedział o sprawie, o której inni nie mieli pojęcia, musiał zabrać głos. -Mówię tylko coś, o czym nie wiedzieliście. - skomentował krótko.
Nie miał natomiast pojęcia, który to może być szpital, albo czy ten ktoś nie opuścił już placówki i zaraża innych w innych miejscach w mieście. Zwrócił się do Dale'a: -Nie wiem nic o tym, który to może być szpital. - oznajmił. Postanowił od tej pory milczeć. Warto byłoby sprawdzić każdą medyczną placówkę, porozmawiać z personelem, ale co będzie dalej -pozostawił decyzję Dale'owi. |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Domin dnia Pon 18:39, 03 Cze 2013, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
Danaet
Władca Domeny
Dołączył: 25 Paź 2007
Posty: 3085 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
Płeć:
|
Wysłany:
Wto 11:16, 04 Cze 2013 |
|
- Szpital Świętej Heleny głąby - odezwał się bez pardonu Mike. Schował broń i ruszył lekko przepychając się "niby przypadkiem" obok Alberta Rottenberga. Ten wiedział, że Irlandczyk zrobił to umyślnie za to, że seria z tommyguna prawie sięgnęła jego głowy.
Poszli po lekko zgrzytającym śniegu co świadczyło, że musiał być większy mróz. Jednak ich nieumarłe ciała nie odczuwały tego. Warren szedł przed nimi pospiesznym krokiem. Mało zważał na młodych Kainitów. Najwyraźniej myślał, że dał im dobitnie do zrozumienia kto tu rządzi. Czy się mylił?
Spodziewali się zobaczyć małą "Tin Lizzie" jakich było pełno na ulicach Seattle. Jednak stał tu prawdziwy Ford-A a nie blaszany samochodzik. Choć już w połowie roku fabryki Forda produkowały model B ten nadal cieszył się zainteresowaniem zamożniejszych ludzi - i jak widać wampirów. "Blaszane Elżbietki" były produkowane tylko w kolorze czarnym, lecz za linię produkcyjną modeli A nie był już odpowiedzialny Henry Ford a jego syn Edsel. Samochód Dale'a był szary z białymi wykończeniami. Właściciel usiadł za kółkiem. O'connel wskoczył na miejsce pasażera z przodu. Ci co usiedli z tyłu dostrzegli, że obicia drzwi, wewnątrz są pokryte haftami jakichś runów czy symboli. Fakt Tremere mają bzika na punkcie tajemnych mocy i często umieszczają takie i owakie symbole wszędzie wkoło siebie nawet jeśli nie ma w nich magii.
Warren położył sobie kuszę na kolanach.
- Ej kolego! - zagrzmiał Mike - Nie celuj tym we mnie!
Warren zarechotał się jakby zrobił najlepszy kawał na świecie i przełożył kuszę bełtem w drugą stronę. Zapalił silnik. Ruszyli w noc przecinaną światłami reflektorów pojazdu. Do St Helens Hospital nie było daleko, jednak co Ford to Ford.
Gdy podjechali pod trzypiętrową budowle z cegły, Dale zatrzymał się przy schodach przeciwpożarowych. Bystre oczy wampirów pozwoliły dostrzec im, że okna i drzwi są pozamykane, co było normalne zimową nocą. Budynek składał się z dwóch skrzydeł i głównego wejścia.
- Wejście przeciwpożarowe będzie najłatwiejszą drogą. Podejrzewam, że takie przypadki będą mieli w jakichś izolatkach. Trzeba będzie się dowiedzieć gdzie te izolatki są. Ktoś potrafi niezauważenie przemknąć do środka i otworzyć nam wejście na odpowiednim piętrze? - Warren spojrzał do tyłu i spoglądał na Jamesa - Wy Świrusy jesteście znani z tego, że pojawiacie się i znikacie w najmniej odpowiednich chwilach. Pora to zmienić...
- Gościu - wszedł mu w słowo O'Connel kładąc delikatnie dłoń na ramieniu - Podejrzewam, że jeszcze nie wiesz o co dokładnie chodzi. To MY myślimy, planujemy i działamy. Wprosiłeś się na tą imprezę a nikt cię nie zapraszał. Może myślisz, że takie z nas wsioki i nie rozumiemy, że twoja obecność może zostać potraktowana przez starszych za pomaganie nam i szlag trafi wszystko. Goblin jasno się wyraził, że mamy działać SAMI. Wejdziemy w taki układ i nie inny, my zajmiemy się szpitalem, potem Gangrelem a ty nie będziesz zbierał laurów, tylko weźmiesz sobie to zostanie po naszej robocie i znikniesz. Na razie będziesz naszym kierowcą. Rozumiesz czarodzieju? A może później nie obrażę się jak pożyczysz nam tę kuszę aby dokładnie załatwić wściekłego wampira. - Mike zacisnął mocniej dłoń na ramieniu Warrena.
Twarz Tremere znów stężała u zacisnął zęby. Wydawało się, że nawet nimi zgrzytnął, ale możliwe, że to było tylko złudzenie. Zmierzył nienawistnym wzrokiem twarz Irlandczyka i uśmiechnął się sztucznie wiedząc, że nie ma sensu dyskutować z Brujah, szczególnie gdy ten ma w zanadrzu współklanowca i dwóch innych wampirów z koterii.
- Dobrze więc - Dale kiwnął głową, ale mówił przez zęby - Róbcie po swojemu.
- No i szafa gra! Klawo co chłopaki? - Mike poklepał po ramieniu Warena i wyskoczył z samochodu a świeży śnieg zgrzytnął mu pod butami. Reszta poszła jego śladem.
Późną nocą szpital wydawał się wymarły. Gdyby nie nikłe światła sączące się z okien głównego wejścia można by pomyśleć, że budynek jest opuszczony. Teraz przyszła kolej na ICH plan. Musieli wykazać się sprytem i pomysłowością. Co innego zabić grupę ghuli, które później nie zostawiły po sobie śladu, a co innego wpaść do szpitala pełnego śmiertelników i "zająć się" zakażonymi tą dziwną wścieklizną... |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Danaet dnia Śro 8:28, 05 Cze 2013, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
Domin
Gracz
Dołączył: 01 Sty 2010
Posty: 270 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć:
|
Wysłany:
Wto 19:08, 04 Cze 2013 |
|
Postawa O'Connela zaimponowała Jamesowi. Carmichael pomylił się co do Dale'a, który był tylko zwykłą szumowiną odzianą w gustowny garnitur. Wciąż nic nie mówił, choć w myślach wtórował Mike'owi. Gość miał rację.
Po chwili jednak odezwał się: -Znajdźmy jakiegoś doktorka, niech nam wskaże zarażonych. Nawet pod pozorem wpakowania mu kuli w łeb..
Szykowała się istna rzeźnia - zdaniem Jamesa, zarażonych trzeba było natychmiast unieszkodliwić. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB
© 2001/3 phpBB Group :: FI Theme ::
Wszystkie czasy w strefie GMT
|
|
|
|
|
|
|