|
|
|
|
Autor |
Wiadomość |
Danaet
Władca Domeny
Dołączył: 25 Paź 2007
Posty: 3085 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
Płeć:
|
Wysłany:
Wto 9:55, 21 Lut 2012 |
|
3 Lipca 1930 roku
Leave your worries at the door boy, they're not going anywhere
Hail, hail the gang's all here
When the going gets tough, I know my friends will still be there
Well you're walking down the road and the wind is in your face
- Dropkick Murphys "The Gang's All Here"
- Ha, szefie - Jack Morrison był podekscytowany jak nigdy - Jutro 4 lipca, towaru pójdzie więcej niż przez ostatnie pół roku.
Jack usiadł przed Mikiem z uradowaną miną. O'Connel też był uradowany. Jednak fakt, że policja w Seattle przechodzi czystki spędzał sen z powiek szefa. Do tego konkurencja. Mike pocieszał się tym, że oni mają takie same problemy. Do pubu wpadła reszta chłopaków.
- Hej Mike! Wszystko załatwione. Dziś w nocy mamy załatwiony transport. - Robert Hanson o rudych włosach i piegowatej twarzy usiadł przy ich stoliku - Trzeba tylko być uważnym. Gliny w tej okolicy zwiekszyły patrole. Może być głupio jak zapukamy na tyły Joel's Club a tam otworzy nam komisarz.
- Diabli nadali tego nowego fiuta. Komu przeszkadzał Glover?
- Jak tak dalej pójdzie szefie to Departament Skarbu się wreszcie zwali do Seattle. Trzeba będzie wtedy szukać nowych perspektyw.
Mike zamyślił się nad słowami rudzielca. Fakt. Policja policją ale federalni z Departamentu jeszcze nie pojawili się w mieście. Może odstraszały ich slumsy Seattle. Może nie sądzili, że to miasto jest warte zachodu? Jednak nowy naczelnik policji nie był jeszcze do końca poznany ani przez Mike'a ani konkurencję. Jednym słowem był nieprzewidywalny. Mógł w każdej chwili zrobić obławę na jakikolwiek magazyn w mieście a O'connel nie chciał nawet myśleć gdy Fehrr wezwie Departament.
- To co robimy szefie? Nie możemy przynajmniej do jutra nic zrobić. Mamy za dużo zamówień. Może po 4 lipca na chwilę przystopować, przeczekać i rozeznać się w sytuacji? - Morrison zawsze miał łeb na karku, jednak w tej sytuacji decyzja należała tylko do O'Connela. |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Danaet dnia Śro 9:59, 22 Lut 2012, w całości zmieniany 3 razy
|
|
|
|
|
|
Arikar
Gracz
Dołączył: 25 Lis 2010
Posty: 28 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Śro 23:16, 22 Lut 2012 |
|
Nad głową zamyślonego Mike O' Conella zbierały się ciemne burzowe chmury, co fakt to fakt 4 lipca to doskonała okazja do zarobienia masy pieniędzy. Ten rozradowany żądny alkoholu tłum który prosto z pochodu Dnia Niepodległości będzie walił prosto do wszelkiej maści barów klubów i innych spelunek był gwarancją sukcesu, jednak niespodziewana zmiana na stanowisku głównego szefa policji oraz czystki w samej Policji dawały wiele do myślenia, nadchodziły nowe czasy i to dawało się wyraźnie odczuć. Dochodząceod czasu do czasu z Chicago wiadomości od starych kumpli z North Side nie napawały także optymizmem, niejaki Eliot Ness i jago nietykalni zaleźli nieźle za skórę handlarzom Whisky.
--Dobra chłopaki-- Mike odpaliwszy srebrną zapalniczką jedno z ulubionych kubańskich cygar --Wielkimi krokami nadchodzą zmiany-- Mike jednak nie wyjaśnił swym pracownikom co ma na myśli --Dostarczamy dzisiejsze dostawy zgodnie z zamówieniami, bądźcie jednak ostrożni Mendownia nie śpi--
Wiele różnorakich scenariuszy nadchodzących dni pojawiało się w głowie Mike od tych najbardziej nieprawdopodobnych po te już trochę bardziej.
Po kilku minutach ciszy Mike wydał w końcu długo oczekiwane polecenia
--Dziś ostatnie dostawy w tyn miesiącu,a więc uważajcie chłopcy broń w pogotowiu i oczy dookoła głowy. Za duże zamówienia mamy by Policja zgarnęła nam dziś towar w razie czego nie patyczkować się z nimi-- Uniesiony w góre kciuk i dwa wyciągnięte na kształt pistoletu palce mówiły same za siebie.
Wydmuchawszy w górę strugę dymu O' Conell kontynuował
--Tomy ty masz dziś specjalne zadanie--
Mike przez chwilę przyglądał się mężczyźnie jak by się nad czymś zastanawiając.
--Spotkasz się z starym Tomem i przekażesz mu zaproszenie dla Clarka Clarksona i reszty tutejszych szych--
Odczekawszy chwile aż Tommy przetrawi polecenie Mike kontynuował
--Spotkanie dziś w Cotton Club o 21, max 5 osób towarzyszących. Przekaż Tomowi by poinformował resztę iż to spotkanie czysto biznesowe i nie chce żadnych ekscesów bo mamy kilka poważnych problemów do rozwiązania--
Odczekawszy chwilę aż chłopaki rozejdą się wykonać polecenia, Mike wyciągnąwszy wygodnie nogi rozmyślał nad czekająca go wieczorem rozmową.
Wykonawszy jeszcze telefon do Wiliama Beacona właściciela Cotton Clubu z prośba o wypożyczenie sali, załatwienie sporej salki na górnym piętrze nie stanowiło wielkiego problemu stary Beacon będąc jednym z stałych klientów Mike nie robił żadnych problemów z salą.
Załatwiwszy dzienne sprawy Mike zabrawszy swojego kasjera oraz czterech uzbrojonych po zęby chłopaków wyruszył o 19.30 na spotkanie w Cotton Club. |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Arikar dnia Czw 22:21, 23 Lut 2012, w całości zmieniany 2 razy
|
|
|
|
Danaet
Władca Domeny
Dołączył: 25 Paź 2007
Posty: 3085 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
Płeć:
|
Wysłany:
Pią 22:50, 24 Lut 2012 |
|
Cotton Club był dziś oblegany. Niezapowiedziany występ Fanny zebrał tłumek w sali na dole. Mike rozpoznał wśród obecnych Alberta Rottenberga i jego partnera Benjamina. Jednym słowem - konkurencję. Jakiś młody chłopak właśnie mówił coś im na ucho. O'Connel skwitował uśmiechem fakt, że Rottenberg na pewno będzie na naradzie. Miał już wejść na górę gdy jego wzrok padł na Fanny. Ach cóż to była za piękność. Mike doskonale wiedział co teraz kołata się pod czaszkami wszystkich mężczyzn w lokalu. Zresztą, głowa miała tu najmniej do powiedzenia. Ta kobieta urodziła się tylko po to aby łamać serca. Jej, może nawet zbyt blada cera, czerwone usta i cudowne kształty niszczyły wszelkie pojęcie piękna i zmysłowości. Ona była kanonem, który powinien wyznaczać te pojęcia.
Mike otrząsnął się po dłuższej chwili i z żalem zmusił się do pójścia na górę. Przyjemność, przyjemnością ale była też praca. Przez głowę O'Connela przeszła myśl, że Fanny musi używać jakichś sztuczek. To co się działo w Cotton Clubie nie było do końca naturalne.
Gdy wszedł do prywatnej salki na górze czekał w niej już [link widoczny dla zalogowanych]. Co zaciekawiło Mike'a to, to że Tom wziął ze sobą jedynie jednego człowieka. W czarnym garniturze, czerwonej koszuli i niebieskim krawacie, facet wyglądał na bankiera. Był średniego wzrostu i raczej drobnej budowy ciała.
- Mike - zaczął Tom - Przedstawiam ci Freda Mostona. Fred to Mike O'Connel. Fred jest moim doradcą, a podejrzewam, że spotkaliśmy się tu aby omówić pewną palącą kwestię. Nieprawdaż?
[link widoczny dla zalogowanych] siedział uśmiechając się lekko. Widać był całkiem wyluzowany. Jego postać przyciągała wzrok a spojrzenie mówiło Mike'owi, że ten koleś tylko z pozoru wygląda na spokojnego. Wzrok Freda przepełniony był żądzą, która O'Connel'owi źle się kojarzyła. Mike widział podobne spojrzenie już nie raz, w oczach naprawdę złych ludzi... |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Danaet
Władca Domeny
Dołączył: 25 Paź 2007
Posty: 3085 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
Płeć:
|
Wysłany:
Wto 10:34, 13 Mar 2012 |
|
Zarówno Benjamin jak i Albert zmuszeni byli zorganizować sobie szybką obstawę na spotkanie. Wykonali kilka telefonów z zaplecza lokalu, choć naprawdę trudno było opuścić główną salę. Po kilkunastu minutach przybyli ich chłopcy. Nie wszyscy może w idealnym stanie (w końcu był przeddzień 4 lipca) ale na nogach i w miarę reprezentacyjnie.
Gdy Albert i Benjamin weszli do środka [link widoczny dla zalogowanych] powitał ich uśmiechem. Albert zauważył, że ten siwy mężczyzna naprawdę rzadko się martwił. Obok Toma siedział szczupły [link widoczny dla zalogowanych] w czarnym garniturze, czerwonej koszuli i niebieskim krawacie. Jego sylwetka sprawiała wrażenie odprężonej, nie to co tych osiłków pod ścianą. Albert i Mike zmierzyli się wzrokiem. Mike O'Connel i Albert Rottenberg mieli okazję spotkać się tylko raz i to w przelocie. Tak się złożyło, że transporty Alberta poszły z dymem podczas ulicznej strzelaniny. Był to czysty przypadek - jakaś wojna gangów, niezwiązanych z biznesem. Jednak policja skonfiskowała dwie ciężarówki bourbona i Benjamin dał albertowi cynk o jakimś Irlandczyku, który "odziedziczył" sporo towaru po O'Banionie. Scheda po starym Irlandczyku przypadła właśnie O'Connelowi, który szybko i wale nie tanio uzupełnił braki dwóch wspólników. W sumie jak by na to nie patrzeć Albert dał Mike'owi zarobić po raz pierwszy i to porządnie, tu w Seattle.
Zarówno Rotengerg jak i O'Connel rozglądali się za nowymi przybyłymi. Niestety, pomimo tego, że czekali na komplet jeszcze pół godziny pojawił się tylko postawny Brytyjczyk Howard Plum... najmniej wpływowy z całej piątki. Zabrakło dwóch dobrych znajomych, choć zaciekłych konkurentów braci Young. Dwaj przyrodni bracia Jefrey i Sam weszli w posiadanie "bimbrowni" na przedmieściach gdy ich ojciec zginął w strzelaninie w Tacomie. Bracia jednak nie potrafili dojść do porozumienia i stali się wrogami. Sam Albert wątpił czy zjawią się tu razem. Liczył jednak chociaż na bardziej lotnego Sam'a.
- Tak więc panowie - zaczął Tom odpalając kolejnego papierosa. Powietrze w pokoju robiło się powoli ciężkie i jeden z ludzi O'Connela na jego znak uchylił trochę okna. Przy okazji mógł się rozejrzeć po ulicy.
- Tak więc panowie. Pan O'Connor... - chudy mężczyzna nachylił się nad uchem Starego Toma - Pardon, O'Connel... Znałem kiedyś O'Connora, robił w przemyśle rybnym... znaczy rzucał ludzi do rzeki aby poigrali z rybkami... Żarty na bok panowie. Mniemam, że musimy ustalić co zrobić z panem Fehrr'em. Nie wiem po co ten pośpiech, naczelnik policji jest jeszcze nie do końca nam znany. Trzeba by najpierw coś nie coś o nim się dowiedzieć a potem dopiero uzgadniać. No ale cóż, młodość jest porywcza. Nie powiem, że mi nowy szef policji pasuje jak kij w dupę, ale wolę najpierw zbadać grunt. Co wy proponujecie? Najpierw posłucham a potem naradzę się z moim konsultantem Fredem - skinął głową na chudego jegomościa, który uniósł się lekko na krześle a z jego twarzy nie schodził lekki, wręcz lekceważący uśmiech.
Przywitawszy się z Starym Tomem i jego współtowarzyszem O' Conel rozsiadł się wygodnie w jednym z wyściełanych skórą foteli. Przeszywający na wskroś wzrok doradcy Starego Toma dawał wiele do myślenia Mikowi, dochodzące do O' Conella czasem plotki dawały powody przypuszczać iż ten chudzielec może być kimś więcej niż tylko pomocnikiem Starego.
Czekając aż zbierze się reszta towarzystwa, Mike pyka wszy swoje ulubione cygaro rozmyślał nad czekającą go rozmową. Nowy szef Policji był wielką niewiadomą, jednak jego pierwsze posunięcia dawały pewne wskazówki jak może potoczyć się sytuacja w mieście.
Kilka minut po Mike do sali wszedł wraz z wspólnikiem
Albert Rottenberg jeden z czołowych graczy w mieście, Mike może nie znał go zbyt dobrze ale informacje jakie docierały do niego pozwalały sądzić iż jest to jeden z twardszych nie dających się zastraszyć szefów podziemia w Seatle.
Pół godziny później --To już chyba wszyscy-- pomyślał Mike gdy mimo odczekania umówionych 30 minut nikt więcej się nie pojawił.
--Tylko nasza piątka będzie się liczyć, gdy nastanie nowe rozdanie w mieście-- przemknęło przez myśl O' Conella.
Jako najstarszy i najpotężniejszy z całego towarzystwa pierwszy odezwał się Stary Tom, drobna uszczypliwość rzucona w twarz Mikowi spłynęła po nim jak woda. Może stary miał sklerozę a może po prostu chciał go sprawdzić tego Mike nie wiedział, sprawa dla której się tu spotkali była jednak zbyt ważna dla ogółu interesów by przejmować się drobną błahostką jaką było pomylenie nazwiska przez najstarszego z zebranych.
Kilka minut ciszy jakie nastąpiły po słowach Starego, dały Mikowi czas na przemyślenie tego co miał powiedzieć.
--Zmiana na stanowisku szefa Policji, nie jest nikomu na rękę i każdy dobrze o tym wie-- Wypuszczona pod sufit chmura cygarowego dymu, przez chwile unosiła się pod sufitem.
--Jest nowa Miotła więc wymiata stare śmieci-- O' Conell zerknął tylko na słuchających go mężczyzn.
--Mamy na dobrą sprawę, tylko dwie możliwości działania co do pana Fehrr'a--;
1. Można by wyeliminować go na stałe poprzez np: jakiś drobny ale śmiertelny w skutkach wypadek. Później poprzez nasze kontakty i współpracowników spróbować wpłynąć w ten czy inny sposób na wybór nowego naczelnika.
2.To zbadanie przeszłości pana Fehrr'a pod kątem różnorakich preferencji. Jak to mawiał mój nieżyjący już przyjaciel tylko ryby nie biorą. Nie każdy pragnie pieniędzy czasem to władza czasem pozycja społeczna musimy się tylko dowiedzieć czego pragnie pan Fehrr i czy będzie nam się opłacało dogadać się z nim. Lub czy on będzie chciał wejść z nami w taki układ.
Skończywszy wyliczanie Mike siada z powrotem w fotelu rozmyślając o swoim nowym nabytku. Stara stocznia w południowym zakątku miasta to był strzał w dziesiątkę, doskonała przykrywka a jednocześnie nowa jeszcze wprawdzie nie zbyt duża ale przynoszące już powoli zyski inwestycja. Skupowane za grosze wraki starych trampów cięte na kawałki Mike wysyłał za niezłe pieniądze do nie tak odległych hut stali które jak ogromne potwory łykały każde ilości metali jakie Mike oraz inni dostawcy dostarczali do nich. Była to także doskonała przykrywka któż bowiem wśród tylu przybywających miesięcznie do stoczni wraków był by w stanie wypatrzyć trampa w ciut lepszym stanie którym dostarczano kanadyjską Whisky.
Skrzyknęli chłopaków. Dwóch nie więcej. Mało uśmiechało mu się zrezygnować z występy Fanny, ale z drugiej strony odrzucić zaproszenie starych też było nie na miejscu. Poza tym chciał wiedzieć co zamierzają zrobić w związku z zaistniałą sytuacją - nie ma co ukrywać - dość niewygodną. Weszli do środka. Najpierw on a zaraz za nim Ben. Dwóch chłopaków pozostawili na dole. Albert uznał, że dzisiaj nie będą potrzebni, bo w interesie wszystkich było, aby ustalić nowy porządek. Wymienili godności, usiedli. Ben po prawej stronie Alberta. Pierwszy głos zabral Stary Tom, potem Irlandczyk. Przyszła więc kolej na niego.
- Ja proponuję nie robić nic. Póki co... - zawiesił głos - ... rzecz jasna. Może się wkrótce okazać, że naczelnik Fehrr okaże się nie mniej sprzyjającym kontrahentem aniżeli jego poprzednik. - wyprostował się w fotelu - Czystki czystkami. Usunie wszystkich ludzi Glovera zastępując ich swoimi zaufanymi, a to też nie oznacza, że nie znajdziemy dojścia. - skończył. Rzucił krótkie spojrzenie każdemu zebranemu szukając zrozumienia na ich twarzach. Pominął tylko doradcę Starego Toma. Rzucił się Albertowi w oczy zaraz po wejściu i to póki co wystarczyło. Nie chciał sobie zaprzątać głowy kim jest ów jegomość. Jedyne co zakodował do późniejszego rozpatrzenia to czy aby na pewno Stary Tom jest nadal w pełni niezależny w podejmowaniu decyzji i prowadzeniu interesów.
Z kolei głos zabrał Plum. Howard wziął ze sobą dwóch otyłych ochroniarzy, którzy pocili się i odpalali papierosa za papierosem. zgromadzeni w pokoju z ulgą powitali dwa nowo otwarte okna. Gdy Plum skończył uprzejmości zjawił się sam Will T. Beacon - właściciel przybytku. Z nieodzownym uśmiechem na twarzy zaproponował wszystkim mocne drinki oraz dobre cygara na koszt firmy. Zniknął tak jak się pojawił.
- Tak więc zanim ten fiut mi przerwał - Plum znany był z dosadnego języka - Chciałem nadmienić, że ja proponuję Fehrr'a po prostu zdjąć. Wiem, w historii tego uroczego miasta nie zdarzyło się jeszcze zabójstwo komisarza policji, ale zanim zrobi z siebie bohatera... - rozłożył ręce - Potem to już nie będzie morderstwo a męczeństwo. Kula w łeb. Najlepiej wynająć do tego Kanadyjczyków. Ale za nim to nastąpi trzeba znaleźć ludzi w Radzie miejskiej i dowiedzieć się kto ewentualnie zajmie miejsce Fehrr'a. Można by załatwić na to miejsce człowieka wybranego wspólnie i byłoby po kłopocie...
- Z jednej strony masz rację ale z drugiej się mylisz - syknął Stary Tom dogaszając fajkę na blacie stołu - Jednak sądzę, że wszyscy macie nierówno pod sufitem. Jeszcze trochę was posłucham a potem zdecyduję czy wyjść czy zaproponować wam współpracę. - Tom nie przypominał tego opanowanego "starego wyjadacza" jakim normalnie był. Krążyły słuchy, że na starość zdziwaczał, ale będąc tu z nim w jednym pokoju nie popierali tego poglądu. Stary Tom może gadał tajemniczo ale nadal do rzeczy.
Benjamin spojrzał na Alberta z lekko kwaśną miną. Rotenberg znał na tyle swojego wspólnika aby wiedzieć, że nie za bardzo podobają mu się wypowiedzi reszty. Widząc, że niewiele może zdziałać Benjamin rzekł
- Siedzimy tu w zaduchu, niedługo nie będzie można nikogo, kto stąd wyjdzie nazwać dżentelmenem. Do rzeczy panowie. Każdy z nas ma animozje do pozostałych. Nie ukrywam my z Albertem też. Tom zabrał nam "Morską Mewę" oferując lepszą cenę. O'Connel przebojem wdarł się na rynek uderzając falą taniej whiskey. Howard nadal trzyma się rękami i nogami południowego Everett i części Tacomy, choć już dawno moglibyśmy tam wejść z konkurencyjną ofertą. Nie robimy tego tylko z powodu tego, że Plum ma w kieszeni tamtejszych dzielnicowych. Bracia też wleźli za skórę nie jednemu z nas... Reasumując - mamy niepisaną umowę o nieagresji. Najbliższe jednak dni mogą to zmienić... Jednak przelewanie naszej krwi będzie po myśli naczelnikowi. Więc może ustalimy to co proponowałem kilka lat temu - kartel. Ja i Al oczywiście będziemy jednogłośni a Tom, Mike, Howard, Jeff i Sam zasiądą również w tym szacownym gronie. Będzie nasz sześciu. w sześciu stworzymy demokrację półświatka, która zatrzęsie tym miastem!
Albert spojrzał na Benjamina. Zawsze posądzał go o krasomówstwo, ale teraz Ben przeszedł sam siebie. Jeszcze kiedyś taka propozycja nie przeszłaby ale teraz... kto wie?
- Co proponujesz? - Howard Plum miał najwięcej do zyskania na tym co proponował Benjamin.
- Hola... - zaczął Tom jednak lekki szturchaniec od Freda sprawił, że Stary uniósł dłoń i pozwolił Benjaminowi kontynuować
- Na zasadzie jeden za wszystkich i tak dalej. Wybacz Al ale dla mnie to w tym wypadku jedyne wyjście. Może na tym trochę stracimy ale biznes będzie stabilniejszy - Albert teraz dopiero zrozumiał niektóre z dzisiejszych wypowiedzi Ben'a. On od początku wiedział, że takie spotkanie się odbędzie prędzej czy później, ale teraz zaskoczył Rotenberga. - Tom, nie jesteś już młody i dobrze wiesz, że za parę lat my wszyscy zaczniemy walczyć o twoje dziedzictwo. Szczególnie, że na razie nie pojawił się nikt kogo wyznaczysz na swoje stanowisko - to mówiąc zaakcentował swoje słowa patrząc na Freda - Tak więc ty i tak nie stracisz. Przechodząc do rzeczy. Będziemy się nawzajem ubezpieczać, spotykać raz na tydzień aby omawiać palące kwestie i co najważniejsze dzielić się zyskami po równo. Będzie potrzebna więc mapa okręgu Seattle - Everett - Tacoma i lokali, które zaopatrujemy. W ten sposób będziemy się wspierać.
- Co rozumiesz przez "wspólny podział"? - spytał Stary Tom
Ben zachowując pokerową twarz rzekł spokojnie
- odwiedziłem Vancouver. Jednak mam też na oku kontakty z Montrealem i Quebec. Możemy połączyć tak siły, że pokaźna cześć towaru z tych trzech miejsc tak zaleje północne stany, że to co robiliśmy tu do dziś to pryszcz na olbrzymiej dupie Eliota Nessa! Będziemy jego największym koszmarem i żaden Fehrr nie będzie nam groźny. Wiem, że to wygląda jak utopia, ale przedstawię wam fakty. Do tej pory rocznie szmuglujemy wspólnie około dwóch i ćwierć miliona galonów alkoholu na stan Washington, tak? Wspólnicy z Kanady chcą zalać rynek amerykański dziesięciokrotnością tej liczby. Mają towar - legalny w Kanadzie - który mogą bez problemu wyprodukować i sprzedać nam za połowę dotychczasowej ceny. Jednym słowem nasze obroty zwiększą się dwudziestokrotnie a większość z nas jest w stanie zasilić portfele moich... naszych kanadyjskich znajomych, nawet pod presją pożyczki.
W pokoju zapanowała cisza. Dosłownie, nawet ochroniarze wstrzymali oddechy. Każdy wiedział, że Benjamin Foselli wyłożył karty na stół. Sam z Rotenbergiem nie był w stanie zapewnić oczekiwanego dopływu gotówki dla Kanadyjczyków, jednak wszyscy... kartel jak go nazwał mogli zapewnić sobie przyszłość... świetlaną przyszłość.
Paskudny uśmiech nie schodził z ust Mike, podczas gdy wspólnik Rottenberga cały czas przemawiał Mike w myślach układał plan przyszłego działania.
Gdy tylko Benjamin skończył przemawiać Mike dał znak dłonią iż chciał by coś powiedzieć.
--Niektórzy z nas nie przepadają za sobą to nie tajemnica.Do ciebie Tom nie mam nic nasze interesy są bardzo zbliżone ale jak do tej pory nie było między nami zatargów mam nadzieję iż tak pozostanie, Plum nie trawie cię jak psa nie bierz tego do siebie ale jesteś pieprzonym angolem i nic tego nie zmieni poza tym wpieprzasz mi się w paradę. Ty Benji wraz z Albertem to konkurencja dla mnie więc z zasady za wami nie przepadam, o nieobecnych nie będę wspominał bo nieobecni głosu nie mają--
Mike upiwszy tęgi łyk czystej gorzałki z przyniesionej przez Beacona kontynuował.
--Skoro uprzejmości mamy za sobą przejdźmy do rzeczy, każdy z was zastanawiał się pewnie po co was tu zaproszono . Kłopoty z nowym naczelnikiem to jeden z powodów naszej rozmowy, o wiele większym problemem jest jak sądzę jest zazębianie się naszych stref wpływów w mieście, każdy liczy na zyski i bądźmy szczerzy żaden z nas nie lubi konkurencji na swoim terenie. Tak więc pomysł utworzenia Kartelu nie jest może tym co każdemu z nas by odpowiadało lecz w zaistniałej sytuacji jest jedynym rozsądnym wyjściem. Jeśli mam być szczery w chwili obecnej jestem w stanie zalać miasto taką ilości Whiski iż nikt z was nie będzie w stanie ze mną konkurować zarówno pod względem ilości jak i cenny. Problemem dla mnie nie jest dostarczenie do miasta Whiski oraz innych alkoholi ale jego dystrybucja w mieście transport samochodowy nastręcza sporych problemów a wy jak i Policja nie ułatwia mi działania. Jeśli mielibyśmy połączyć swoje siły jedynym rozsądnym według mnie wyjściem było by podzielenie działań między nas tak by nie zazębiały się w miarę możliwości. Prawda jest taka iż każdy z nas na tym po części straci, jednak możliwe zyski są zbyt wielkie by odcinać się od tego pomysłu. Powiem wprost jeśli nie dogadamy się prędzej czy później dojdzie do wojny o wpływy i terytoria, co może nam na głowy sprowadzić Federalnych a wraz z nimi policję i wojsko.--
Dopiwszy czystą zamyślony Mike rzekł jeszcze do Benjamina.
--Ben zapomnij o Montrealu ponad 80% ich produkcji Whisky ląduje w moich magazynach--
Paskudny błysk w oku oraz pewien siebie głos, dawały reszcie do zrozumienia jakimi zasobami alkoholu mogła dysponować grupa O' Conella. Cisza panująca na sali dawała jasno do zrozumienia iż kolejny w dużych graczy wyłożył karty na stół.
Al siedział zamyślony. Z pozoru nieobecny, jednak w istocie dogłębnie analizował każde słowo, które zostało wypowiedziane w te sali. W końcu chodziło o jego i Bena przyszłość. Głos zabrał Ben. Rotenberg z początku myślał, że nic takiego się nie stanie, że wysłuchają, udadzą zainteresowanych i wyjdą. Jednak to się stało. Ben wyłożył wszystkie karty. Al mógł wydawać się z lekka zaskoczony, ale skutecznie to w sobie stłumił. Dał powiedzieć przyjacielowi i już chciał zabierać głos gdy w słowo wszedł mu O'Connel. Bardzo tego nie lubił, ale pozwolił, bo tego wymagała etykieta, a najwyraźniej w słowniku tego irlandczyka takowe słowo nie figuruje. ~ Blef od dobrego blefu różni się tym, że dobry blef jest dobry. Nie w tym interesie młody. - skwitował w myślach słowa Mike'a.
- Mój przyjaciel powiedział chyba wszystko co powinno zostać wypowiedziane z naszej strony. Oczywiście nie zamierzamy was prosić. To jest nasza propozycja na którą możecie przystać i skorzystać z nawiązką lub nie i stracić. Jeżeli teraz nie mamy pieniędzy to je zdobędziemy prędzej czy później, a wtedy nasza oferta przestaje być aktualna. To chyba oczywiste. Musimy mieć zasady, bo bez nich bylibyśmy jak zwierzęta. - mówiąc przelatywał wzrokiem po zebranych, na te ostatnie słowa jego wzrok zatrzymał się na Plumie. Nie trawił tego gościa, nie wiedzieć czemu. - Ilością i ceną mówisz. - spojrzał na O'Connela z niechęcią - W takim razie zaopatruj nią sobie ubojnie i podrzędne puby, a to wcale nie popsuje naszych wpływów. Troszeczkę dłużej siedzimy w tym interesie i uwierz mi, że to ja mam rację. A bujdy o Montrealu zostaw swoim chłopaczkom - skończył. Al mógł wydawać się lekko poirytowany pogróżkami tego gołowąsa.
Stary Tom zaczął bić brawo w stronę Benjamina a potem pokazał mu uniesione w górę kciuki
- Genialny plan, naprawdę błyskotliwy. Ale ja podobnie jak Mike czy pan Plum nie zamierzamy się przyłączyć - gdy Howard chciał coś powiedzieć Tom powstrzymał go gestem - Za chwilę wytłumaczę dlaczego się nie przyłączymy, a nawet dlaczego twój... wasz plan utworzenia kartelu spali na panewce. Otóż od dziś jeśli będziecie chcieli pierdnąć w tym mieście to będziecie musieli MNIE za to zapłacić - uśmiechnął się gorzko widząc zaskoczone miny konkurentów - Z pewnością zastanawiacie się dlaczego nie ma tu z nami dziś braci Young? Cóż wypadli właśnie z interesu. Bardzo mi się spodobała propozycja O'Conora, czy jak mu tam. Dobrze, że będę mógł wam to powiedzieć w tym gronie. Przejąłem "bimbrownię" starszego i strefę wpływów młodszego[/clor] - wszyscy popatrzyli na siebie z niedowierzaniem - [color=olive]Może i jestem stary, ale nie śpieszno mi jeszcze na tamten świat Benji. Może za kilka lat? Ale do rzeczy panowie. Myślę jednak, że Frank wyjaśni to wam najlepiej.
Frank poprawił się na fotelu i wypiwszy swój trunek do końca oblizał wargi i zaczął. Jego głos był bezbarwny lecz donośny i władczy. Czuł się panem sytuacji i widać było, że nie dopuszczał możliwości porażki.
- Bracia Young byli słabi. Wy co tu siedzicie przewyższacie ich klasą, dorobkiem i możliwościami. Jednak w tym biznesie liczą się nie tylko pieniądze czy ilość barów, do których dostarcza się gorzałę. Nie liczy się też ilość spluw. Liczy się ten kto kontroluje cały ten chaos, który może powstać po zmianach na górze. Liczy się ten kto ma w kieszeni policję... Tak się składa, że gdy przybyłem do tego miasta... jakiś czas temu spodobało mi się ono na tyle, że począłem obserwować. Obserwowałem to co mnie najbardziej interesowało - was. Wasze sukcesy i porażki, wzloty, upadki, tajne zmowy i łamanie sojuszy. Byłem przy śmierci O'Baniona, patrzyłem jak upadają bracia Young. Teraz patrzę jak kajacie się przed nowym szefem policji i trzęsiecie portkami gdy słyszycie, że wasze dzielnice zapełniają się nowymi gliniarzami. - Frank zamilkł na chwilę, wyjął papierosa z kieszeni i zapalił go zapałką potartą o podeszwę. Wszyscy słuchali w napięciu. Albert czuł jak głos Freda przenika go i opanowuje. Przemowa Freda przypominała w pewnym sensie czar, jaki rzuciła na wszystkich Fanny Beacon... jednak tam ów czar zdawał się niewinny, tu kryła się ukryta groźba. O'Connel również odczuwał tego skutki. Czuł, że to co za chwile powie Frank odciśnie się źle na ich biznesie. Jednak odczuwał strach na równi z podziwem dla tego jegomościa.
Frank Moston zaciągnął się mocno i kontynuował gdy stwierdził, że dobrze dozuje napięcie.
- Jednak Stary Tom się myli... wy również - Tom Spojrzał w panice na swojego towarzysza - Przekonałem go aby pojawił się tu ze mną sam bez obstawy co nie wydało się trudne - uśmiechnął się chytrze a jego chuda dłoń wystrzeliła w kierunku szyi starca. Kark Toma strzelił jak złamana gałąź a ciało zwiotczało w fotelu. Chłopcy z obstawy Alberta, Mike'a i Pluma sięgnęli po broń jednak Fred uspokoił wszystkich
- Spokojnie, jestem teraz waszym przyjacielem - aura strachu i niesamowitości całej tej sceny uleciała jak dym z papierosa Franka. Wszyscy się rozluźnili wpatrzeni w Mostona jak w obrazek. Albert nadal jednak odczuwał dziwny mrok bijący z Freda.
- Niniejszym oświadczam wam, że mam pełną kontrolę nad policją Seattle. Aby wam to udowodnić jutro "Intelligencer" zamieści wypowiedź komisarza Fehrr'a na temat śmierci Toma. Niech jeden z was napisze mi ową wypowiedź a znajdzie się ona na pierwszych stronach. Teraz druga sprawa. Jako, że jesteśmy przyjaciółmi podzielę się z wami imperium Toma. - Frank posłał naprawdę przyjacielski uśmiech do zgromadzonych jednak w jego oczach błyszczało zło w czystej postaci - Nasza umowa będzie taka. Wy płacicie mi dziesięcinę od wszelkich waszych zysków a ja i chłopcy Fehrra nie będą wchodzić wam w drogę. Oczywiście nie zawsze. Szef policji nie może być bezradny i tych kilka przemytów raz na jakiś czas wytropi. Korzyści będą jeszcze takie, że na naszym podwórku nie pojawi się Departament Skarbu.
To co mówił Fred było jak jakiś koszmarny żart. Przecież jedna osoba nie może kontrolować całej policji w Seattle! Fred najwyraźniej wyczytał to na twarzach pozostałych.
- O, nie martwcie się. Ja nie działam sam... moi... towarzysze są równie wplywowi co ja - kolejny katowski uśmiech - Cóż, teraz czekam na propozycje... sądzę, że nie odmówicie.
Plum zapadł się w fotel z rezygnacją. Benjamin patrzył na Alberta a na jego twarzy malowało się takie samo zdziwienie. Chłopcy Mike'a czekali na reakcję szefa zerkając jednak co chwila na Freda. Wszyscy wiedzieli, że dziś cała sytuacja w Seattle właśnie się zmieniła i tylko od nich zależy czy na lepsze czy wybuchnie wojna. Wojna z policją i ludźmi Freda Mostona...
~ No to jesteśmy w domu - zareagował w myślach na to co zdarzyło się w tej zadymionej dymem papierosowym sali. Teraz był prawdziwie zaskoczony i nawet nie przyszło mu do głowy, żeby to ukrywać. Jednak większe zaskoczenie i zdziwienie u Ala wywołało nie tyle zabójstwo Toma, ale propozycja Freda - propozycja nie do odrzucenia. Mógł się domyślić, że Fehrr jest podstawiony, że już dawno ktoś ma go w kieszeni, ale był tak przejęty tym co zrobić z zaistniałą sytuacją, że się nad tym nie zastanawiał. Jeszcze jedna kwestia przeszyła go do szpiku kości. Głos i cała ta otoczka, którą wokół swojej wypowiedzi zbudował były doradca Starego Toma. To było dziwne, to na pewno nie było naturalne. Rotenberg nawet nie spoglądał na zebranych. Siedział wryty w fotel gapiąc się na Freda, a raczej tylko w jego stronę. Wzrok Ala zawieszony gdzieś w przestrzeni zdawał się być nieobecny. Ile czasu minęło od kiedy Fred przestał mówić - wyrwawszy się z zamyślenia - nie jest w stanie powiedzieć. Teraz mogą zapomnieć o kartelu, o całej tej wyimaginowanej przyszłości mającej być następstwami planu i propozycji jego przyjaciela. Gówno. Teraz nawet gdy będą srać Fred będzie wiedział co przedtem zjedli. Musieli się zgodzić, inaczej mogli zapomnieć o jakimkolwiek przemycie zakazanego przecież alkoholu.
- Pięknie pięknie pięknie... - Al klasnął kilka razy w ręce starając się robić dobrą minę do złej gry - Już miałem dosyć tego starego zrzędy. Był pozbawiony młodzieńczej fantazji i wigoru. - położył ręce na oparciach fotela. Zawiesił wzrok na Fredzie i wyciągając notesik z wewnętrznej kieszeni marynarki zwrócił się do Bena. - Ben, mogę cię prosić o długopis. .
Zaczął pisać i oddał długopis Benowi, a kartkę uprzednio zgiętą na pół wsunął do kieszeni od spodni.
- Cóż. Ty kontrolujesz policję tak ? Co z terytorium wpływów Toma ? Z knajpami, restauracjami, bimbrowniami ? - pochylił się nad stołem opierając na nim łokcie - Jako jego doradca zostajesz teraz szefem więc oddasz je nam, a my zgodzimy się płacić 10% rocznego zysku.
Nowa sytuacja nie była pełnym zaskoczeniem dla Mike, już od jakiegoś czasu dochodziły do niego pogłoski o nowym wpływowym konkurencie w mieście. Jednak nagła i całkowicie nieoczekiwana śmierć Toma była zaskoczeniem dla wszystkich.
--Jeżeli udowodnisz że to co powiedziałeś jest prawdą Frank, to porozmawiamy jutro inaczej na temat tej tak zwanej dziesięciny--
Mike beznamiętnym wzrokiem zmierzył Alberta, dopiwszy drinka kontynuował.
--Mam dla was wszystkich propozycję, jak już wspominałem dostarczenie do miasta alkoholu to dla mnie pestka. Jednak zamówienia są zbyt małe a moje zapasy rosną cały czas i za pewną drobną dopłata jestem gotów sprzedać pewną ich część--
O' Conell spojrzał na twarze współtowarzyszy sprawdzając zainteresowanie jego ofertą.
--Moja oferta jest ważna do jutrzejszego wieczora panowie. Przejdźmy do rzeczy mogę dostarczyć chętnemu do 100 tys galonów czystej kanadyjskiej Whisky. Alkohol jest już w mieście więc nie kombinujcie panowie czekam na jakieś poważne propozycje jeżeli jesteście zainteresowani zakupem. Co do cenny jestem otwarty na propozycje--
- Nie potrzebujemy twojej whisky - spojrzał na O'Connela - Tym bardziej kanadyjskiej i chyba nie muszę tłumaczyć dlaczego . Transport też nie jest dla nas problemem więc na nas nie licz. Swoją drogą .. - nabrał w płuca powietrza - co za cholerna propozycja. Kupuję towar tylko z pewnych i sprawdzonych źródeł. - skończył. Miał już powyżej uszu tego spotkania. Chciał jak najszybciej dojść do porozumienia z Fredem. Innych traktował z szacunkiem, ale mimowolną, dającą się odczuć wyższością.
Benjamin spojrzał na Alberta i uniósł ręce w geście poddania. "Ty tu teraz rządzisz" - zdawało się mówić jego spojrzenie. Najwyraźniej uznał, że Albert lepiej odnajdzie się w nowej sytuacji.
Frank z kamienną twarzą słuchał tego co mówiono. Spojrzał jednak na Howarda Plum'a, jakby oczekiwał, nie wręcz żądał jakiejś odpowiedzi. Anglik rozłożył powoli ręce i rzekł
- Nie mam chyba wyjścia. Jednak co nie powiedzieć twoja propozycja jest dość wspaniałomyślna... nawet zbyt. Jaką mamy mieć pewność, że jutro nie wyłowią któregoś z nas z zatoki a ty nie podzielisz kolejnego ciastka?
Benjamin nagle klasnął w dłonie
- To jest to! - prawie krzyknął - Zastanawiałem się dlaczego Tom. Raz Fredi, mogę tak do ciebie mówić? - pokazał nam, że ma jaja i załatwia jednego z najbardziej wpływowych ludzi w mieście. A dwa - po podzieleniu schedy po Tomie nasze siły będą mniej więcej równe. Nikt nie będzie zazdrościł i łatwiej to wszystko kontrolować. Mam rację?
Frank wykonał nieokreślony gest głową oznaczający "kto wie?". Pogładził swoje policzki dłońmi jakby chciał w ten sposób odegnać zmęczenie. Bystre oko Mike'a dostrzegło, że policzki Freda nie nabrały kolorów po tym zabiegu, tak jakby krew nie dopłynęła do skóry na twarzy. Wreszcie Fred odezwał się
- Nie będę kupował od ciebie whisky, kiedy ty masz odbiorców i zamieniasz ją w dolary. Każde dziesięć dolców z twojej zarobionej stówki i tak od jutra będzie moje. Co do spuścizny po Thomasie - tu zwrócił się do Alberta - Podzielicie się po równo zostawiając mnie czwartą część. To będzie moja... domena. Tam będą działali moi ludzie i nie chcę nigdy widzieć tam nawet waszych dziwek. Wyznaczę ten teren już dziś. Knajpy na wybrzeżu i w porcie, które jeszcze przed chwilą kontrolował Tom są teraz pod moją jurysdykcją.
Te słowa sprawiły, że Benjamin stracił panowanie nad sobą
- Hej kolego! Zjawiasz się nie wiadomo skąd, likwidujesz Starego Toma a potem straszysz nas swoimi ludźmi! Dowiedz się, że wystarczy nas aby na kilka nocy połączyć siły i wykopać cię z tego miasta. Może pozostaniemy z policją na karku a może i nawet z Departamentem ale i tak wyjdzie nam to na dobre! Dobrze mówię? Możemy cię skasować nawet tu i teraz a potem ulokować razem z Tomem w jednym z opuszczonych domów, których mamy w tym malowniczym mieście aż nadto! Odpierdol się od wybrzeża! Nie dość, że mam tam dobrą komitywę z lokalami Toma, które kupują od nas co jakiś czas to jeszcze blokujesz nam drogę transportu!
Fred wysłuchał spokojnie krzyków Benjamina i poprawiwszy sobie krawat wstał.
- Myślę, że wolicie omówić całą sprawę we własnym gronie. Nie pozabijajcie się tylko bo do każdego z was ułożyłem kilka planów. Ta ty Ben - mogę tak do ciebie mówić? - lepiej nie pogrywaj sobie bo mogę ci wyrwać ten język i rzucić rybom z zatoki. Wybrzeże i port są moje. A jeśli nadal chcecie szmuglować towar drogą wodną... cóż podbijemy opłaty do 15 procent i po krzyku
Benjamin zrobił się purpurowy na twarzy i zanim ktokolwiek zdążył zareagować zsiniał jeszcze bardziej. Dopiero po chwili wszyscy zauważyli, że Fred stoi przy Benie i zaciska dłoń na jego szyi.
- Jasne? - spytał raz jeszcze Moston i gdy Benjamin kiwnął głową Fred puścił go i wyszedł.
Albert, który siedział naprzeciw drzwi dostrzegł, zanim się one zamknęły, że na korytarzu stoi Fanny oparta o ścianę. Wyraźnie się ożywiła gdy ujrzała Freda. Posłała mu lekko złośliwy uśmiech i razem zniknęli na schodach. Więcej ich nie było widać.
- Ben.. Ben .. zamknij się. Ben ! - zaczął normalnym tonem, który stawał się coraz głośniejszy wraz ze wzrostem natężenia głosu jego przyjaciela - Ben zam.... - nie dał rady go przekrzyczeć dlatego zrezygnował. Oparł głowę o rękę i dał się wykrzyczeć Foselemu. Fred był irytująco spokojny i do tego ten jego szyderczy uśmieszek, który nie schodził z jego gęby odkąd pojawili się w drzwiach tego pomieszczenia. Pewny siebie skurwysyn. Na pewno miał zabezpieczenie, żeby kierować prosto w ich twarze takie groźby. W chwili, w ułamku sekundy Fred dopiął swego. Z szybkością równą mrugnięciu oka znalazł się koło Bena zaciskając rękę na jego szyi - jedną rękę, a jego twarz zaczęła przypominać kolorem przejrzałą śliwkę. Coś nieprawdopodobnego, skąd u takiego cherlaka taka siła. Al poderwał się z miejsca, a jego dłoń zacisnęła się na rewolwerze. Jednak w porę się pohamował. Moston wymógłszy odpowiedz jaką chciał uzyskać od Bena puścił go i zostawił ich samych sobie. Wyszedł. Ben opadł na fotel ciężko dysząc z trudnością łapiąc powietrze.
Cała sytuacja najpierw z Tomem a potem z Benem zdawała się im tylko jakimś snem. Dopiero gdy Frank opuścił pokój wydało im się, że się z niego przebudzili. Gdyby nie stygnące ciało Toma uznaliby, że ktoś palił tu opium a jego moc podziałała na wszystkich.
Benjamin siedział w ciszy na fotelu masując sobie szyję. Uścisk Freda musiał być wręcz nadludzki gdyż pozostawił czerwono - sine ślady na skórze mężczyzny. Najwidoczniej postanowił się nie odzywać. Howard Plum widząc zaniepokojenie u reszty również milczał. Wpatrywał się tępo w ciało Starego Toma. Wreszcie oderwał wzrok od niego i rzekł enigmatycznie.
- Więc... Jakby nie patrzeć... stoimy pod ścianą. Ten cały Fred... on nie żartuje. Spójrzcie na Foselliego. - zamknął oczy jakby zbierając siły na to co chce powiedzieć. Widać, że był przerażony. Ani Albert ani Mike nie widzieli jeszcze takiego Plum'a. Niestety ich ludzie z obstawy zdawali się podobnie jak Brytyjczyk trząść portkami na samą myśl o Fredzie.
Mike spojrzał na swojego najlepszego cyngla Gilliana Fosetta. Chłop postawny, który potrafił puścić serię z Thompsona z jednej ręki drugą łamiąc kość udową byka. A teraz? Teraz wyglądał jakby jego jedynym marzeniem było skoczyć do Zatoki i wpław odpłynąć do Irlandii. reszta chłopaków także była pod wrażeniem spektaklu, który dał Moston.
- Trzeba przystać na jego propozycję. Jako, że wy macie więcej do powiedzenia moją jedyną sugestią jest to, że chciałbym od Toma lokale przy Pill Hill i Hospital Hill - wzruszył ramionami - Są tam szpitale i kliniki ale rodziny odwiedzających chętnie stołują się u Jackyll'a i Hook'a. Myślę, że co do reszty to dogadamy się szybko i będzie można dalej żyć normalnie...
- O ile ten Moston nam da - rozległ się bas Fosetta - Szefie - rzekł do Mike'a - Ja bym nie pogrywał z tym typem. W jego oczach było coś... coś szalonego... On albo ma jaja albo jest popaprany. Stawiam na to drugie. Kto normalny zdejmuje taką szychę jak Tom i to przy świadkach?
Paskudny uśmiech długo nie schodził z twarzy Mika, najpierw niespodziewana ale bardzo wygodna dla wszystkich śmierć starego przemytnika później niespodziewany wybuch Benjamina utwierdził O' Conella w mniemaniu iż Fred był był jedyną osobą w tym towarzystwie z która należało się liczyć.
--Plumm to cholerny mięczak, Albert i Benjamin to dwa zasrane zadufane w sobie dupki-- przemknęło przez głowę Mika.
Widząc przerażone miny swoich goryli Mike pokiwał tylko smutnie głową
--Nie przepadam za tobą Plum ale co do jednego masz rację nowa sytuacja przyparła nas do muru-- Mike odpaliwszy kolejne cygaro przez chwile przypatrywał się współtowarzyszom.
--Ty Albercie wraz z Bendzim jesteście skończonymi debilami-- paskudny uśmiech nie schodził z ust O' Conella podczas przemowy.
--Najpierw olewasz moją propozycją zarzucając mi iż mam trefny towar, chwilę później grozisz temu zasrańcowi Fredowi w naszym wspólnym imieniu jak byś miał w tej kwestii coś do gadania-- podniesiony ton wypowiedzi Mika oraz uderzenie pięścią w stół,wskazywało na to iż był on cholernie wkurzony.
--Gówno mnie obchodzą twoje zagrywki, nie jesteś jedynym poważnym graczem w mieście i jeżeli jeszcze to do ciebie nie dotarło wbij to sobie do swej zakutej pały. Może jeszcze nie zauważyłeś ale ani ja ani Plum nie mieli byśmy nic przeciwko gdyby przydarzył ci się drobny wypadek, sam wiesz czasy są niebezpieczne. A skoro taki wypadek przydarzył się staremu to czemu nie mógł by się przydarzy i tobie--
Niebezpieczny błysk w oku, poparty pięcioma uzbrojonymi po zęby gorylami sprawił iż wypowiedzianą przed chwilą groźbę towarzystwo musiało wziąć na poważnie.
--Plum lokale przy Pill Hill i Hospital Hill mnie nie interesują więc jeżeli dogadasz się z Fredem możesz je zając z moim błogosławieństwem.--
Zaciągnąwszy się ulubionym cygarem Mike kontynuował.
--Albert jeżeli nie dogadasz się z Fredem z przyjemnością popatrzę jak on lub jego ludzie wpakują was do wspólnego grobu. Nie zamierzam przez twoje gówniane fanaberie i wymysły marnować dorobku czterech lat ciężkiej pracy, możecie się zabijać o kilka gównianych ochłapów z pańskiego stołu i szukać kolejnego statku na którym dało by się przemycać Whisky. Ja mam coś o co ty tak desperacko teraz walczysz, dla mnie cena 15% zysków przy nowym podziale terytorium jest jak najbardziej do przyjęcia--
Rozparłszy się wygodnie w fotelu Mike obserwował resztę towarzystwa, jego wyraźnie spięci goryle czekali tylko na najmniejszy ruch szefa by sprzątnąć Rottenberga i jego gadatliwego towarzysza.
Al z pełnym spokojem zmierzył wzrokiem O'Connela. - Jeżeli ktoś tu jest skończonym debilem to tylko ty, chociaż to mało powiedziane. - skrzyżował palce obu rąk na brzuchu. - nie przypominam sobie żebym groził komukolwiek w tym pomieszczeniu. - dźwignął się na fotelu i wstał. - A tych swoich napuszonych i skretyniałych goryli możesz sobie w dupę wsadzić. Jaki pan takie psy. - skończył z wyższością i odrazą w głosie. Wyszedł zostawiając otwarte drzwi dla Bena. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Danaet
Władca Domeny
Dołączył: 25 Paź 2007
Posty: 3085 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
Płeć:
|
Wysłany:
Wto 11:45, 13 Mar 2012 |
|
Gdy tylko Albert i Benjamin wraz z obstawą zniknęli im z oczu Plum podjął
- Widocznie nie są zainteresowani. Ja również Mike. Powiem ci jedno jak dobry przyjaciel. Oni mają więcej do powiedzenia niż ty możesz sobie zamarzyć. Fakt, może i masz jakieś tam magazyny pełne whisky, ale jakościowo nie dorównasz Rotenbergowi i Fosellemu. Podobnie jak ja. nie obrażę się jak oni. Jestem dupkiem - wzruszył ramionami - Każdy z nas jest. Powiem więcej, jesteśmy skurwielami. Ale taki zawód. Szkoda, że wyszli bo chciałem przedstawić im mój pogląd na sprawę. Cóż Mike będzie nam dane porozmawiać w cztery oczy. Może nawet dobijemy jakiegoś wspólnego interesu. Razem będziemy tak silni jak oni dwaj. Ja uważałbym na Fosellego. Wdziałem w jego spojrzeniu, że zalazłeś mu za skórę. Dodaj do tego jeszcze Franka i masz wybuchową mieszankę. Ben nie lubi jak się z nim pogrywa. A pograło sobie z nim dzisiaj was dwóch. - Plum rozłożył ręce na znak pojednania - Ja do ciebie nic nie mam, ty do mnie. To tylko interesy. Jednak wiedz, że jeśli tylko zechcesz wykopać Alberta i Bena z interesu to możesz na mnie liczyć. Nie jestem tak chciwy jak Moston, ale też mam swoją cenę - spojrzał na swoich ludzi pod oknem, byli w ciągłej gotowości podobnie jak ludzie O'Conella. Plum podrapał się po policzku - Z drugiej strony, zastanówmy się kim jest nas nowy rozgrywający, pan Moston. Pojawił się znikąd i dopiero teraz się ujawnił choć jak sam twierdzi jest w mieście już od dłuższego czasu. Dziwny typ i niebezpieczny. Podejrzewam, że i tak każdy z nas zacznie go sprawdzać na własną rękę, ale moja propozycja, dla naszego dobra lepiej będzie się dzielić informacjami na jego temat. To może nam się bardziej przysłużyć. Tymczasem, żegnam.
Plum wstał spokojnie i poprawiwszy swój smoking wyszedł w ślad za dwoma poprzednikami. Mike też stwierdził, że lepiej się ulotnić. Ciało Toma jeszcze nie wystygło a jeśli jakikolwiek gliniarz znalazłby go przy nim wnioski nasunęły by się same.
Mike wsiadając do samochodu miał dziwne przeczucie, że jest obserwowany. Rozejrzał się dookoła ale nie znalazł nikogo podejrzanego. Dał kierowcy znak do odjazdu.
Znalazłszy się w domu O'Conell wziął prysznic zmywając z siebie trudy dzisiejszego dnia i wieczoru. Dręczyły go słowa Pluma i nowe rozdanie w wykonaniu Mostona. Gdy wyszedł spod prysznica nałożył świeże ubranie, sprawdził swojego colta i po nalaniu sobie dobrej starej whisky zamierzał usiąść i pomyśleć. Gdy jednak wszedł do salonu i zapalił światło odkrył mężczyznę siedzącego w jego fotelu! Bez chwili wahania wycelował w niego rewolwer. [link widoczny dla zalogowanych] wyglądał jak pospolity rabuś, jak wielu ludzi O'Conella. Miał żelowane włosy, jednak były one w nieładzie. Krótki wąsik i krawat niedbale zawiązany na szyi. Jasna koszula nie była raczej prasowana a i spodnie domagały się pralni. Facet odezwał się pierwszy
- Zanim wystrzelisz, powiem ci, że zmarnujesz kulę. A to głupie bo każda kosztuje. Nie jestem złodziejem ani drabem nasłanym przez twoich wrogów. Cóż, jestem przyjacielem - gdy Mike uniósł bardziej broń sygnalizując, że za chwilę strzeli gość powiedział - Mogę dać ci sporo wiedzy na temat Franka Mostona. Mogę ci pomóc ubić z nim interes lub przeciwnie prowadzić z nim wojnę. Jeśli jesteś choć w połowie tak sprytny jak odważny to sądzę, że nie użyjesz tego przed wysłuchaniem mnie. - Mike zastanowił się chwilę i opuścił lekko rewolwer, jednak cały czas celował w kolano intruza, tak na zaś. Mężczyzna kiwnął głową i spojrzał na butelkę trzymaną przez Mike'a
- To już przechodzi do historii. Prohibicja skończy się prędzej cy później. Mamy kryzys, sądzisz, że Stany Zjednoczone będą patrzeć jak tracą pieniądze na nielegalnym handlu? To tylko kwestia czasu jak nowa administracja dopatrzy się swojej szansy w akcyzach i sprzedaży, legalnej alkoholu. A za trzy lata wybory prezydenckie. Osobiście stawiałbym na Roosvelta, a ten ugnie si pod podszeptami senatorów. Och, zanudzam? Niech cię nie zwiedzie mój wygląd. Do rzeczy. Masz spore zaplecze personalne, tu w Seattle. Twoi ludzie są nieźle zorganizowani, choć tak na prawdę to luźna hołota wypuszczona z podwórek. Nie umniejszam twej pozycji, ale popatrz, jesteś tu od niedawna i choć masz kanały i dostawców to twoje magazyny nadal zapełnione są po brzegi i niewiele z nich ubywa. Mam taki deal, ja upłynnię twoje ładunki gorzały a ty uprzejmie pozwolisz mi korzystać od czasu do czasu z kilku twoich melin i magazynów. Do czego? - uśmiech na twarzy mężczyzny był tak wyuczony i sztuczny, że prawie wydał się Mike'owi prawdziwy - Broń kolego, broń. Mam jej aż za nadto aby uzbroić twoich chłopców, nawet gdybyś miał ich pięć razy więcej. to jest teraz na czasie i zapewniam cię, że niedługo będzie na nią popyt większy niż na wódę. Po tym jak pomożemy sobie nawzajem ty będziesz się pławił w pieniądzach a ja kręcił swój biznes bez problemów. Zostaje kwestia Mostona i tego co chcesz z nim zrobić...? - mężczyzna, który nawet się nie przedstawił rozłożył ręce w geście oczekiwania na odpowiedź. |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Danaet dnia Wto 11:48, 13 Mar 2012, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
Arikar
Gracz
Dołączył: 25 Lis 2010
Posty: 28 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Wto 15:26, 13 Mar 2012 |
|
Rozmyśliwszy nad słowami Pluma Mike wyszedł spod prysznica, fakt faktem może nie przepadał za nim ale jego propozycja była dla O' Conella bardzo kusząca wiadomo w kupie siła. Rottenberg i jego wybuchowy kolega zaleźli Mikowi za skórę i to bardzo i należało coś z tym zrobić w najbliższym czasie.
Niespodziewany gość siedzący na kanapie wyrwał Mike z zadumy.
--Kim ty kurwa jesteś-- doskonale znane słowa prawie wyrwały się z ust Mike.
Wycelowany w jedno z kolan przybysza rewolwer po krótkiej przemowie zniknął w kieszeni O' Conella tak szybko jak się pojawił. Mike może i wyglądał podobnie jak swoi chłopcy wysoki barczysty osobnik który załatwiał swoje sprawy za pomocą siły, jednak były to tylko pozory pod fasada tępego osiłka chował się bystry umysł który bardzo dokładnie analizował wszelkie posunięcia.
--Trzy lata powiadasz-- czas ten może nie wydawał się zbyt wielki jednak wiele mogło się wydarzyć przez ten okres pozostawał jeszcze sprawa Rottenberga. Brutalne lecz prawdziwe słowa przybysza nie zdziwiły Mika, przybysz miał bardzo dobre informacje na temat O' Conella jak i jego organizacji.
--Twierdzisz że jesteś w stanie upłynnić moje zapasy gorzałki-- na twarzy Mike przez chwile widać było grymas zastanowienia, jednak decyzja została już podjęta.
--Twoja propozycja jest bardzo kusząca, i mógłbym się bez większych kłopotów na nią zgodzić. Chciał bym jednak zanim podejmę decyzję na temat Mostona co nie co o nim się dowiedzieć-- Mike zasiada na jednym z wielu krzeseł rozsianych po pokoju. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Danaet
Władca Domeny
Dołączył: 25 Paź 2007
Posty: 3085 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
Płeć:
|
Wysłany:
Wto 23:11, 13 Mar 2012 |
|
Obcy rozsiadł się wygodniej opierając łokcie na podłokietnikach fotela.
- Kim ja jestem, to dowiesz się w swoim czasie. Kuszenie to moja specjalność a jeśli już skusiłem cię tymi kilkoma zdaniami to dam ci uszczknąć co nie co z tego tortu. - mężczyzna zmierzył spojrzeniem O'Connela - Moston to wcale nie jest nowy gracz. Podejrzewam, że już od dawna kontrolował biznes braci Young, Starego i Plum'a. Sądząc po tym jak wyglądałeś po spotkaniu w Cotton Club stary już nie żyje. Plum... to tylko kwestia czasu. Kolejny będziesz ty - tu wskazał palcem na Mike'a a gdy ten chciał już prychnąć z pogardą jego gość ubiegł go - Nie lekceważ ani nie ignoruj Mostona. Benjmmin Foselli podzieli wasz los. Dlaczego? Bo Frank upatrzył sobie tego żydka jak swego następcę - zrobił krótką pauzę, a Mike wyczuł w niej dziwną konsternację - Frank wyławia takich ludzi jak on. Ale Mike, jeśli chcesz podjąć z nim walkę to radzę ci pójść na układ ze mną. Znam Mostona od dawna i wiedz, że tyle razy byliśmy braćmi co wrogami. Można powiedzieć, że wychowało nas to samo podwórko, choć inni rodzice. Tyle musi ci wystarczyć. Powiem jeszcze, że zabicie Rotenberga może nie wyjdzie na dobre, ale zbije Mostona z tropu. Zaproś go niedługo do Cotton Clubu i załatw to jak trzeba. To darmowa porada przyjaciela. Tymczasem, co z naszą umową? |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Arikar
Gracz
Dołączył: 25 Lis 2010
Posty: 28 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Śro 16:09, 14 Mar 2012 |
|
Mike przez chwilę zastanawiał się nad słowami nieznajomego.
--Jeżeli pomożesz mi upłynnić towar, moje magazyny są do twojej dyspozycji--
Twarz O' Conella była ściągnięta niczym maska, informację uzyskane od nieznajomego może i nie były jakąś wielką niespodzianką ale także nie napawały optymizmem.
--Nie zamierzam dać się sprzątnąć ani Rottenbergowie ani tym bardziej Fredowi. Jeżeli oboje spróbują czegoś głupiego dojdzie do wojny a ulicę spłyną krwią--
Mike odpaliwszy cygaro przez chwilę przypatrywał się przybyszowi.
--Jaka jest twoja cenna za pomoc w wyeliminowaniu z gry tego żydka Rottenberga oraz utarciu nosa Mostonowi--
W myślach Mike układał już najróżniejsze scenariusze, wiadomo nic nie ma za darmo a za każdą pomoc kiedyś przyjdzie zapłacić czasem najdziwniejszą nawet cenę. A Mike postanowił już że sprzymierzy się choćby z diabłem byle by tylko doprowadzić sprawę do końca, a on nie był jedynym trupem jaki być może padnie w zbliżającej się szybkim krokiem wojnie gangów. |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Arikar dnia Śro 16:12, 14 Mar 2012, w całości zmieniany 2 razy
|
|
|
|
Danaet
Władca Domeny
Dołączył: 25 Paź 2007
Posty: 3085 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
Płeć:
|
Wysłany:
Pon 12:28, 03 Wrz 2012 |
|
- No więc chyba dobiliśmy targu - uśmiech zagościł na twarzy mężczyzny, ale nie był to przyjazny uśmiech, Mike sklasyfikował go jako uśmiech rekina - Wóda pójdzie szybciej niż myślisz gdyż jestem po słowie z jednym z kapitanów w porcie. Trzeba tylko dograć kilka banalnych spraw, ale to już na mojej głowie. Druga sprawa to Rotenberg. Żyd musi zniknąć. Nie ujmując nic tobie teraz jest najpoważniejszym graczem po śmierci starego. Za kilka dni załatwię ci wolną drogę do tego aby go sprzątnąć. Mam swoje kontakty u jego ludzi więc nie będzie się niczego spodziewał. Moja cena powiadasz... - przez chwilę ich spojrzenia skrzyżowały się. Mike nie obawiał się bólu, ran czy śmierci, jednak w spojrzeniu tajemniczego gościa doszukał się groźby po stokroć gorszej od śmierci. Włosy zjeżyły mu się na karku. Miał wrażenie, że właśnie w jakiś nielogicznie pokręcony sposób dobija targu z... Diabłem - ... moją zapłatę odbiorę w swoim czasie. Zapewniam cię, że nie będzie wygórowana. Na razie trochę przestrzeni magazynowej dla mojego towaru. Potem się zobaczy jak będzie przebiegać nasza współpraca - dziwne spojrzenie znikło z oblicza nieznajomego i Mike trochę się rozluźnił - Louisville Slugger - rzucił nagle nieznajomy a Mike'a zamurowało. Przecież to marka kija baseballowego. Spojrzał na mężczyznę zdumiony. Tamten prychnął - Podobno Stary miał zaganiacza wielkości kija baseballowego marki Louisville Slugger. - mrugnął do O'Conela - Z tego co widać miał raczej standardowe sześć cali. Harry Pierpont, tak mnie wołają. Jeśli już mamy robić biznes to wypada zachowywać się jak gentlemani - teraz obaj ryknęli wręcz końskim śmiechem a Mike czuł, że jego obawy co do Harry'ego był bezpodstawne. Chyba polubi tego gościa. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Arikar
Gracz
Dołączył: 25 Lis 2010
Posty: 28 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Śro 9:19, 05 Wrz 2012 |
|
--Tak dobiliśmy-- szeroki uśmiech zagościł na twarzy O'Conella --W chwili obecnej mam na stanie około 500tys galonów czystej Kanadyjskiej Whisky-- widząc wyraz zdziwienia na twarzy rozmówcy --Ostatnimi czasy więcej sprowadzam niż udaje mi się sprzedać-- niechętnie przyznał Mike. Wysupławszy cygaro z leżącego na biurku pudełka, mężczyzna odpalił go wykonaną ze złota zapalniczką a samo pudełko odwrucił w stronę rozmówcy zachęcając go do poczęstowania się.
--Rottenberg to już chodzący trup-- mruknął cicho Mike --Daj znać kilka godzin wcześniej, o transporcie a ja przygotuję miejsce dla twojego towaru-- dziwaczna wzmianka o znanej każdemu fanowi Bejsbola marce kijów zaniepokoiła mężczyznę, dopiero gdy sens wypowiedzi dotarł do niego Mike uśmiechnął się szeroko --To fakt, tylko 6 cali-- głośny śmiech Mike przez chwilę brzmiał w pomieszczeniu.
--Mike O'Conell do usług-- wyciągnięta w kierunku rozmówcy dłoń Mike, mówiła sama za siebie. Nieufny wobec ludzi Irlandczyk najwyraźniej polubił swego rozmówcę, i wiązał z nim szersze plany. |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Arikar dnia Śro 9:22, 05 Wrz 2012, w całości zmieniany 2 razy
|
|
|
|
Danaet
Władca Domeny
Dołączył: 25 Paź 2007
Posty: 3085 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
Płeć:
|
Wysłany:
Wto 6:37, 18 Wrz 2012 |
|
Harry puściwszy prawicę O'Conela uśmiechnął się pod nosem
- Mam flotę ciężarówek jeżdżących pod szyldem Coulee Dairy Store - zrobił pauzę aby nacieszyć się zdziwioną miną Mike'a - Około pięćdziesięciu. Wożę nimi to co chcę, a federalni nie przypierniczą się raczej do ciężarówki z szyldem mleczarzy, he, he. Mogę w około miesiąc przewieźć zawartość twojego magazynu w każdy zakątek USA, robiąc po drodze kilka punktów przerzutowych. Sądzę, że jutro powinieneś poznać mojego zaufanego człowieka Homera Van Metera. Ustali z tobą szczegóły - machnął ręką jakby zakończył już ten temat - Wracając do sprawy Rotenberga. Trzeba będzie postąpić z nim ostrożnie. Jeśli mogę mieć życzenie co do jego śmierci, to chciałbym aby odwalił kitę w Cotton Club jak Stary...
Zdanie zawisło na dłuższą chwilę w powietrzu. Do głowy Mike'a znów wróciła myśl o robieniu biznesu z Diabłem... |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Danaet dnia Wto 6:38, 18 Wrz 2012, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB
© 2001/3 phpBB Group :: FI Theme ::
Wszystkie czasy w strefie GMT
|
|
|
|
|
|
|