 |
|
 |
|
Autor |
Wiadomość |
Danaet
Władca Domeny
Dołączył: 25 Paź 2007
Posty: 3085 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
Płeć:
|
Wysłany:
Pon 17:52, 10 Lis 2008 |
 |
Eh takie tam wypociny moje. Proszę o krytykę - lubię wiedzieć czy ludziom się podoba czy nie
Jest to pierwszy rozdział [mam nadzieję] większej całości. W przygotowaniu drugi, który również umieszczę na forum
Czarny kowal
- Stworzyłeś to czego najbardziej się obawiałeś – rzekł w pustkę swej kuźni kowal.
- My – odpowiedział sam sobie, głosem przypominającym tarcie kamienia o kamień. – My to stworzyliśmy.
Czarne oczy krasnoluda pozbawione były źrenic i bielma. Panowała w nich odwieczna noc, która rzucała cień na duszę krasnoluda. Od wieków gościł w nim jego mroczny bliźniak. Krasnolud nie pamiętał swojego imienia. Jego mroczne alter ego nazywało go czasem Hanrgoht, ale przez całe swoje nienaturalnie długie życie nie spotkał krasnoluda, który nosił podobne. Być może istota, która zamieszkała w nim nadała mu własne imię w swoim własnym obcym języku. Kowal bał się zapytać swego towarzysza o to jak i o wiele innych rzeczy. Od dawna wiedział, że ta tajemnicza istota jest nim a on jest nią; zaakceptował taki stan rzeczy. Wiedział również, kto z nich dwóch rządzi. Kto jest panem i kto kieruje „nimi”.
- My – dodał po chwili normalny głos krasnoluda.
Gdy pomysł stworzenia Charvoliora zakiełkował w dualistycznym umyśle Czarnego Kowala było już za późno. Ten krasnolud, który onegdaj był najzwyklejszym rzemieślnikiem nie poddał się do końca. Widział przez wieki ogrom zniszczenia jaki był dziełem jego mrocznej połowy. W zakamarkach umysłu zbierał siły do podsunięcia wytworzenia broni niszczycielskiej i kuszącej swą potęgą zarazem. Czarne myśli pasożyta, drążącego jego ciało pochwyciły szybko zamysł swego gospodarza. Chytry plan, który ułożył krasnolud miał być nemezis stworzenia, które opanowało go dawno dawno temu. Miało być również wybawieniem dla jego zmęczonego „ja”
- Dlaczego mnie nie zabiłeś do tej pory? – spytał krasnolud.
Milczenie było długie i niepokojące.
- Znasz przecież odpowiedź – rzekł wreszcie jego gość. – Po prostu nie mogę. Unicestwiwszy twoją jaźń całkowicie byłbym jedynie bełkoczącym i śliniącym się ciałem.
- Co zrobisz teraz?
- Nic.
- Znałeś mój plan? – spytał kowal.
- Tak – nikt nie był zaskoczony tą odpowiedzią. – Takie jest nasze przeznaczenie. Zginąć od ostrza Charvoliora. Nie uciekniemy od niego. Wiedziałem to na długo przed przybyciem do ciebie.
- Co teraz zrobisz? – powtórzył pytanie krasnolud.
- To interesujące ostrze. Ma wiele właściwości i możliwości. A my? A my mamy wiele czasu i mocy aby przyglądać się jego legendzie.
Krasnolud o czarnej jak noc brodzie, czarnych oczach, które były nieskończoną pustką usiadł na podłodze swej kuźni. Ostrze miecza błyszczało czarną stalą. Specjalny stop z domieszką krwi Kowala. To połączyło miecz i te dwie istoty na zawsze. Gdy Kowal podniósł oręż z ziemi i przejrzał się w jego ostrzu nie ujrzał swego odbicia. Miecz był obcy na równi z jego twórcą. Nie poddawał się żadnym prawom czy to magii czy rozsądku.
- Mamy dużo czasu – powtórzył Kowal.
1.
Disrerot nie cierpiał tłumu. Rynek w Eckloss - Wspólnym Mieście nie należał jednak do małych. Młody awanturnik znał cenę jaką przyjdzie mu zapłacić przepychając się przez tych cuchnących wieśniaków, niedoszłych wojowników, złodziei, błaznów czy kurtyzany. Brzydził się dotykać ich brudnych ubrań, zbrukanych dłoni i wymacanych w ciemnych zaułkach ciał. Najbardziej nienawidził dziwek. Nie rozumiał jak normalny mężczyzna może płacić za ciało, które było własnością dziesiątek, jeśli nie setek tych brudnych, śmierdzących winem mord. Z największa odrazą udawał się na targ we Wspólnym Mieście. Dlaczego krasnolud wybrał właśnie to miejsce na spotkanie? Przecież dobrze wiedział o odrazie Disrerota? Niech go wszelkie nieszczęścia.
Awanturnik westchnął, wziął trzy głębokie oddechy, zacisnął zęby i ruszył przed siebie. Nie był to jednak pewny krok, który charakteryzował go na co dzień. Blond włosy wysoki mężczyzna wyglądał jakby część jego ciała była sparaliżowana. Poruszał się niczym starzec, którego pozbawiono kija do podpierania się. Trzymał dłonie wzdłuż ciała aby zminimalizować szansę na dotkniecie kogokolwiek z tej tłuszczy zarazy. Ktoś kiedyś mu powiedział, że pod tym względem ma chory umysł. Chwilę później ten ktoś już nie żył. Nikt nie będzie mówił Disrerotowi Adinex, że jest głupi! Nikt!
Namiot krasnoluda znajdował się już niedaleko. Jakaś dziwka uwodzicielskim gestem chciała pogładzić go po policzku czule szepcząc co to może mu zrobić w alkowie jednak zanim jej dłoń dotknęła twarzy Disrerota ten odtrącił ją mocnym uderzeniem. Dziwka skrzywiła się i obrzuciła go wyzwiskami, których nie powstydziłby się pijany krasnolud. Disrerot o mało nie zwymiotował gdy poczuł przez tę krótką chwilę kontaktu dłoń dziwki. Ta plaga musi zniknąć z tego świata. Cel Disrerota był prosty. Przesiew plew od ziaren w jak najszybszym czasie. Zacznie od jakiegoś małego miasteczka. Ale do tego nie może działać pochopnie. Krasnolud miał receptę na jego problemy. Tak pisał w liście. Disrerot jeszcze nie zdecydował czy zaliczyć krasnoluda do plew czy ziaren. Pomagał mu kilkukrotnie jednak w tych nienaturalnie czarnych oczach było coś co kojarzyło się Disrerotowi z całą tą oślizgłą masą brukającą świat. Kowala zostawi sobie na koniec gdy jego żniwa się zakończą.
Gdy dotarł do namiotu krasnoluda był spocony bardziej niż sądził. Oddychał ciężko. Jakiś strażnik miejski przyglądał się mu uważnie. Disrerot poznał w nim Gerola jednego z nielicznych porządnych ludzi.
- Co to Dis? – rzekł Gerol – Tracisz formę?
- Stul pysk. - warknął blondyn.
Disrerot zdecydował się uważniej przyjrzeć Gerolowi. Może miał on już oznaki choroby? Wszedł do namiotu. Obejmował on niewielki skrawek ziemi targowiska. Panował tu półmrok potęgowany szarym materiałem namiotu. Na chwile Dis poczuł się spokojniejszy. Opanował się i gdy jego oczy przywykły do słabego światła spojrzał na czarnobrodego krasnoluda. Siedział on na ziemi. Przed sobą miał jakieś zawiniątko.
- Disrerot Adinex – wyszeptał krasnolud
- A któż by inny? Spodziewałeś się…
- Nie – przerwał mu krasnolud. – Oczekiwałem właśnie ciebie. Gdyż to dla ciebie mam narzędzie, które posłuży ci za kosę do twych żniw.
Disrerot popatrzył na krasnoluda ze zdziwieniem. Nigdy nie myślał o swoich planach jak o żniwach. To skojarzenie przyszło mu dopiero przed chwilą. Ten krasnolud czytał jego myśli. Był tego pewien. Czy to był tylko przypadek? Wątpliwości mieszały się z nutą strachu. A jeśli wie o jego planach więcej niż mu mówił? Disrerot zamrugał oczami odrzucając na razie te myśli. Liczył się cel jego wizyty u kowala.
- Co to? – spytał wprost
Krasnolud położył dłonie na zawiniątku. Nie uczynił tego gestu zwyczajnie. Było w nim pewne namaszczenie przypominające delikatną pieszczotę.
- Moje najnowsze i ostatnie dzieło. Ostrze wykute w jednym celu. Jak każde aby nieść śmierć. Jednak owo ostrze śmierć nieść będzie po stokroć bardziej niż inne znane temu światu. Charvolior jego imię a jego sługą Disrerot Adinex.
Słowa te były jak cios w twarz dla człowieka. Oczy Disrerota zmieniły się w dwie małe szparki. Jak u węża.
- Nie jestem niczyim sługą – syknął awanturnik – Raczej to ostrze będzie służyło mi.
Krasnolud ze smutkiem pokręcił głową. Jego pozbawione białek oczy spotkały się z szalonym spojrzeniem Disrerota.
- Nie – głos jaki wydobył się z gardła krasnoluda pochodził nie od jednej lecz od wielu istot. Disrerot nie słyszał jeszcze czegoś podobnego. Strach, który wlał się w jego serce sprawił, że prawie wyszedł z namiotu gdyż ci wszyscy brudni ludzie wydawali mu się w bardziej bezpieczni niż jego rozmówca. Nie zdążył jednak. W jakiś nadzwyczajny sposób, jakby miecz sam tego chciał, rękojeść wysunęła się spod szarego materiału. Krasnolud z niebywałą gracją ujął broń i oczom Disrerota ukazał się oręż niezwykły. Swą czernią zdawała się rozświetlać półmrok panujący w namiocie. Disrerot nie mógł jednak podziwiać jej piękna zbyt długo. Gdy jego krzyk rozdarł powietrze czas na ułamek sekundy się zatrzymał. Nadal nie wierzył, że ten nieduży krasnolud zdołał wyprowadzić tak szybkie, prawie niewidoczne dla oka pchnięcie. Serce Disrerota zatrzymało się w pół uderzenia, gdy ostrze Charvoliora przebiło je dokładnie po środku.
- Charvolior karmi się tobą głupi człowieku, który nie chciałeś przyjąć jego potęgi.
Gdy Gerol wszedł z obnażonym mieczem do namiotu, z którego dobiegł krzyk z początku nie ujrzał nic co miałoby przyciągnąć jego uwagę. Jedynie sterta szmat i jakiś ciemny przedmiot pośród nich. Kto krzyczał? Może jego słuch już nie jest taki dobry i zawodzi? Końcem miecza rozgarnął leżące na ziemi szmaty. To co ujrzał sprawiło, że dziękował bogom za taki łut szczęścia. Piękny zdobiony czarnymi perłami miecz leżał u jego stóp. Głupi, pazerny strażnik miejski bez chwili wahania wziął oręż i schował pod brązowy płaszcz. Nie zastanawiał się już dłużej co wydażyło się w namiocie przed jego przybyciem. Pośpiesznym krokiem udał się w kierunku koszar, lecz po chwili zastanowienia podjął decyzje, że nie może takiego znaleziska ukryć w tak niepewnym miejscu. Postanowił zrobić sobie chwilę przerwy w patrolowaniu targowiska i ruszył w stronę bram miasta.
Rok temu gdy banda Grazka płaciła mu za przymykanie oczu podczas przemycania trefnych towarów Gerol wywąchał ich dziuplę gdzie ukrywali łupy. Dziupla naprawdę była dziuplą w starym drzewie za polem Durata. Gdy pół roku temu banda Grazka rozpadła się gdyż krasnolud Grazk umarł przez sztylet w plecach Gerol zatrzymał zamaskowaną dziuple wraz z pokaźną ilością złota dla siebie. Żaden z członków bandy również nie zdążył jej opróżnić. Z różnych przyczyn jednak najczęstsza dotyczyła stali w ich ciałach. Gerola nie obchodziło, kto załatwia chłopaków Grazka. Ot niby stracił stały dochód ale szybko zyskał pokaźny majątek. Do dziś dnia nie policzył jeszcze tego złota jednak był pewien, że zapewni mu ono nawet tytuł szlachecki. Nie tu, w tym zapyziałym mieście ale na zachód w krainach ludzi. Teraz chciwy strażnik cieszył się niezmiernie, że ten przepiękny ozdobny miecz uświetni jego kolekcję skarbów. Jego prosty, zaślepiony chciwością umysł nawet nie zastanawiał się skąd owe ostrze wzięło się w pustym namiocie i gdzie do cholery podział się ten półgłówek Disrerot.
Droga do Dziupli – w ten prosty sposób Gerol nazywał swą kryjówkę – nie była długa ani trudna. Prawie trzydziestoletnie nogi strażnika niosły go szybko. Słońce, najgorszy sprzymierzeniec odzianych grubo wędrowców zmusiło go jednak do zwolnienia tempa. Pot zlepił brązowe włosy i lał się do piwnych oczu, w których jeszcze niejedna niewiasta mogła się zadurzyć. Garol uśmiechnął się na myśl o domu uciech mamy Pino. Postanowił uszczknąć kilka złotych monet ze swego „skarbu”, aby uczcić dzisiejsze znalezisko. Gdy słońce stawało się coraz bardziej uciążliwe mężczyzna począł przeklinać w myślach swoją grubą zbroję z usztywnionej skóry, w którą uposażyli go mocodawcy. Postanowił zrobić chwilowy postój i bliżej przyjrzeć się swemu znalezisku. Był już daleko poza murami miasta z dala od wścibskich oczu. Zatrzymał się, odetchnął kilkukrotnie i skręciwszy z uczęszczanego traktu w pobliskie zarośla znalazł sobie wygodne miejsce wśród krzewów. Usiadł i rozwinął ostrze miecza. Gdy jego dłoń dotknęła rękojeści ta okazała się chłodna w dotyku. Dziwne uczucie przebiegło po plecach strażnika, jednak jego umysł odebrał go jako dreszcz podniecenia. Chuć w lędźwiach odezwała się ze zdwojoną siłą. Gerol umocnił się w postanowieniu wydana złota u mamy Pino.
Oręż lśnił w promieniach słońca przedzierających się przez nikłe chmury, które zdobiły wiosenne niebo. Był solidnie wykonanym ostrzem. Nagły obraz, który uderzył Gerola zdał mu się tak realny, że prawie weń uwierzył. Oto on, Gerol najzwyklejszy służbista paraduje w stroju kapitana straży z tą piękną bronią u boku. Każdy ma do niego poważanie a kobiety z rodów miejskich rzucają mu zalotne spojrzenia. Wystarczy jedynie słowo kapitana Gerola a każda z nich rozchyli nogi…
Choć umysł biednego Gerola bronił się jak mógł przed wizjami nań zsyłanymi w swej głupocie nie potrafił jednak uchronić się przed samymi pragnieniami mężczyzny. Gerol zacisnął pięść na rękojeści miecza i nie zważając na nic ruszył przed siebie z powrotem w stronę bram miasta.
Eckloss żyło. Targ miał zakończyć się tuż przed zachodem, choć i potem kilku maruderów miało jeszcze przy blasku gazowych lamp zachwalać swe towary. Nie zatrzymany przez swych kolegów przy bramie szedł w kierunku koszar. Wartownicy wpuścili go do nich bez większych problemów. Zapytani potem czemu wpuścili tego wariata z obnażonym ostrzem do pokoi dowództwa tłumaczyli, że iście, Gerol wyglądał dziwnie (ten jego uśmiech) jednak nie sprawiał wrażenia groźnego.
Gerol odepchnął młodego chorążego siedzącego na stołku przed komnatą kapitana Hrispa. Niespełna dwudziestoletni blondyn zdumiał się siłą swego podwładnego jednak miał o tym opowiedzieć dopiero na drugi dzień gdyż jego głowa spotkała się z pobliską ścianą.
Gerol kopniakiem otworzył drzwi. Kapitan nie zareagował natychmiast widząc rozjuszonego żołdaka. Być może gdyby uczynił jakiś gwałtowniejszy ruch podczas wizyty Gerola już by nie żył. Spojrzał tylko spokojnie w oczy napastnika. Zobaczył w nich błysk, który widywał u szaleńców. Pełno takich na ulicach. Potężnie zbudowany kapitan postanowił nie prowokować dziwnie zachowującego się Gerola. Postanowił oddać mu inicjatywę. Jednak ten tylko zamachnął się mieczem. Hrisp odruchowo odskoczył zza biurka przewracając stołek na którym siedział. Miecz wbił się w blat. Poleciały drzazgi.
- Co ty do stu… - nie dane mu był skończyć gdyż Gerol uderzał znów. Wlazł na biurko i tylko szczęście uratowało kapitana przed spadającym nań mieczem. Mebel nie wytrzymał bądź co bądź masywnego strażnika. Gerol runął w dół. Kapitan nie czekał czy piwnooki mężczyzna upadnie czy zachowa równowagę. Rzucił się na niego. Padli na podłogę. Gerol jęknął przygwożdżony ciałem kapitana, jednak nadal kurczowo ściskał miecz w swej prawicy. Hrisp uderzył czołem w twarz napastnika. Zgruchotał mu nos. Twarz Gerola zamieniła się w czerwoną maź. Krew zalała oczy. Nie czuł jednak bólu. Przed oczami miał obrazy ponętnych kobiet, które zrobią dla niego wszystko gdy zajmie miejsce kapitana. Zrzucił z siebie Hrispa. Zdążył go jeszcze kopnąć boleśnie w lewy bok. Kapitan nadal nie rozumiejąc zachowania Gerola postanowił raz jeszcze go unieszkodliwić. Przetoczył się za próbującego wstać mężczyzne, kucnął i otoczył ramieniem jego szyję. Gdy krew przestała dopływać do głowy umysł Gerola na mały ułamek chwili odrzucił wszelkie pokusy, które czaiły się tak blisko… zbyt blisko aby dać im umknąć. Dłoń strażnika chwyciła przegub kapitana a uzbrojona w miecz ręka szukała jego głowy.
- Nie dajesz mi wyjścia synu – rzekł Hrisp gdy ostrze miecza śmignęło mu tuż przed oczami.
W odpowiedzi kapitan usłyszał, po wszystkim uznał, że tylko mu się wydawało, że Gerol mówi
- Charvolior karmi się tobą… - głos miał słaby… i jakby nie swój. Brzmiał jakby ktoś pocierał kamieniem o kamień... .
- Synu przestań zanim…
Jednak ciało Gerola wykonało jakiś dziwny i nienaturalny ruch. Uwięziony w niedźwiedzim uścisku kark strzelił niczym sucha gałązka pod stopą nieostrożnego łowczego. Gerol znieruchomiał. Z jego dłoni wypadł miecz ,który przed chwilą miał być nemezis kapitana Hrispa.
Sam Hrisp ze zdumieniem przyglądał się broni. Był to stary, lekko przerdzewiały i wyszczerbiony miecz z ukruszonym czubkiem i zdartą rękojeścią.
- Skąd go dorwałeś? – spytał bardziej sam siebie niż trupa. Jego wzrok padł na regulaminowy miecz przy pasie Gerola. Nie użył swojej broni. Wolał z niewyjaśnionych powodów dopaść kapitana za pomocą tego kawałka złomu. Hrisp podniósł broń ostrożnie jakby nie chcąc aby rozsypała mu się w dłoni. Chwilę później tłumek strażników opanował wejście do jego gabinetu. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
 |
 |
|
 |
Danaet
Władca Domeny
Dołączył: 25 Paź 2007
Posty: 3085 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
Płeć:
|
Wysłany:
Śro 9:34, 01 Lip 2009 |
 |
2.
- Widzisz – rzekł burmistrz Grashan – Pełno teraz pomyleńców, którzy chcą mordować kapitanów. Jeśli straż nie potrafi się chronić przed nimi to kto ochroni mnie?!!!
Ogolona twarz Grashana była czerwona z wściekłości. Żyły pulsowały mu na czole.
- Jutro rano każdy w tym brudnym mieście będzie szydził z kapitana Hrispa i jego bandy niedorozwiniętych strażników! Anarchia i zamieszki to tylko przedsmak tego co spotka to miasto gdy wszystko wymknie się spod kontroli. Może od razu uprzedźmy wypadki i wypuśćmy tych sukinsynów co ich w lochach trzymamy!
Hrisp był opanowany. Stał plecami do burmistrza. Był jego bratem i gdy nie widziano nie musiał okazywać mu należytego szacunku.
Ich twarze nie zdradzały pokrewieństwa. Hrisp, silny, wysoki całkiem przystojny z kilkudniowym zarostem był jak przeciwność niedużego, korpulentnego Grashana pachnącego i zadbanego.
Zamknij się na chwilę – rzekł wreszcie.
Kapitan oparł ręce o parapet i westchnął.
Ten dzikus był szalony. Co mu do łba strzeliło nie wiem...
O tym właśnie mówię – na twarzy Grashana pojawił się jadowity uśmiech – Skoro sam nie wiesz kogo masz w służbie, to...?
To co? - spytał Hrisp odwracając się do brata. Podszedł do zdobionego biurka, na którym leżał nieszczęsny miecz Gerola. Sam nie wiedział dlaczego go tu przyniósł. Powinien go przecież już dawno wyrzucić.
Coś w nim jest nie tak – rzekł zmieniając temat kapitan.
Było. Był pomyleńcem. Ale na szczęście już nikomu nie zaszkodzi... No poza karierą pewnego kapitana straży miejskiej – na twarz Grashana znów wpełzł uśmiech jadowitego węża.
Hrisp delikatnie pogładził rękojeść miecza. Tak jak kochanek dotyka skóry swej lubej tak Hrisp pieścił miecz. Ze stanu odrętwienia wyrwał go głos brata dochodzący z daleka.
Hrisp? Dobrze się czujesz? - w głosie Grashana brzmiała autentyczna troska.
Na twarzy malował mu się strach. Spojrzał on w oczy swego brata. Były puste jak u trupa. Gdy Hrisp otrząsnął się z tego dziwnego stanu niebytu wyglądał już normalnie tymczasem teraz oblicze Grashana było zatrważające.
Co z tobą braciszku? - spytał kapitan – Wyglądasz jakbyś zobaczył ducha.
Mogę zapytać o to samo ciebie – to rzekłszy podszedł do małej komody, którą okupowały gęsto karafki z trunkami. Gdy nalał sobie puchar wina kolory wróciły na jego krągłą twarz a gdy wypił brunatny trunek ich intensywność wzrosła dwukrotnie.
Hrisp milczał przez pewien czas zastanawiając się co przed chwilą go spotkało. Gdy dotknął miecza wydawało mu się, że naszły go wizje. Wizje podboju Tual'u. On na czele wojsk drwiący z przeciwników, których rozkłada na łopatki przy pomocy na wpół zardzewiałego miecza. Potężny generał Hrisp. Niezwyciężony generał Hrisp. Szybko odrzucił tę nierealną myśl i powrócił do pokoju, w którym jego starszy brat przechylił duszkiem puchar zamorskiego wina.
Przez chwilę – zaczął Grashan – Wydawałeś mi się nieswój. - burmistrz roześmiał się nerwowo – Gdybym miał zgadywać rzekłbym, że zastanawiałeś się nad kwestią co się czuje ginąc od takiego paskudztwa. Co by było gdyby ten Grol miał wczoraj trochę więcej szczęścia.
Gerol – poprawił go Hrisp
Mniejsza, mniejsza – Grashan machnął ręką jakby odganiał natarczywą muchę – Ważne, że całą sprawą zainteresowała się Rada.
Twarz Hrispa skamieniała.
Chcą cię zdjąć ze stanowiska.
Nie mają prawa – warknął Hrisp i wyrwał bratu karafkę z winem. Pociągnął solidny łyk. - A mój brat przekona ich do innej decyzji prawda? - dodał ocierając strużkę trunku, która spłynęła mu po brodzie.
Grashan uśmiechnął się chytrze.
- Coś poradzimy. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
 |
 |
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB
© 2001/3 phpBB Group :: FI Theme ::
Wszystkie czasy w strefie GMT
|
|
|
 |
|
 |
|