Autor Wiadomość
malkawiasz
PostWysłany: Pon 9:34, 03 Lis 2014   Temat postu:

- Nie wiem. – Odszepnął zapytany. – Kazałem mu się trzymać z daleka. – Skłamał na wszelki wypadek. Nie wiedział czy Behr włączy się do akcji, ale miał nadzieję, że nie przy użyciu swoich mocy klanowych. Atena nie należała do osób, której można by łatwo nawciskać kitu. W razie gdyby kumpel wpadł na to i wolał trzymać się z daleka wymyślił na poczekaniu bajeczkę.

- Metody Mike, zaczynają mnie wkuwać. Chyba mam dość już tego. – Przez chwilę się zastanawiał czy nie wyjąć kołka z piersi ojca i pchnąć wygłodniałego wampira na Irlandczyków. Nie miał wątpliwości, że nawet w takim stanie dałby sobie z nimi rade. Przemyślał to jednak szybko i stwierdził, że woli chyba jednak trzymać tego asa w rękawie przez jakiś czas.

- Nie wiem czy on jest durny czy po prostu szalony. Jak go ostatnio widziałem to obrażał primogenkę Świrusów. Obawiam się, że nawet jak mu urwiesz nogę i natłuczesz po łbie to i tak nie przyswoi lekcji. Taki typ. – To właśnie sprawiało, że jego braciszek był tak niebezpieczny. Był chyba bardziej nieprzewidywalny od James’a.

- Dobra. Możemy robić rozpierduchę, albo czmychać. Mi tam obojętnie. Chyba już mi się cierpliwość do Mike skończyła. – Nie wiedział jakim planem dysponuje jego piękna towarzyszka lecz nagle coś mu przyszło do głowy. – Jakby te czubki wysadziły ten magazyn to mój stary by się chyba wkurwił. – Z uśmiechem ni to ostrzegał ni to proponował.
Danaet
PostWysłany: Sob 10:03, 18 Paź 2014   Temat postu:

... wywinie znowu coś głupiego.

Słowa nie przebrzmiały jeszcze do końca a Alek usłyszał klakson samochodu Behr'a a potem zgasło światło. Brujah mógł tylko domyślić się reakcji Ateny, ale na pewno nie było to zaskoczenie lecz złość gdyż usłyszał ciche warknięcie.
Pierwsze kroki posłyszał od głównego wejścia. Było ich chyba trzech, choć ciężko było się domyślić gdyż magazyn był spory i rozchodzące echo utrudniało dywagacje. Równie dobrze mogło ich być pięciu lub dziesięciu.
- Kurwa! - wyrwało się Atenie co całkowicie nie pasowało do tej kobiety - Siedzimy na cholernej bombie, tu jest pełno amunicji. Miejmy nadzieję, że oni bardzo dbają o swoje życie... o ile żyją - dopowiedziała szeptem a ostatnie słowa przez zęby.
Alek chcąc czy nie odłożył wreszcie truchło ojca i cphwycił za broń. Wiedział, że strzały, teoretycznie nie powinny zagrozić ładunkom znajdującym się w magazynie. Ale czy Michels nie szmuglował jakiegoś dynamitu czy grantów? Cholera go wie!
- Chodź. - szepnęła Atena i chwyciła wampira za łokieć i pociągnęła. Jak przystało na Brujah nie była chucherkiem i jej chwyt był silny jak ścisk imadła. Alek chcąc czy nie pofrunął za Starszą.
Skryli się za kilkoma skrzynkami oznaczonymi jako "banany". Światło księżyca przyświecało poprzez wąskie okna przy dachu. Alek byłwdzięczny losowi za to udogodnienie. Mógł też zidentyfikować cztery postaci kroczące po omacku po magazynie. Mieli przy sobie colty 1911 kalibru .45. Alek nie mógł wiedzieć, że ten model przetrwa wiele, wiele lat bez modyfikacji gdyż Browning spisał się przy projekcie tego modelu. Szlag! Tak czy tak kula z czterdziestki piątki boli jak cholera, a jak celować będą w głowę...
- Szef kazał kasować każdego kogo spotkamy.
- Ciszej chuju! - syknął drugi z irlandzkim akcentem. Alek miał prawie pewność, że "chłopaki" zostali nasłani przez jego brata.
- Twój brat rzeczywiście ma popieprzone we łbie - szepnęła Atena do ucha Aleka - Sama sobie bym poradziła, ale mamy trzech kainitów przeciwko kilku śmiertelnych. Może on jest głupi, albo nie przewidział komplikacji? - kolejny szept. - Mam nadzieję, że ten z samochodu nam pomoże?
malkawiasz
PostWysłany: Wto 8:56, 23 Wrz 2014   Temat postu:

Rozmowa z Ateną była już sama w sobie emocjonującym zajęciem. Teraz jednak gdy na rękach trzymał staruszka oraz w dalszym ciągu spodziewał się zasadzki był trochę rozkojarzony. Do tego jak zwykle był pod wrażeniem uroku jaki roztaczała kobieta. Mimo to zadane, jakby przy okazji pytanie sprawiło, że zadźwięczały mu w głowie dzwonki alarmowe.

„Noż, kurczę pochlebia mi to jak cholera, że jestem w centrum jej zainteresowania, ale jakoś tak sporo wie na mój temat. Ostrożnie, trzeba ostrożnie. Co ona chce od tego świra. Lepiej jej nie mówić za wiele. Nigdy nic nie wiadomo.”

- Mike? Skądże. – Machnął lekceważąco ręką i nie kontynuował tematu Malkawiana. – Dostałem wiadomość od brata. Tak mi się wydaje, że to był jego charakter pisma. Dla tego idąc tu byłem przygotowany na zasadzkę. – Skinął głowa w stronę strzelby przewieszonej przez ramie.

- Wiesz jak jest. Nikt mnie tak nie kocha jak mój brat. Poza tym chyba zaczyna nie wytrzymywać presji i trochę szaleć. Jego Irlandczycy się uaktywnili i obawiam się, że niedługo wywinie znowu coś głupiego.
Danaet
PostWysłany: Śro 16:17, 17 Wrz 2014   Temat postu:

Po twarzy Ateny przeszedł prawie niezauważalny grymas gdy Alek wspomniał, że zamierza przenieść Michels'a w bezpieczne miejsce, jednak uśmiech nie schodził z jej twarzy. Nie oponowała.
- Masz rację, niech staruszek odpocznie. - w głosie dało się wyczuć rozbawienie, ale i... Brujah nie potrafił dokładnie określić tonu jaki tam się krył, ale najbardziej pasowała mu pogarda.
Alek czuł ciężar ojca, a raczej jego brak. Tylko tyle z nas pozostaje po śmierci. Fakt, faktem nikt w tym pomieszczeniu nie był naprawdę żywy, ani naprawdę martwy, ale taka refleksja naszła Wolf'a
Atena oparła się lekko o stolik, który był trochę zakurzony, najwyraźniej nie przeszkadzało jej to. Jej mina była dość zadowolona.
- Jak wpadłeś na to, że Jason tu jest? - przechyliła lekko głowę w oczekiwaniu na odpowiedź. Jej włosy zafalowały lekko po tym ruchu a w oczach pojawiły się kurze łapki. Jej oczy się śmiały. Czy śmiały się z odpowiedzi, którą Atena doskonale znała? Czy może śmiała się po prostu z młodego Brujah? A może był to zwykły przyjacielski gest, ot miła mina dla kogoś kogo się naprawdę lubi? Alek wątpił w to ostatnie. Choć Atena zachowywała się jak przyjaciółka z pewnością odegrać mogła rolę famme fatal lub już ją odgrywała. I co do cholery stało się z Behr'em? Truchło Michelsa dzieliło teraz Aleka i Atenę. Dziwne było rozmawiać tak nad czyimś... hmm grobem.
- Czekaj - przerwała nagle tok myślenia wampira - Niech zgadnę. - pochyliła głowę trochę w przód tak, że kaskady jej włosów zakryły częściowo twarz i oczy - Zbyt łatwo było iść do Nosferatu i popytać. Oni chcą jednej zapłaty za pomoc. Krwią. Fraser ci nie pomógł bo choć leży mu Michels na sercu to tak na prawdę ma w dupie który z was przetrwa noc. - zamilkła na chwilę z zagryzioną dolną wargą. Po tym znów pojawił się uśmiech na jej twarzy, pełen tryumfu - Mam! - zwróciła twarz w stronę Aleka - Makawianin. Ten sam, który przeżył walkę z Cainem. Musi mieć cholernie wyczulone zmysły. - wzruszyła ramionami - Z drugiej strony mogłeś się pokręcić po mieście i po prostu zdać się na intuicję. Zgadłam choć raz? - ostatnie słowa wypowiedziała tak słodko, że Brujah zastanawiał się czy nie używa na nim Prezencji. Jednak Atena już taka była. Cóż dodać.
malkawiasz
PostWysłany: Pią 7:14, 29 Sie 2014   Temat postu:

Reakcja Behra na widok kołka w sercu zdziwiła go bardzo. Była taka … taka … ludzka. Dopiero po chwili dotarło do niego ile z człowieczeństwa sam już stracił. Chyba dla tego tak polubił ex komendanta. Był taki świeży, pełen człowieczeństwa. Z jednej strony przypominał mu ile stracił, z drugiej sprawiał, że bardziej chciało mu się starać o tą pozostała mu część ludzkiej osobowości.

„Ciekawe czy starzy kainici w ten sposób patrzą na swe dzieci. Na nas młodych? Przypominamy im to co stracili? Pomagamy zachować to co pozostało? Czy jesteśmy tylko narzędziami w ich walce? Ciekawe co odpowiedziałby mi ojciec gdyby zapytał?” – Skrzywił się sam do siebie na taką myśl. Już prędzej zapytał by Bedalii. – „Żałosne, mam lepszy kontakt ze stara malkawianką niż z ojcem.”

Zaniepokojony przerwał rozmyślania. Coś się nie zgadzało. Instynkt i wyczulone zmysły nocnego drapieżnika podpowiadały mu, że coś jest nie tak. Będąc człowiekiem nigdy nie zwrócił by uwagi na takie subtelności. Teraz jednak, z każdym przeżytym tygodniem jego moc zdawała się rosnąć. Zwłaszcza wtedy gdy był pełen vitae. Zdążył jeszcze pomyśleć, że utrata odrobiny człowieczeństwa to chyba niewielka cena gdy w progu stanęła Atena.

Atena. Cóż więcej dodać. Ciężko było wbić w ramy słów kogoś takiego jak Atena Floyd. Samo jej pojawienie było tak intensywne jak cios w splot słoneczny. Przez myśl przeszło mu pytanie, jak musieli się czuć zwykli śmiertelnicy w jej towarzystwie. Odprężył się odrobinę bo podświadomie przyjął postawę obronną. Tym razem zamiast wroga pojawił się sojusznik. Prawdopodobnie. Uśmiechnął się i mimo, ze trzymał na rękach starego wampira z kołkiem w piersiach, był to przyjazny uśmiech. Widać było, że autentycznie cieszy się, że ją spotkał. Zanim się odezwał kainitka odpowiedziała na jego niezadane pytanie. Czyżby tez miała umiejętności malkawianów? Zastanowił się nad jej słowami. Czyżby faktycznie zachowywał się aż tak głupio? Zamrugał gdy trafiła go swym spojrzeniem, dziękując bogom, że już się nie musi rumienić.

- Ekhm, tak. Brzmi sensownie. Zastanawiałem się po prostu kto go tak załatwił. Myślałem, ze drugi, albo trzeci i jak go oswobodzę „tatuś” sam rozwiąże mój problem. – Jego ton jasno wskazywał kto według niego jest „pierwszym” synem. Nie chciał się z nią kłócić o „rycerza w przybrudzonej zbroi”. Już dawno się nauczył, że im mniej inni wiedzą o nim i jego motywach tym lepiej. Grunt to dezinformacja. Jeśli ktoś miał go za głupszego i miej sprytnego niż jest, to dla niego bezpieczniej. Mógł przecież bezpośrednio zaatakować Mike’a lub razem z nim wytropić tamtego. Tak pewnie zrobił by jego narwany braciszek. On sam nie miał nic przeciw takim metodom. Wiedział jednak, że to ostateczność. Wolał by napuścić jednego brata na drugiego lub w zabójstwo wmanewrować kogoś innego. Kiedyś sam musiał pociągać za cyngiel, potem nauczył się, że lepiej mieć od tego ludzi. Dłużej się żyje. Osobiście najlepszym dla niego rozwiązaniem było by gdyby obu jego braciom zdążył się wypadek. Może wtedy Michaels nie miał by wątpliwości, kto jest jego synem.

- W takim razie skorzystam z twojej rady. Zabiorą go w bezpieczne miejsce. Nie wiem kto go załatwił, ale może tu wrócić. Nie uwolnię go zanim nie załatwię sprawy. – Zawahał się na chwile bo przez myśl mu przeszło, że faktycznie to w sumie nie musi się z tym uwalnianiem spieszyć, a staremu pewnie przyda się odpoczynek. Jego myśli miały chyba odzwierciedlenie na twarzy bo uśmiechnął się wrednie. – Niech się staruszek wyśpi, a potem sobie pogadamy.
Danaet
PostWysłany: Wto 7:39, 26 Sie 2014   Temat postu:

Behr wpatrywał się w osłupieniu na całą scenę.
- To... on... jeszcze... żyje? - spytał grobowym głosem wpatrzony w Michels'a. - Kołek... - nie to powiedział ni zadał pytanie.
Chwilę trwało nim oprzytomniał.
- Kurwa, czuję się jak w cholernym koszmarze. Koszmarze o lustrach, gdzie kolejne odbicie rzeczywistości jest jeszcze bardziej kurewsko koszmarne. - komendant najwyraźniej zaczął kląć aby odegnać od siebie trwogę.
Wyszedł bez słowa. Po chwili Alek usłyszał znajomy warkot silnika. Jednak gdy Jack przerzucił go na jałowy bieg nie słyszał zamykanych drzwi i kroków Lasombry. Zesztywniał a krew w nim się zagotowała. Wiedział już, że coś jest nie tak. Behr nie wracał. Za to jego uszu doszły inne kroki. Kobiece. Nim domyślił się do kogo należą w drzwiach "biura" Jason'a Michels'a pojawiła się Atena Floyd. Burza jej rudych włosów wypełniła pomieszczenie. Dziś miała na sobie granatową wieczorową suknię z głębokim dekoltem, która obciśle opinała jej kształtne ciało. Jej twarz wyrażała lekką irytację.
- Alek - odezwała się z akcentem południowca - Alek... - powtórzyła i oparła się o futrynę z założonymi rękami. Wpatrywała się w Brujah a iskierki w jej oczach teraz zdradziły rozbawienie.
- Co wyprawiasz? Mike nie był na tyle głupi aby ruszać starego. Cóż był też na tyle mądry aby nie zabić swojego staruszka. Ty jednak planujesz go oswobodzić. - popatrzyła na młodego wampira - Nie, nie ja go tak urządziłam jeśli już chcesz wiedzieć. Choć miałam na to ochotę. - Brujah nie wiedział czy kłamała czy mówiła prawdę. Znając życie możliwe, że jedno i drugie. - Pilnuję staruszka aby nie stała mu się krzywda. Prawo nie zabrania trzymać zakołkowanego wampira, prawda? Kupiłam ci trochę czasu abyś mógł znaleźć tego trzeciego i zyskać w oczach Fraser'a. Wiesz co by zrobił Jason gdyby był bardziej żwawy? Zrobiłby to samo tobie gdyby dowiedział się, że polujesz razem z Mike'm na trzeciego brata. W końcu możliwe, że ten trzeci to jego umiłowany syn? - Atena podeszła do Aleka i położyła mu dłoń na klatce piersiowej - Przestań grać rycerza w lekko przybrudzonej zbroi i weź to co daje ci los. Byłam tak samo zdziwiona jak ty, że Michels dał się komuś podejść. Ale wzięłam sobie do serca twoje słowa: krew to krew. W końcu to też Brujah. Jednak ja pomagam klanowi w inny sposób. Nie chcę aby zła sława padłą na Brujah tylko dlatego, że primogen złamał prawo. Chyba lepiej zadziałać za plecami Jason'a niż kręcić się mu pod nogami, nawet jeśli miałoby to tak niecodzienny charakter. Nie obawiaj się. Jak się wszystko skończy Michels obudzi się prawie nie zauważywszy co się stało. Hmm? - uśmiechnęła się lekko posyłając Alek'owi bardzo ponętne spojrzenie spod ciemnych rzęs.
Na szczęście nie pytała o Behr'a. Czy coś mu zrobiła? Możliwe, że zwyczajnie kazała mu zostać na miejscu a młody Lasombra posłuchał? A może użyła jakiejś mocy? Alek bardziej obawiał się chyba, że Atena zapyta o to kim jest Kainita siedzący w samochodzie...
malkawiasz
PostWysłany: Czw 15:08, 14 Sie 2014   Temat postu:

Okolica była ponura co było mu w tym wypadku bardzo na rękę. W ponur a noc, w ponurej okolicy nikt niewinny nie powinien się szwendać, więc każdy napotkany był potencjalnym wrogiem. To bardzo ułatwiało sprawę, choć w sumie było ryzykowne. Jakimś szatańskim zbiegiem okoliczności mógł odstrzelić łeb jakiemuś szalonemu nocnemu markowi. Na szczęście tak się nie stało i płosząc zaledwie parę kotów udało im się dostać do magazynu ojca.
Rad był, że Lasombra mu towarzyszył. Oczywiście nie ufał mu do końca, jak chyba, żadnemu z kainitów czy ludzi. Alek za życia nie był idiotą i nie szastał zaufaniem na lewo i prawo. W sumie to nawet sobie nie ufał do końca. Po śmierci widział całe mnóstwo draństwa całkiem nowego kalibru, co wcale nie wpłynęło pozytywnie na wzrost zaufania do swego gatunku. W sumie do żadnego z gatunków. Szedł z kumplem do magazynu w nastawieniu, że może to być pułapka jego kochanego braciszka. Całkiem możliwe, że uknuta za przyzwoleniem ojczulka. Jakież było jego zdumienie gdy znalazł go z kołkiem w sercu. Widać to chyba było na jego twarzy bo Jack uniósł brwi w geście zapytania. Obaj nie odzywali się ni słowem i do tej pory zachowywali ostrożność. Tego jednak było już za wiele na nerwy Wolfa.

- Eh. Wybacz moje maniery. Tato to jest Jack, Jack to mój ojciec.
Kiwnął głową opuszczając jednocześnie brzydki koniec strzelby w dół. Podszedł bliżej sięgając po improwizowany kołek gdy w oczy rzuciła mu się wychudła twarz ojca i zapadnięte policzki.

„Noż ładny gips. Jak go odkołkuje to zeżre mnie albo Jack’a.”

Bez wahania opuścił rękę i rzucił ostrzeżenie przez ramię.

- Zobacz. Wygłodzony. Będziemy musieli go zabrać do malkawianki i tam ożywić jak będzie pod ręką krew. Inaczej wpadnie w szał jak wy wtedy i z nami krucho. Cholera – Zaklął bo dopiero do niego dotarły fakty. – Załatwiony od przodu bez mydła. Albo musiał to być ktoś kurewsko silny i szybki, albo ktoś kogo znał i się nie spodziewał.

Zastanowił się chwilę i podsumował.

- Stawiam na drugie bo mało rzeczy jest szybszych i silniejszych od starego brujaha. – Oparł się o ścianę, tak by widzieć resztę hali przez drzwi i gadał dalej. – Musimy go odkołkować, nakarmić i wypytać. Cholernie chciałbym wiedzieć co on mi powie na mój temat. No i chciałbym wiedzieć kto go tak załatwił. Choć w sumie nie chciałbym być w jego skórze jak Michaels się obudzi.

Podrapał się po głowie gdy jego myśli krążyły jak szalone próbując poskładać całość do kupy. Czyżby to był ten trzeci braciszek? Aż tak mu stary ufał, że dał się zaskoczyć? A może Atena postanowiła go na chwilę usunąć ze sceny? Jak zwykle zbyt wiele pytań, zbyt mało odpowiedzi.

- Dobra. Skocz po samochód i podjedź nim pod drzwi. Tylko uważaj na ogon. Ja powęszę w biurze, a potem zaniosę go do drzwi i do bagażnika. Zawieziemy go do Cioteczki. Wykorzystamy ten pokój, o którym nam mówiła. powinien wytrzymać wściekłego brujaha bo nie chciałbym być w tym samym pomieszczeniu jak on się obudzi. Nakarmimy go, obudzimy, pogadamy i się zobaczy. Jakieś inne pomysły?
– Spojrzał pytająco na Behra.
Danaet
PostWysłany: Pią 9:16, 01 Sie 2014   Temat postu:

Kolejna noc w Seattle miała być dla Brujah kolejną niespodzianką. Wiedział, że każdy wampir to zagadka i nawet jeśli już jesteś pewny, że go poznałeś zawsze wyjdzie coś co obali całą wiedzę. Tak miało być i tej nocy. Alek miał się przekonać, że tylko z pozoru podejrzana wiadomość od brata miała wywrócić jego świat do góry nogami, lub chociaż poważnie go skomplikować. Nie po raz pierwszy i nie ostatni.
Jack spokojnie wysłuchał Aleka i przystał na jego towarzystwo. Być może Lasombra lgnął do Brujah z prozaicznego powodu jakim była więź, która się zawiązała podczas ostatnich nocy. Być może z powodu wypitej od Wolfa krwi, a być może z jeszcze jakiegoś innego mrocznego celu. Siedział więc w aucie z dubeltówką na kolanach i czekał aż Alek wróci z obchodu.
Okolica była ponura. Portowe magazyny miały to do siebie, że był niemal identyczne. Brujah wiedział dokładnie który należy do Michels'a. Ojciec wybrał nadbrzeżny obiekt nie przypadkowo. W razie czego mógł zawsze zwiać skacząc do wody a było to cholernie przydatne podczas ewentualnego pożaru.
Alek kroczył czujnie zaułkami. Minął dwa śmietniki płosząc z nich nocnych rabusiów - dwa koty czarne jak noc. Tylko ich ślepia świeciły w ciemności. Sierściuchy czmychnęły przed wampirem jakby wyczuwając obcość jego istoty. Był to jedyny hałas jaki Brujah zarejestrował. Na dachach nie krył się żaden strzelec. Większość drzwi była pozamykana na głucho. Żaden kuter nie wypływał z portu ani doń nie wpływał. Ktoś wybrał Alek'owi doskonałą porę na odwiedziny u tatusia.
Odwrócił się w stronę samochodu. Behr posłusznie siedział na miejscu pasażera. Skinął głową na znak, że wszystko jest w porządku. Brujah spostrzegł, że samochód na tle brudnego śniegu zalegającego ulice ciemnieje jakby ktoś wysysał z otoczenia światło. Włosy zjeżył mu się na karku gdyż spodziewał się ataku, tym razem od strony ojca komendanta. Jednak po chwili uspokoił nerwy. Wyglądało na to, że Behr próbuje ukryć swoją obecność. Być może znów nieświadomie?
Dwuskrzydłowe, metalowe drzwi kusiły. Alek znał jednak małe, sprytnie ukryte wejście za załomem, które jeśli nikt nie szukał odpowiednio trudno było dojrzeć. Wiedział, że są one zamknięte jednak klucz był schowany za jedną z cegieł. Nie omylił się. Był klucz i po chwili stał w progu. Dobrze naoliwione zawiasy nie jęknęły nawet słowem gdy je otwierał. Michels był zapobiegawczy, jednak nie sądził aby ktoś mu zagrażał a z pewnością nie Alek
W magazynie było ciemno. Czegóż się spodziewać innego gdy już od kilku lat żyje się tylko w pełnym mroku? Alek wytężył zmysły przyzwyczajając oczy do ciemności. Pośród stosów skrzyń pachnących trocinami i prochem nie dostrzegł nikogo. Magazyn wysoki na pięć metrów krył w swoim wnętrzu wiele drewnianych skrzyń z amunicją, bronią i w mniejszym stopniu alkoholem. Teraz dotarło do niego, że Michels musiałby być niespełna rozumu aby spędzić dzień na tej beczce prochu... Cholernie wielkiej beczce. Jednak mistyczne zmysły podpowiadały mu, że ojciec jest blisko. Wszedł kilka kroków do wewnątrz i namacał włącznik światła. Duże halogenowe lampy oświetliły magazyn.
Skrzynie zalał blask powołując do życia cienie. Ostatnio Alek dostrzegał to zjawisko w odmienny sposób. Odkąd odkrył wampiry, które mogły zabić za ich pomocą. Ścisnął mocniej dubeltówkę i sprawdził czy oby na pewno załadował naboje. Były na miejscu. W kieszeni wymacał jeszcze garść pocisków. Zresztą. Gdyby potrzebował więcej Michels z pewnością nie obrazi się jak zużyje paczkę czy dwie z jego zapasów.
Brujah wszedł pomiędzy alejki skrzynek i pak. Szedł do "biura" swojego ojca, na które składała się kanciapa ze stołem i krzesłami. Właśnie tam go zastał. Choć określenie znalazł, byłoby bardziej odpowiednie.
Jason Michels siedział na jednym z krzeseł. Ubrany w swoim stylu w ciemne spodnie, białą koszulę z szelkami. Jeden szczegół nie pasował do całości. Noga od krzesła wystająca z mostka wampira. Alek miał już sięgnąć po drewno i wyciągnąć je ze starszego, gdy spostrzegł twarz tatusia. Zapadnięte policzki, oczy niknące głęboko w czaszce. Sucha, pomarszczona skóra na twarzy. Michels sporo przesiedział tu zakołkowany. Być może zapadł już w letarg lub co gorsza był diabelsko głodny. Uwolnienie go od kołka może przysporzyć Alek'owi więcej zmartwień. Do tego myśli znów zaczęły swoją gonitwę. Kto? Dlaczego? Jak udało mu się zaskoczyć ojca? Kołek wbity był z przodu, a więc Jason znał swojego napastnika. Czyżby nazbyt komuś zaufał? O, tak właśnie się kończy zaufanie wśród wampirów. Gra w grę zwaną Jyhad kończy się na dwa sposoby, albo wygrywasz, albo giniesz. Michels był na granicy tego drugiego. Ktoś nie chciał go zabijać lecz wyłączyć na jakiś czas z gdy. O'Connel? Irlandczyk miał jaja aby targnąć się na nie-życie Bedalii. Jednak czy miał sposobność aby tak urządzić ich ojca? A może to ktoś inny? Może trzeci syn Michels'a? Ten wojskowy? Przecież sam Irlandczyk napisał, że "znalazł ojca". Wszystkiego można się po tym świrze spodziewać.
Kolejna noc w Seattle odkryła dla Brujah kolejną niespodziankę.
malkawiasz
PostWysłany: Czw 10:13, 17 Lip 2014   Temat postu:

Dzięki gościnie starej Malkawianki mieli dziś zapewniony nocleg, z którego Brujah z radością skorzystał. Swoje biuro traktował w tej chwili jako „spaloną metę” zaś Jack był jeszcze w gorszej sytuacji. Mimo to Alek miał świadomość, że za góra kilka nocy będą musieli poszukać awaryjnego schronienia i przez jakiś czas zmieniać je dość często. Tym razem jednak mógł spać spokojnie, a raczej mógłby gdyby nie miał aż tyle spraw do przemyślenia. Przed spoczynkiem pogadał jeszcze z Jackiem o ich sytuacji. Delikatnie wybadał tamtego, czy się trzyma, czy raczej powinien na niego uważać tak jak na Jamesa. Streścił mu też z grubsza sytuację polityczną w mieście. Wolał by tamten nie palnął czegoś gdy spotkają na swej drodze kogoś nieodpowiedniego. Wspomniał o swoim ojcu i o zamiarze obserwacji magazynu, o którym wspomniał jego braciszek. Nie krył swego stosunki do drugiego syna swego ojca. Wolał by Jack miał jasność gdyby na niego trafili. Krew krwią, ale ufał Irlandczykowi jeszcze mniej niż pozostałym przedstawicielom swego rodzaju. Mike był nieobliczalny skoro targnął się na Primogena. Alek nie wróżył mu zbyt długiego życia bo cechowała go umiejętność robienia sobie wrogów dookoła.

„No chyba, że on coś wie czego ja jeszcze nie odkryłem lub ma potężnego sojusznika.”

Alek zastanawiał się czy Atena odbyła z jego bratem taką sama rozmowę jak z nim. Było to dość prawdopodobne i nagle zapragnął znowu spotkać się z nią i pogadać. Nie miał przez chwile wątpliwości, że w tym pragnieniu jest coś więcej niż tylko chęć dobicia targu. Wiedział, że wywiera ona nie niego silny wpływ i to magnetyczne przyciąganie go martwiło. Bardzo krótka chwilę. Gorącą brujasza krew zwyciężyła i stwierdził, że sobie poradzi. Spotkanie z Kainitką na szczęście nie leżało zbyt wysoko na jego liście zadań do wykonania, więc na jutrzejszy dzień zaplanował coś innego. Skoro Mike uruchomił swoich chłopaków i wykonał pierwszy ruch, Alek poczuł się zobowiązany do podobnych działań.

Nazajutrz wyciągnął Jacka na „spacer”. Zaraz po zmierzchu odwiedził „rodzinę”. Na początku wzbudził niemała sensację bo twarz „komendanta” była powszechnie znana w półświatku. Dopiero gdy zbył to krótkim „tiepier on nasz” wpuszczona go na „zaplecze”. Nie zamierzał odkrywać wszystkich kart przy Jacku więc tylko ostrzegł chłopaków przed Irlandczykami i zapowiedział, że mają go na celowniku i mogą coś kombinować. W związku z tym nie chciał by oberwało się komuś przez przypadek i poprosił by przekazali dalej informację wszystkim krewnym by mieli tamtych na oku i nie dali się zaskoczyć. Wymówił się jak zwykle od „zakrapianej” imprezy i odwiedził jeszcze „kuzyna” myśliwego. Wyszedł od niego z dwoma bardzo wyglądającymi dwururkami i pudełkiem amunicji. Schował obrzyny do samochodu i postanowił zapolować. Wyjaśnił Behrowi co będzie robił, ale nie liczył zbytnio, że tamten się dołączy. Wywiózł go do innej dzielnicy i poprosił by tamten poczekał w samochodzie, sam odwiedził przybytek, w którym często urzędowały panienki lekkich obyczajów wraz z klientami. Jego ludzie dostarczali tu czasem alkohol, stąd znał i miejsce i odpowiednie hasło. Wypatrzenie najbardziej pijanej dziewoi nie zabrało mu zbyt wiele czasu. Używając swej prezencji podsunął jej pomysł by zabrała go do siebie. Gdy było po wszystkim zostawił jej odpowiednią sumkę na stoliku i pospieszył do swego nowego druha. Przeprosił, że trwało to tak długo, a potem ruszył na spotkanie z ojcem. Nie zamierzał wpadać do tego magazynu na łapu – capu więc po krótce wyjaśniając swój planu Jackowi zostawił samochód za rogiem i najpierw postanowili udać się na mały rekonesans. Alek najpierw obserwował okoliczne budynki i zaułki, starał się wypatrzyć swoimi wyostrzonymi zmysłami miejsca, z których można by dobrze obserwować budynek i sprawdzić, czy właśnie w tych miejscach nie kryje się ktoś. W końcu jego durny brat mógł łżeć jak pies i po prostu przygotować niespodziankę na jego przybycie. Żałował, że nie wziął ze sobą Malkawiana, ale bał się, że tamten znowu mógł kogoś pociąć. Był on ze swoimi czułymi zmysłami nieocenianym zwiadowcą. Alek zastanawiał się czy sam mógłby się tego nauczyć i czy musiał by przypłacić to jakimś szaleństwem. Nie miał pojęcia więc wzruszył ramionami i polegał na starych sprawdzonych metodach.
Danaet
PostWysłany: Wto 16:22, 08 Lip 2014   Temat postu:

- Rada jestem młodzieńcze, że podzieliłeś się ze mną swoimi spostrzeżeniami. Też polubiłam komendanta. Podejrzewam, że gdy odnalazłeś go, świeżo po przemianie bardzo popsułeś szyki wrogowi. Tak, trzeba nazwać tego Lasombra wrogiem. Dlaczego? Z pewnością spodziewał się on, że Jack Behr zrobi niemałą sensację w mieście. Spokrewniony nie wiadomo przez kogo, o dość sporych wpływach, będzie kością niezgody lub iskierką, która zapłonie na chwilę, zgaśnie, ale za to podpali lont na lasce dynamitu. Tymczasem trafił się on tobie, który go schowałeś przed światem Kainitów z Seattle. - poruszyła się na krześle tak jakby było ono niewygodne - Wróg chyba tego nie przewidział. Nie sądził, że cokolwiek namieszał w głowie komendanta, ten stanie się poniekąd samowolną jednostką, która będzie dążyła nie do autodestrukcji lecz chwyci dar nie-śmierci w swoje ręce - Cioteczka zacisnęła suche i małe dłonie w piąstki. Był to tylko pozór, gdyż Alek doskonale widział co Malkawianka wyczyniała z jego bratem. Wcale nie byłą krucha i bezsilna lecz patrząc na nią ciężko było to pamiętać. - Dałeś mu szansę Alek. Dałeś ją też sobie, choć wiele zaryzykowałeś. Cóż, każdy z nas wchodząc w dorosłość musiał czasami nie raz stawiać wszystko na jedną kartę. Ja wcale nie jestem aż tak stara jak niektórzy uważają. Jednak tobie i Jack'owi brakuje wiele do przeżytych przeze mnie nocy tak jak mi brakuje wiele do niektórych Kainitów. Nawet tu w Seattle znajdziesz kilku, którzy przeżyli ich dwukrotnie więcej.
Bedalia skończyła na chwilę i zapatrzyła się w przestrzeń nad ramieniem Brujah. Alek miał nieodpartą pokusą aby odwrócić się i sprawdzić na co patrzy Cioteczka lecz ta nagle się odezwała.
- Trzymajcie się razem. Przynajmniej na razie. Kiedyś ponoć młodzi Brujah wywołali w Europie chryję, która zachwiała pozycjami Starszych. Może jest w tym wiele prawdy co mówią? Że to stulecie będzie należeć do młodych? Spójrz. Jakieś mechaniczne sprzęty zalewają ulice. Kiedyś z rusznicy strzelało się jedną kulą, teraz są te karabiny, które miotają ich kilkadziesiąt bez potrzeby przeładowania. Niegdyś wystarczyło trochę oliwy, czy nafty aby wampir bał się o swoje życie. Teraz są gazy bojowe, granaty, dynamit... Technika idzie do przodu a rozumieją ją tylko ci, którzy narodzili się wraz z nią. - uśmiechnęła się - Fakt, że tego nie pojmuje nie oznacza, że jestem ignorantką. Potrafię używać rewolweru czy nawet jechać samochodem - powiedziała to z nieukrywaną dumą. - Fakt, że nie wiem jak działa Słońce nie oznacza, że je ignoruję prawda? No dość tych żali starej kobiety - Malakwianka podniosła się z krzesła - Mój dom jest dziś i twoim. Szkoda, że tamta miłą chatka spłonęła wczorajszego dnia. Lepiej mi się spało w wygodnym łóżku, ale, uważaj, spałam już w gorszych miejscach.
malkawiasz
PostWysłany: Czw 6:37, 03 Lip 2014   Temat postu:

Alek zastanowił się głęboko nad pytaniem Bedali. Były sytuacje gdy brała górę krew jego klanu i działał instynktownie niemal bezwiednie. Jednak nie był krzykaczem w typie swojego brata, który dawał się nieść emocjom prawie cały czas. Może dla tego, że był od niego starszy w chwili przemiany i czas młodości miał już za sobą. W czasach swego ludzkiego życia piał się po szczeblach „kariery” gangsterskiej od zwykłego chłopaka od mokrej roboty, aż po faceta, który nie brudzi już sobie rąk bo ma od tego ludzi. Nie doszedł by do tego, gdyby nie potrafił usiąść, pomyśleć i zaplanować. Można by powiedzieć, że miał niejakie ku temu zdolności. Może nie był zbyt lotny, ale odznaczał się niezłym sprytem i instynktem, który dotychczas pozwalał mu trzymać się od większych problemów z dala. Przekonał się jednak, że to z czym borykał się za życia to ledwie słaby cień tego z czym spotkał się w społeczności wampierzej. Tu wszystko było silniejsze, mocniejsze i w większej skali. Plany wewnątrz planów, knowania w cieniu spisków. Każdy zazdrośnie strzegł sekretów, a za każdy strzęp wiedzy trzeba było droga płacić. No, przynajmniej to się nie zmieniło. Wiedza i informacja to władza. Po raz ostatni z niepokojem zerknął na radio i podzielił się swymi przemyśleniami.

- Ten jego ojciec. To jest ktoś. Gruuba ryba. Nie moja liga. Co najmniej ktoś taki jak ty Bedalio. Nie mam zielonego pojęcia jak ktoś taki może planować i rozumować. Zakładam więc najgorsze. Koleś nie jest głupi i na pewno jest cwany. Kuty na cztery kopyta i nie wygląda jakby zostawiał coś przypadkowi. Nie wiem jaki ma plan i jak długo już tutaj miesza. Nie wiem czy działa sam czy też jest to atak tego Sabatu. Zakładam, że podrzucił nam Jacka w jakimś celu. Niestety nie mam pojęcia jaki to cel. Nie mam również stuprocentowej pewności, że nie działa on wspólnie z ojcem i nie odgrywa przed nami szopki. Mam nadzieję, że nie bo zdążyłem go polubić. Ci Lasombra wyglądają na szczwanych sukinsynów. I to jest najgorsze. Dla tego wolę go mieć pod bokiem i obserwować. Dobrze by było poobserwować tego jego ojca i zobaczyć czy ma jakichś popleczników, ale to już ryzykowny interes.

Podrapał się po brodzie w zamyśleniu.

- Tak czy siak sprawa mnie przerasta i niech się tym Książe zajmie i Rada. Ja będę starał się nie wejść po prostu między młot a kowadło. Jeśli Jack jest czysty to dobrze. Postaram się trzymać z nim razem i z innymi młodymi. Mój brat to świr, więc z nim nawet nie ma co gadać, ale ten młody „szczur” – Dedley, z nim jeszcze pogadam. Może Nosferatu coś wiedzą w tym temacie. I tak ta informacja niedługo będzie znana wszystkim, a tak może coś uhandluje w zamian.

Wzmianka o bracie przypomniała mu, że miał jeszcze sprawdzić ten magazyn, w którym ponoć przesiadywał jego ojciec. Wprawdzie mogło to wyglądać na pułapkę jego szarpniętego brata, ale musiał skorzystać z okazji, żeby sprawdzić w co znowu pogrywa jego stwórca. W końcu krew to krew i jeśli tamten chciał go zdradzić chciał się dowiedzieć bezpośrednio od niego.
Danaet
PostWysłany: Śro 6:26, 02 Lip 2014   Temat postu:

- Nie ma powodu abyś latał jak pies z wywieszonym jęzorem i szczekał na wszystko co ci się nie spodoba. - Malakwiance wrócił chyba humor. Norton zamruczał coś pod nosem a Bedalia chyba odniosła się do tego w kolejnych słowach. - Tak, tak. Postaramy się aby księciunio nie organizował tam spotkania.
Czyżby chodziło o dziwaczne, bo tak trzeba było to nazwać, radio i wiadomości płynące z niego? A może był to jakiś totalny żart? Wszystko brzmiało cholernie realnie, lecz Alek zastanawiał się, czy Cioteczka... ba wszyscy Malakwianie nie mają tu w szpitalu jakiejś małej rozgłośni radiowej i nie siedzą teraz śmiejąc się z niego do rozpuku. Po Świrach można się było spodziewać wszystkiego. Ot, taki spokojny i stateczny taksówkarz-katatonik James. Świr pierwszej wody szlachtujący niczym świnię dziwkę w kiblu...
- Do świtu jeszcze trochę. Zostawcie nas. Ja i Alek musimy pomówić na osobności. Jack, Norton zaprowadzi cię do w miarę używalnego lokum. Może to nie hotel ale w tych okolicznościach...
- Zapewniam Ciociu, że w tych okolicznościach nawet i trumna byłaby odpowiednia.
Żart chyba spodobał się Bedalii gdyż uśmiechnęła się wesoło.
Gdy reszta wyszła starsza nasłuchiwała długo kroków. Wreszcie mając pewność, że nie zostaną usłyszani, przynajmniej bez pomocy jakichś wampirzych mocy (Alek przypomniał sobie jak James komentował im przebieg spotkania Primogenów) rzekła:
- Powiedziałeś dużo. - położyła dłonie na złączonych kolanach jak to miała w swoim zwyczaju - Dużo faktów. Jednak nie usłyszałam nic o twoich odczuciach co do obu Lasombra. Nie będę ci dłużna. Sama chętnie wyrzucę z siebie to co sądzę o Jack'u i jego ojcu, jednak oczywiście gość pierwszy. - skinęła głową na Aleka. Był to gest zwyczajny lecz Brujah wydawało się, że starsza podobnym potrafi skłonić każdego do posłuszeństwa. Bedalia byłą pełna zagadek i wiedział dobrze o tym. Na razie sprawiała wrażenie sojuszniczki. Może nawet mentorki? Jednak co się stanie jeśli James obudził się na dobre? Czy nie łatwiej jej będzie wziąć pod swoje skrzydła krewniaka niż obcego Krzykacza? Na razie trzeba było grać w jej grę. Alek spojrzał po raz kolejny z obawą na radio i zaczął mówić.
malkawiasz
PostWysłany: Wto 11:20, 01 Lip 2014   Temat postu:

Alek spojrzał na Behra i przytaknął Bedalii.

- No, lepiej się tutaj zadekuj na jakiś czas i nie pchaj innym kainitom w oczy. Jakbyś coś potrzebował załatwić to dasz znać, a jak wychodzisz sam to lepiej uważaj. Dopóki się sprawa nie wyjaśni to strzelać do ciebie mogą jedni i drudzy. – Skrzywił się w przepraszającym uśmiechu.

- Mam powiadomić księcia, kogoś z rady czy czekać, aż sami mnie wezwą?

Powiedział to spokojnym tonem lecz w głowie miał gonitwę myśli. Przeżył już przesłuchanie przed Rada Primogenów i nie wspominał tego najlepiej. Konklawe jednak brzmiało dużo poważniej. Cóż, wpakował się w poważne problemy i teraz trzeba było się zastanowić jak z tego wyjść bez szwanku. Pocieszającym był jedynie fakt, że Konklawe to ponoć była niezła impreza w świecie kainitów, wolałby jednak oglądać ja jako widz. Jak zwykle nie miał już wyboru, a czasu cofnąć się nie dało. Wzruszył ramionami i pomyślał, ze co będzie to będzie. Nie ma co się zamartwiać spróbuje nie dać się zabić jak zwykle i jak najwięcej tego tortu uszczknąć dla siebie. Popatrzył po pozostałych młodych.

„Trzeba będzie ich jakoś z tego wykręcić. Zbagatelizować udział lub zatuszować. Tylko sprytnie. Jeszcze mi tylko zarzutów o naruszenie maskarady brakuje.”
Danaet
PostWysłany: Nie 7:33, 29 Cze 2014   Temat postu:

Gdy Alek skończył odezwał się Behr i opowiedział o swoich odczuciach tam na miejscu. O dziwnej niechęci jaka miał do całego tego miejsca i potem gdy pojawił się jego ojciec. Brujah nie do końca jeszcze wiedział co sądzić o tym Lasombra, ale słowa komendanta był naprawdę szczere i mówił to z niemalejącym poruszeniem tak jakby nadal to przeżywał.
Norton wpatrywał się tępo w radio stojące na stoliku. Bedalia zaś ze skupieniem wsłuchiwała się w słowa Aleka. Mina na twarzy starej kobiety sprawiała wrażenie jakby ktoś właśnie przekazał jej grobowe wieści. być może tak właśnie było. Głos, który wydobył się z jej gardła nie był wesoły.
- Pucybut, pucybutem. Trzeba powiadomić radę. Może się odbyć też coś co w Seattle nie miało miejsca aż od Wielkiego Pożaru. Konklawe. - umysł Malkawianki zawsze bystry i świeży pracował teraz wyraźnie na zwiększonych obrotach. Starsza martwiła się i Alek widział ja w takim stanie po raz pierwszy odkąd się poznali. Wstała i położywszy rękę na ramieniu Brujah rzekła.
- Cieszę się, że wróciliście cało. - powiedziała to niczym matka ciesząca się z powrotu synów z dalekiej podróży lub... wojny. - Jedyne co musimy zachować w tajemnicy to pochodzenie Jack'a. Mogłoby się wydać niestosowne to co robiliśmy. Gdyby ktoś was wziął na spytki to ukryjcie w nich bytność komendanta tam w Tacoma. Co tam robiliście? Toż to dominium Fraser'a. Z tego co wiem można się po nim poruszać wampirom z Seattle. A i wyścigi nie są zakazane przez Maskaradę. - jej usta ułożyły się w nikły uśmiech.
- Miejmy tylko nadzieję, że nikt nie rozpoznał w nim szefa policji. - na słowa Nortona uśmiech zrobił się lekko kwaśny.
malkawiasz
PostWysłany: Wto 11:53, 24 Cze 2014   Temat postu:

Trochę mu przeszło gdy wyżył się na samochodzie. Przy słowach Jamesa odwrócił się jednak gwałtownie i chciał mu coś odpyskować. Spojrzał na niego jednak i machnął ręką, kłócenie się ze świrem w obecnej sytuacji nie miało chyba sensu. Gdy się głębiej zastanowić to w każdej sytuacji kłócenie się ze świrem było chyba jakąś formą szaleństwa. Przez chwilę zastanawiał się czy sam nie zaczyna świrować i czy może dłuższe przebywanie wśród dzieci Malkava nie jest może zaraźliwe. W pewnej chwili doszedł nawet do wniosku, że może być to przedni pomysł bo jak wiadomo świrów nikt nie zaczepia. Zaraz jednak zreflektował się, że chyba faktycznie mu się udziela bo na poważnie zastanawiał się czy nie udawać czubka. Otrząsnął się z tych myśli jak pies z wody i cała drogę do domu milczał. Bał się, że nie wytrzyma i ktoś go sprowokuje do kłótni. Na szczęście reszta tez nie była rozmowna i w ponurym nastroju dojechali do szpitala. Przez cała drogę rozglądał się czy przypadkiem nie wloką za sobą ogona lecz nic nie udało mu się wypatrzyć.

Był już opanowany i przygotowywał w myślach treść sprawozdania bo nie wątpił, że Primogenka będzie chciała dowiedzieć się szczegółowo jakiego bajzlu narobili tym razem. A trzeba było to przyznać, że pobili samych siebie. Choć z drugiej strony tym razem nic nie spalili. Czyli w sumie robili postępy. Mimo, że wziął się w garść nie był przygotowany na to co go spotkało. Niby drobiazg, a jednak maleńkie radio zbiło go całkiem z pantałyku. Rozumiał cudną szybkość akceleracji, czy niemal boską siłę prezencji. Zwierzęcy urok prezencji również mieścił się jakoś w sposobie postrzegania świata, choć dekadę temu pewnie włożył by to między bajki. Poznawał powoli moce innych kainitów, czasem w dość brutalnych warunkach i na razie nic go tak nie przeraziło jak to gadające w czasie radio. Patrzył na nie podejrzliwie przez dłuższą chwilę jakby miało nagle zmienić się w coś co będzie chciało odgryźć mu rękę. Małą rzecz zaniepokoiła go tak, że usiadł jak najdalej od niej i dopiero wtedy zaczął odpowiadać.

- Eh, pochrzaniło się na miejscu. Ten Sabat dobrze pilnuje swych ziem. Od razu wychwyciliśmy przydupasów tego lasombry. My im też chyba wpadliśmy w oko. Zniknęli nam z pola widzenia, więc postanowiliśmy wtopić się w tłum trochę powęszyć. Wtedy wrócili i wyraźnie szukali zwady. Ni wiem czemu im się wydawało, że są twardsi od nas. Przyznaje, jak na ghule umieli się bić, ale bez przesady. Potem zgasło światło, a chłopaków poniosła fantazja przy polowaniu. Kiwnął głową na towarzyszy.

– Posprzątałem najlepiej jak umiałem i wtedy pojawił się jego ojczulek. – Tym razem wskazał Behra. – Uznałem, że to nie nasza liga i spieprzaliśmy w sumie aż się kurzyło. Te jego sztuczki z ciemnymi mackami były trochę, hm, kłopotliwie. – Teraz gdy był już bezpieczny nie przyznał by się, że bał się wtedy jak jasna cholera.

- Raz prawie złapał Jamesa. No, ale nam się udało. Nie wiem czy Księciunio się dowie, że ma Sabat pod nosem. Nie wiem czego oni chcą, ale zgaduje, że nie będzie szczęśliwy z tego powodu.
Danaet
PostWysłany: Pon 12:23, 16 Cze 2014   Temat postu:

Jechali po równej drodze. Alek słusznie wkurwiony. James cichy jak przez większość drogi do Tacoma. Komendant dopiero teraz rozpamiętywał całość.
- Krew tego człowieka... - zaczął lekko się zająknąwszy - Najpierw jej zapach a potem smak obudził moje wspomnienia. Czułem się tak jak tamtego wieczoru. Wtedy gdy on mnie przemienił. - Ręce troche mu drżały a w oczach widać było jakąś odległą melancholię.
- Cholernie z niego twardy gość. - odezwał się nagle James nic sobie nie robiąc z przytyków Brujah. - Myślę, że nawet Cioteczka miałaby z nim problem w pojedynku sam na sam. Prawie mnie tam dopadł, ale byłem szybszy. - pochwycił wściekłe spojrzenie Aleka i gdy Brujah kończył demolować samochód Carmichael rzekł.
- Klątwa Malkawa. - skomentował James - Mówienie Malkawianinowi, że oszalał do reszty jest chyba niesmaczne. Tak by to ujęła Betty.

Dojechali do Seattle. Behr zostawił wóz na przedmieściach. Starali się trzymać bardziej ciemnych ulic zważywszy na wygląd James'a. Najwidoczniej nie opanował on znikania aż tak dobrze, gdyż musiał się ukrywać w naturalny sposób.
Dotarcie do szpitala zajęło im godzinę. Betty siedziała wraz z Nortonem. Na stole stało zwykłe radio, bez jednego pokrętła.

Image

W wiadomościach oczywiście nie mówiono o niczym innym jak o porachunku gangów podczas zawodów konnych w Tacoma. Starsza gdy ujrzała Jamesa kazała mu się doprowadzić do porządku. Wyraziła się z właściwą dla siebie uprzejmością. Carmichael zniknął na dłuższy czas.
Norton pokręcił pokrętłem aby ustawić inną stację.
- Nadajemy do państwa na żywo z centrum Seattle dziś pierwszego stycznia 1933 roku. - komentator był przejęty tak jakby była to jego pierwsza audycja - To tu w sylwestrową noc w Seattle Art Museum doszło do eksplozji, którą poprzedziły tajemnicze wydarzenia....
Zakłócenia i szumy spowodowały, że Norton zaczął uderzać w radioodbiornik. Cioteczka spojrzała na Alek'a.
- Tak. Nie przesłyszałeś się a on się nie przejęzyczył. Jak widzisz mamy tu takie małe cacuszko. - nie była zdenerwowana ani zła. - Znaleźliśmy je kiedyś w pewnym domu. Może należał on do ludzkiego maga albo potężnego Tremere? Dziwnym trafem tylko Norton potrafi tak kręcić tym jednym jedynym pokrętłem, że udaje mu się słyszeć informacje o wydarzeniach, które... cóż, nadejdą.
- James poinformował was o Hutchinsonie tylko dlatego, że dowiedział się o zagrożeniu jakie ze sobą niesie właśnie stąd. - Norton pokazał palcem na radio.
- Ale nie zajmujmy się gusłami. - warknęła Bedalia aby uciąć rozmowę o artefakcie - Słyszeliśmy, że nie powiodła się wam wizyta w Tacoma. Łatwo było dodać dwa do dwóch po wieściach jakie napłynęły do nas. Siadajcie. Opowiadajcie.
malkawiasz
PostWysłany: Wto 20:11, 10 Cze 2014   Temat postu:

Niesiony instynktem zdał się na Behra. Gdy tamten przejął wóz i na sygnale zaczęli oddalać się od miejsca gdzie jak się zdawało rządził ojczulek komendanta. Alek dopiero w radiowozie dał upust swoim emocjom. Ponoć do przeklinania najbardziej odpowiednimi językami są język polski i rosyjski. Coś w tym musiało być bo Alek klął dobre pięć minut w języku swych przodków nie powtarzając się ni razu. Bycie Kainitą miało swe zalety bo nie musiał robić nawet przerw na nabranie oddechu. Po dłuższej chwili zaczął panować nad sobą. Poznać to było można po tym, że zaczął kląć po angielsku.

- James. Kurwa. Czyś ty oszalał zupełnie? Przecież jak się nam nie uda zamieść tego pod dywan to Książe ogłosi krwawe łowy. Ja rozumiem, że byliście głodni, ale kurwa takie rzeczy się załatwia przed akcją. I ponoć ja testem z tych co nie panują nad sobą.
– Jakby dla zaakcentowania walnął pięścią w deskę przed sobą. Cóż, nikt nie projektował samochodów z myślą by wytrzymały furię napakowanego krwią po uszy Brujaha, toteż deska rozdzielcza trzasnęła jak dykta. Alek zreflektował się i ochłonął jeszcze trochę.

- Dobra. Bez nerwów. Co się stało to się nie odstanie. Spróbuje to sprzedać Księciu jako atak sabatu. Może uda nam się z tego wykpić. Robiliśmy przecież rozpierduchę na terenie wroga.

Oszukiwanie samego siebie to ponoć łatwa sztuka. Alekowi chyba jednak słabo to się udawało bo nagle warknął i uderzył jeszcze trzykrotnie w deskę przed sobą. Już pierwsze raz zmienił ja w drzazgi. Ponowne, tylko zwieńczyły dzieło zniszczenia. Jemu to chyba jednak pomogło i był już prawie spokojny.

- Dobra. Wracamy do szpitala. Tylko podrzuć radiowóz gdzieś daleko. Końcówkę zrobimy na piechotę. Najpierw opowiemy malkawiance.
– Spojrzał na Jamesa. – Ona się tobą zajmie. W razie co gdzieś cię schowa. Potem pogadam z Księciem. Wole pierwszy mu to opowiedzieć.
Danaet
PostWysłany: Pon 18:50, 02 Cze 2014   Temat postu:

Po raz kolejny w ciągu ostatnich nocy salwowali się ucieczką. Najpierw przez jakieś głupie eksperymenty z krwią, czy z czym tam babrał się Goblin przed wybuchem w szpitalu, a teraz tu w Tacoma.
Alek miał nadzieję, że burdel jaki się narobił nie będzie miał dużych konsekwencji.
Ciemność goniła ich spokojnie, w jakiś sposób wręcz dostojnie. Behr i James zrównali się z Brujahem po niedługiej chwili. Malakwianin co rusz oglądał się za siebie co skutkowało tym, że poślizgnął się i upadł podtrzymując rękami. Ta chwila wystarczyła aby z mroku wystrzeliła pojedyncza smuga i owinęła się wkoło jego kostki. Carmichael ni to krzyknął ni to warknął. Wyrwał się po krótkiej walce i ruszył szaleńczym pędem przed siebie. Alek odwrócił się tylko na chwilę aby dostrzec jak pseudo-kończyny za plecami Świra układają się w cienie rąk, szponów i wijących się macek próbując dorwać spowolnionego wampira.
Dopadli drzwi. Alek nawet przez chwilę nie pomyślał, że mogą być otwarte dlatego użył całej swojej siły aby je sforsować. Nie pomylił się. Zawiasy i zamek puściły równocześnie. Wypadli na skąpany w świetle lamp parking. Brujah szybko ocenił ile zostało im do samochodu James'a. był on po drugiej stronie stadionu.
- Nie ma czasu! - krzyknął Behr wskazując radiowóz oddalony od nich może o sto kroków. Siedział w nim jakiś młody policjant. Jack ściskając cały czas swoja odznakę ruszył przodem. Wolf spojrzał na wyjście z Conandrom'u. Z drzwi, którymi wyszli (musiały być to jakieś drzwi obsługi), ziała nieprzenikniona pustka. Młody Brujah był jednak prawie pewny, że gdzieś tam w samym jej środku widzi pobladłą, wręcz białą, drapieżną twarz, która unosi się w niej jakby ciemność byłą jej jedynym ciałem. Postanowił nie kusić losu i ruszył dalej w stronę radiowozu.
Behr użył odznaki tylko aby odwrócić uwagę policjanta. Tak na prawdę znokautował go szybko i wywlókł z samochodu. Włączył syrenę i gdy wszyscy zapakowali się do środka ruszył z piskiem opon jak najdalej od tego przeklętego miejsca...
malkawiasz
PostWysłany: Śro 9:09, 28 Maj 2014   Temat postu:

Niesiony na fali gniewu trafił w końcu do feralnej kabiny. Dopiero patrząc na efekt „pracy” Jamesa dotarło do niego, że Cioteczka mówiła poważnie. Jamesa trzeba było izolować. Jak chore dziecko lub dzikie zwierze. Jedno wiedział na pewno. Nie można było tego zostawić jurysdykcji ludzkiej. Zły na siebie, że tego nie przewidział wrócił do sali.

„Eh, powinienem być czujniejszy. W końcu to przecież Malkawian. Jest taki cichy i spokojny i uśpił moją czujność. Swoją drogą ciekawe co dolega Bedalii bo nie chciałbym chyba być przy tym jak jej odpali.”

Na szczęście Behr zaczął zachowywać się rozważnie. Widocznie zaspokoił głód. Wpadł nawet na ten sam pomysł, który chciał wcielić Alek. Planował wydostać się poza pierwszą linie jako ranny. Zastanawiał się właśnie jak pismaki i pieski spróbują rozwikłać ten bałagan, którego narobili. Nagle dostrzegł, że w ich stronę zbliża się ciemność, której już świadkiem miał okazje być. Tłusty, gęsty mrok spowodowany mocami Lasombra. W jednej chwili przestał sobie zawracać głowy pismakami. Stwierdził, że nic już tu więcej nie poradzi by zachować Maskaradę. Zrobił co mógł i pozostawało mieć nadzieję, że to wystarczy. Potem Książe może użyć swych wpływów by to zatuszować. Choć znając jego szczęście, ktoś znowu go wyśle by ktoś inny miał nieszczęśliwy wypadek. Nie miał zamiaru teraz nad tym dumać i wziął nogi za pas. Machnął Behrowi w kierunku, w którym ma spieprzać i wydłużył kroku. Trzymał się za brzuch, jakby był ranny i udając słaniającego podążył korytarzem, który zdawał się być ich ostatnia szansą.
Danaet
PostWysłany: Sob 5:48, 24 Maj 2014   Temat postu:

Alek się wkurwił. Każdy rozsądny by tak postąpił. Jednak musiał utrzymać nerwy na wodzy aby sprawy nie pojebały się jeszcze bardziej.
Jack odciągnięty od ghula warknął tylko cicho, lecz po chwili jego wzrok zmętniał aby kilka sekund, cennych jak cholera sekund później powrócić do normalnego stanu. Zaczął wykonywać polecenia. Z Jamesem było gorzej, ale też dochodził już do siebie. Brujah nie miał pojęcia co się stało z Malkawianinem ale nie miał teraz czasu roztrząsać tego tematu. Behr podniósł James'a i dowlókł go do drzwi wyjściowych. Alek po spreparowaniu "sceny zbrodni", którą wymyślił w pośpiechu musiał jeszcze ogarnąć łazienkę. Przecisnął się obok komendanta i pobiegł korytarzem. Na swoje szczęście ludzie cisnęli się daleko od nich, skupieni w ciasne grupki. Byli przerażeni. Alek czuł ten strach w powietrzu. Żaden cywil nie podejdzie na tyle blisko aby móc ewentualnie zeznawać. Wpadł do łazienki. Nie wiedział gdzie Carmichael zaciągnął dziwkę ale trafił do męskiej po zapachu krwi. Zaklął. Kibel wyglądał jak rzeźnia. Pocięta, nie zaszlachtowana bestialsko dziwka leżała rozwleczona po podłodze. Wszędzie walała się krew, na podłodze, ścianach, suficie. Nic się nie dało tutaj zrobić. Na szczęście wyglądało to jak zwykły, choć bardzo brutalny mord. Alek obejrzał pospiesznie zwłoki. Nie było śladów ugryzień. Z uniesionymi brwiami skonstatował, że poznał już popierdolenie tego konkretnego Malkawa - James był psychopatą. Kuba Rozpruwacz z Seattle rok 1932.
Brujah wyjrzał na zewnątrz. Kilku gliniarzy szło w ich stronę z wyciągniętymi rewolwerami. Alek odetchnął w duchu gdy spostrzegł, że Behr wyciąga odznakę i krzyczy
- Mam tu rannego. Przyślijcie sanitariuszy!
Może plan nie był do końca taki, ale Wolf pomyślał szybko o ile ułatwi im sprawę blacha Jack'a. Może będzie trochę z tym kłopotów, jednak komendant z innego miasta powinien dać sobie radę. O ile zdąży przed świtem...
Gdy tylko Brujah o tym pomyślał mrok okrył gliniarzy. Nie były to tym razem gasnące światła lecz prawdziwa ciemność, która zdawała się wysysać światło z lamp sodowych. Alek zaklął po raz kolejny w ciągu ostatnich minut. W sumie to chciałby kląć teraz przez cały czas. Behr zgiął się w pół i chwycił ręką za głowę. Spojrzał na Aleka z paniką w oczach. Chyba nadchodził tatuś. James jakimś sposobem doszedł już do siebie bo stał chwiejnie na nogach. Ciemność zbliżała się powoli w ich stronę w tempie idącego wraz z nią wampira. Jedyną drogą ucieczki było biec korytarzem w przeciwnym kierunku do południowych wyjść. Chyba, że Alek miał ochotę na spotkanie z ojcem Behr'a. W końcu po to tu przyszli. Jednak po twarzy młodego Lasombry widać było, że walczy on resztkami sił z uczuciem ucieczki. Po raz kolejny wampirza magia wdarła się do świata śmiertelnych. Alek obmyślając co teraz zrobić zastanawiał się równolegle jak pismaki wyjaśnią to co się tu stało...?
malkawiasz
PostWysłany: Pon 12:05, 19 Maj 2014   Temat postu:

Czekanie w ciemności działało mu na nerwy. W każdej chwili oczekiwał, że padnie cios lub strzał. Do tego nadejść mógł dosłownie z każdego kierunku. Miał nadzieję, że tamten denerwuje się jeszcze bardziej. O ile to możliwe. Jego wyostrzone przez nerwy zmysły wychwyciły jakieś dźwięki. Stłumił odruch paniki i nie strzelił od razu. Wietrzył w tym jakiś podstęp. Sam zastanawiał się czy nie rzucić czegoś w bok by zdenerwować tamtego. Nagle jego nozdrza wychwyciły silny zapach czegoś ważnego. Ważnego dla wampira. Krwi. Ludzkiej. Świeżej. Pachnącej. Z chwilą gdy usłyszał głos Jamesa wiedział już czyja to krew. Opanował rządze i skupił się na zadaniu. Na szczęście nie był w tej chwili głody, więc w końcu mu się to udało. Szept malkawiana lżejszy niż wiatr cichł w jego uchu, a jego dłoń powoli nakierowywała go na cel. Zastanawiał się czy taka metoda strzelania wypali lecz pozwolił mu się prowadzić. Zmrużył oczy przed strzałem by nie zostać oślepionym.

Nagle świat zwariował. I to bardziej niż przeciętne dziecię Malkava. Zapaliło się światło i Alek zamrugał nerwowo. Obok niego James darł się w niebogłosy i tarzał po ziemi. Ubabrany w krwi jak pijany rzeźnik. Bezradnie rozejrzał się i zobaczył jak Behr zaczyna wysuszać jednego z ghuli. Pod ścianą spokojnie konał Biskup.

Alek własnym oczom nie wierzył jakiego syfu narobili. Z jego gardła wyrwał się ryk gniewu.

- Kurwa co wy robicie?!! Jak dzieci! Czy wyście podurnieli? – Poważnie zastanawiał się czy nie zostawić tych durni z całym bajzlem i nie spieprzyć samemu. Potem jednak zwyciężył rozsądek. Gdyby ich tu zostawił maskarade trafił by szlag i jego nieżycie stało by się bardzo krótkie i bolesne. Nie miał zamiaru dać satysfakcji temu pieprzniętemu gangrelowi. Gniew dodał mu sił i już po chwili darł się na pozostałych.

- Jack. Przestań żreć. Czemuś kurwa nie mówił, że jesteś głodny! Bierz to ciało i dawaj tutaj, tylko poliż najpierw rany na karku to się wygoją. Ruchy. James. James. Uspokój się! – Próbował potrząsnąć biednym malkawianem by przestał się tarzać. Nie miał czasu na ceregiele i gdy posadził go na dupie skoczył po drugiego ogłuszonego ghula. Przytachał w to miejsce gdzie James narobił plam, a Jack przyniósł wypitego typa.

- Zabieraj czubka i stań koło drzwi. Szybciej. – Ponaglił Behra i poczekał, aż się odsunie. Nie miał zamiaru ryzykować kolejnej wpadki z krwią.

Podciął osuszonemu gardło swoim nożem, ubabrał szyję krwią z podłogi. Złapał ogłuszonego i tak by się nie ochlapać strzelił mu w szyje. Nie był medykiem, ale kilka lat nieżycia nauczyło go doskonale anatomii człowieka. Widział gdzie są tętnice i jak szybko może wykrwawić się człowiek. Znów musiał walczyć ze swoim pragnieniem. Strach przed wykryciem dodawał mu sił. Wcisnął jednemu w rękę nóż, a drugiemu rzucił koło dłoni rewolwer. Leżeli splecieni obaj, a wokół powstawała plama krwi. Miał nadzieję, że patolodzy nie będą zbyt dokładni bo nie potrafił w tak krótkim czasie wymyślić nic sensowniejszego.

Została mu jeszcze jedna najgorsza sprawa.

- Krzycz jak będą szły gliny. Rzucił do Jacka i szybko pobiegł do ubikacji. Podejrzewał co tam zastanie lecz musiał sprawdzić. Miał tylko nadzieję, że James nie pofolgował sobie zbytnio. Choć musiał przyznać, że nie liczył na to zbytnio. Może Cioteczka miała rację i lepiej było się go pozbyć? W tej chwili był tak wkurzony na niego i na siebie, za to, że go nie upilnował, że chętnie by jej przyznał rację. Pozostawał mu jeszcze do rozwiązania problem jak wydostać się stąd z zakrwawionym czubkiem na plecach. Choć nagle przyszła mu do głowy myśl, że wyniosą go jako ofiarę postrzału.

- Może się udać. – Warknął do siebie otwierając drzwi do kibla. – Musi.
Danaet
PostWysłany: Pon 9:11, 19 Maj 2014   Temat postu:

Alek poruszał się w całkowitej ciemności. Czuł jakby pływał w mrocznym, czarnym oceanie. Przez chwilę jego myśli powróciły do szpitala i tego dziwnego uczucia gdy cienie wytworzone przez Behr'a zdawały się być namacalne. Nie chciałby teraz w całkowitym mroku odczuć czegoś podobnego. O nie. Nasłuchiwał. Jack najwyraźniej przyjął podobną do niego taktykę gdyż zachowywał się równie cicho. Niestety Biskup też. Ciemność tak doceniana przez wampiry byłą przecież częścią ich natury. Teraz jednak stanowiła i wybawienie i przeszkodę. Brujah wytężył słuch jednak jedyne co usłyszał to cisza. Ghul musiał gdzieś przycupnąć i również czekał na reakcję Aleka.
Nagle ciszę przerwał pojedynczy stukot. Brujah rozpoznał w nim stuknięcie obcasa o podłogę. Jedno. Za sobą. Już miał się odwrócić gdy przed sobą usłyszał nerwowy szelest. Ktoś był i za nim i przed nim. Czyżby komendant skrył się za jego plecami? Alek poczuł ludzką krew. Woń wsiąkała w jego zmysły powodując, że na chwilę czerń przed oczami zalśniła szkarłatem. Otrząsnął się z krótkiej chwili odurzenia i w tym samym momencie poczuł jak ktoś kładzie mu jedną rękę na plecach a drugą lekko chwyta za prawicę, której trzymał broń.
- Jest przed tobą - usłyszał szept James'a. Jego ręce oblepione były ciepłą jeszcze vitae. Cały był nią przesiąknięty. - Słyszę jego bicie serca - Malkawianin delikatnie nakierował rękę Aleka na punkt, który tylko jego zmysły mogły wyłapać. W tej bliskości w jakiej się znaleźli Brujah wyczuł jakąś dziwną, mroczną więź. Nie było w tym nic erotycznego, jednak krew, jej zapach najwidoczniej łączył ich jakąś mistyczną nicią gdyż Brujah całkowicie zawierzył zmysłom Carmichael'a.
- Nie tylko on żyje. - szeptał dalej James tak blisko ucha Aleka, że tylko oni dwaj mogli to słyszeć. Kilka kropli gęstej, słodkiej w zapachu krwi spłynęło na szyję Brujaha - Ci dwaj jednak są nieprzytomni. Teraz dwa strzały aby nie chybić.
Alek wystrzelił. Huki wystrzałów zlały się w jedno. W ich świetle niczym w stop-klatce Brujah dostrzegł jak Biskup zgięty wpół za jednym ze stołów prostuje się i odwraca wokół własnej osi trafiony dwukrotnie w pierś. Pół sekundy później, gdy jego uszy słyszą coś więcej niż tylko echo wystrzałów, Alek słyszy krzyk Jamesa. Malkawianin pada na podłogę i wrzeszczy.

Zapalają się światła.

Alek stoi na środku baru zasłaniając ręką oczy. Pod ścianą, na brzuchu, w coraz bardziej rosnącej kałuży krwi leży Biskup. Jego twarz skierowana jest w stronę Aleka lecz oczy ghula wpatrują się już w nicość. Malkawianin zatyka rękami uszy. Jego krzyk przeszedł teraz w cichy jęk. Jednak nie to jest w jego wyglądzie najgorsze. James cały jest umazany krwią. Wręcz nią przesiąknięty. Teraz tarzając się po podłodze tworzy nią dość chaotyczne smugi. Jack Behr ma w oczach głód. Chyba zapach świeżej krwi wywołał w nim naturalny wampirzy instynkt. Wysuwa kły i wbija je w kark nieprzytomnego ghula. Pije łapczywie. Jego źrenice są ogromne. Czarne niczym mrok, z którego przed chwilą się uwolnili.

Na korytarzach w Tacoma Conundrum panuje dużo mniejszy chaos. Słychać z oddali syreny policyjne i gwizdki funkcjonariuszy, którzy zabezpieczali całą imprezę. Alek walczy z odruchem samotnej ucieczki gdyż gdyby zostawiłby tych dwóch teraz Maskarada roztrzaskałaby się niczym porcelana strącona ze stołu. Malakwianin dochodził powoli do siebie. Co on nawyczyniał z tą dziwką? Behr prawie osuszył ghula. Alek poznał to po okropnie bladym obliczu mężczyzny. Skóra ofiary była sino-biała. Z tym też trzeba szybko zareagować. Pierdolona Maskarada.
malkawiasz
PostWysłany: Pią 12:50, 16 Maj 2014   Temat postu:

W uszach dudniła mu krew, w oczach gasły powidoki spowodowane niedawnym strzałem w ciemnościach. W nikłym świetle zauważył w którym kierunku przemieszcza się Biskup. Przykucnął by być mniejszym celem, gdyby tamten strzelał na ślepo. Odszedł kilka kroków w kierunku, w którym pamiętał, że nie stała żadna przeszkoda. Stawiał stopy cicho i spokojnie, dodatkowo macając przed sobą lewa ręką. Nie widział nic, a to że przeciwnik również jest ślepy wcale nie poprawiało mu humoru. Wytężył pozostałe zmysły zastanawiając się kto ma lepszy słuch. Prawą ręką w tym czasie sięgnął po rewolwer i wyciągnął go powoli. Krótką, czarną, oksydowaną lufę skierował w miejsce gdzie według niego mógł się znajdować Biskup. Czekał i nasłuchiwał. Wiedział, że pierwszy, który wystrzeli zdradzi swoje położenie. Wiedział również, że miał przewagę nad tamtym. Nie musiał oddychać no i już nie żył, wiec potencjalnie mógł wytrzymać kilka postrzałów. Mimo wszystko nie miał zamiaru dać się postrzelić temu dzwońcowi bo nieśmiertelny czy nie, za każdym razem bolało jak cholera.

Skulony, z wytężonymi zmysłami, macając przed sobą lewą ręką powoli zaczął przemieszczać się w raz obranym kierunku. Zdawało mu się, że obchodzi tamtego lekkim łukiem, nie chciał wszak by tamten niechcący go postrzelił. Miał nadzieję, że Behr nie spowoduje jakiegoś hałasu bezpośrednio za nim. To byłby dopiero niefart.
Danaet
PostWysłany: Śro 12:15, 14 Maj 2014   Temat postu:

Alek doskonale wiedział, że tacy jak Biskup nie dadzą się łatwo zwieść prostym zagrywkom. Dlatego postanowił użyć najbrudniejszych zagrań jakie nauczyło go życie. Akceleracja sprawiła, że jego ruchy były szybkie. Kopnął z impetem w krocze ghula. Ten, choć cios był cholernie szybki, zdążył się przygotować. Alek doskonale wiedział, że ghule nie przyszły tu bez powodu i doskonale wiedziały z kim się konfrontują. Biskup uskoczył w tył szeroko rozłożywszy ręce. Brujah spodziewał się ciosu w twarz. Nie pomylił się. Pięść Biskupa zakreśliła łuk. Alek wiedział o ghulach tylko tyle, że przejmują nadludzką siłę od swoich panów. Ci do tego byli nabuzowani wampirzą vitae. Postanowił uchylić się przed tym ciosem. Tymczasem dwaj pozostali minęli walczących po bokach i ruszyli w stronę Behr'a. Alek usłyszał szamotaninę za sobą i dwa głuche uderzenia. Komendant albo tłukł niemiłosiernie albo sam zbierał ciosy. Gdy Wolf uchylił się przed ciosem sam posłał kolejne kopnięcie. Tym razem, przeciwnik był blisko wiec postanowił użyć kolana. Chwycił Biskupa za kurtkę, przyciągnął do siebie i kopnął z całej siły w splot słoneczny. Ghul jęknął tylko a Brujah poczuł jak jego ciało wiotczeje. Cios skutecznie wyeliminował go z walki. Trochę to zasmuciło Brujah gdyż liczył, że Biskup pokaże coś więcej. Ludzie stłoczeni wkoło albo milczeli zaskoczeni albo wydawali z siebie ciche jeki przerażenia.
Alek odwrócił się do komendanta i dwóch pozostałych. Przygwoździli go do ściany. Rozcięta warga Jack'a mówiła tylko, że dawno już minęły czasy gdy się bił, ale jeszcze miał dość krzepy aby wprowadzić swoje pięści w ruch. Nic sobie nie robiąc z ciosów napastników sam najpierw huknął jednego w brzuch a potem drugiego łokciem w szczękę. Ciosy choć celne wywołały tylko pogardliwe uśmiechy na twarzach ghuli. Alek dostrzegł zaskoczenie na twarzy komendanta. Fakt, pierwszy raz bił się z nadnaturalnymi istotami.
Krew Aleka znów zawrzała. Tym razem jednak postanowił poszerzyć granice swojego ciała zamiast naginać prawa fizyki. Doskoczył niczym kot do jednego z ghuli i wyprowadził prosty cios w szczękę tamtego. Ghul nie spodziewał się chyba, że Brujah tak szybko dopadnie do niego a Alek bezwzględnie to wykorzystał. Cios był tak silny, że Brujah poczuł jak żuchwa ghula wyskakuje ze stawów. Sam uderzony odbił się tylko od ściany i padł nieprzytomny na ziemię. Ostatni ghul zawahał się przed ponownym atakiem, ale tylko na chwilę. Widać bardziej bał się gniewu mistrza niż bólu jaki mogli mu sprawić Alek i Behr. Wyprowadził kopnięcie kolanem w bok komendanta, ale tamten chyba już wpadł w rytm walki. Złapał nogę napastnika i uwięziwszy ją między łokciem a bokiem jednym potężnym ciosem, w którym Brujah dostrzegł wampirzą potencję, złamał ją w kolanie. Chrupnęło i polała się krew.
Kilka kobiet wrzasnęło, ktoś wołał aby wezwać policję. Alek kątem oka dostrzegł, że Biskup zaczyna się poruszać. Błysnęła czarna lufa pistoletu. Gdy padł strzał ludzie po prostu, jak stado dzikich zwierząt rozbiegli się, przepychając i tratując nawzajem. Pocisk przeleciał daleko od głowy Aleka i rozbił neon wiszący nad wejściem do baru. Ghul był osłabiony ciosem wampira i dłoń mu się trzęsła. Jednak Brujah widział jak żyły na czole i dłoni Biskupa pulsują tłocząc wampirzą krew. Biskup wycedził przez zęby.
- Nawet nie wiecie, że już jesteście martwi.
Alek Wolf miał już coś odpowiedzieć, gdy nagle zgasło światło. Z początku sądził, że to znów sztuczki z cieniami, jednak gdy po chwili ciemność rozbłysła a wraz z nią kolejny huk wystrzału, wiedział, że to zwykła (albo nie) awaria prądu. W lokalu nie było okien a więc nie docierało tu żadne światło. Tym razem kula niebezpiecznie blisko przeleciała obok jego policzka, gdyż poczuł jej pęd. W tym jednym błysku światła dostrzegł też, że ghul zwany Biskupem wstał i się przemieszczał. Wykorzystywał ciemność jako osłonę. Jednakowoż obaj byli w tej samej sytuacji, musieli polegać na swoim słuchu.
malkawiasz
PostWysłany: Pon 7:42, 12 Maj 2014   Temat postu:

Aleka zdziwiły przytyki Jamesa. Zmarszczył czoło w geście intensywnego myślenia lecz w końcu wzruszył ramionami. Nie wiedział czy tamten żartuje czy mówi poważnie. Dla niego była to tylko gra by odciągnąć uwagę od Behra, a panienki nie liczyły się zbytnio. Malkawian jednak nie wiedzieć czemu zachowywał się jak zazdrosny dzieciak. Trochę go to bawiło, trochę jednak martwiło. Bądź co bądź dzieci Malkawa nie słynęły z przewidywalności. Postanowił, że potem pogada z Jamesem i przy okazji zabierze go w kilka ciekawych miejsc, w których tętniło towarzyskie życie miasta.
Powrót Komendanta wyrwał go z zadumy lecz jego zachowanie dało mu dużo do myślenia.

„Hm, facet jest jak cholerny, hm, taka jaszczurka co zmienia kolory. W mordę, zapomniałem jak się nazywa. Nieważne. Nie wiem czy gra cały czas, czy po prostu taki jest. Cóż, na razie nic nie poradzę. Wypada jedynie się od niego uczyć. Mam nadzieję, że nie okaże się moim wrogiem. Było by kiepsko. Jak by tu go sprawdzić?”

Okazja po temu pojawiła się od razu. Przypomniał sobie powiedzenie, które usłyszał kiedyś w China Town. Uważaj o co prosisz b o będzie ci dane. Pojawienie się ghuli na horyzoncie wieściło takie właśnie kłopoty. Alek był nie w ciemię bity wyreżyserowanie tej sytuacji aż biło po oczach starego wygi, który nie raz w ten sposób zastawiał pułapki na frajerów. W normalnych warunkach nigdy by nie dał się w ten sposób wpuścić w maliny. Kilka spraw jednak sprawiło, ze warunki nie były normalne. Pieprzona krew brujahów zawrzała gdy tylko zwietrzył w powietrzu możliwość walki. Wątpliwości, które miał chyba co do niego jego ojciec również sprawiły, że zechciał się sprawdzić. No i ten bezczelny ghul-przydupas księcia. To ostanie przeważyło.

Szedł do przodu klnąc cicho pod nosem po rosyjsku na swoją głupotę. Czuł jakby w jego głowie siedziały dwie osoby. Pierwsza – szalona, która marzyła by wyrwać pierwszemu zbirowi rękę i walić nią po głowach pozostałych bandziorów. Druga – rozsądna, która na zimno oceniała szanse. Nie wiedział, która wygra lecz obie chórem wyły, że ktoś tu zaraz oberwie. Sklął swoją głupotę po raz kolejny, że nie nauczył Behra lepiej korzystać z krwi. W sumie jednak nie oglądał się za nim i nie miał pewności, że będzie krył jego plecy.

„Pies go trącał.” – Temat przestał dla niego istnieć w chwili gdy poczuł, że moc krwi jego klanu zaczęła już działać. Mógłby w jednej chwili dopaść do skurczybyka lecz na szczęście to rozumne - ja wzięło górę. Te kilka kroków, które mu zostało do jego przyszłych ofiar spożytkował najlepiej jak umiał. Pozwolił nieść się na fali gniewu. Nie próbował go opanować, raczej podżegał i próbował nadąć mu kierunek. Tamci zdaje się nie mieli do czynienia z Brujahami. Alek wiedział jak postępuje się z członkami swego klanu. Jeśli masz na pieńku z Brujahem najlepiej zadąć pierwszy cios i upewnić się, że był śmiertelny. Nie ma nic bardziej niebezpiecznego niż wkurzony Brujah.

Rozsądna cześć jego osobowości podpowiadała mu jak zagadać i pokierować rozmową. Niestety nie ona teraz rządziła. Podszedł niespiesznie ze zwodniczo miłym uśmiechem. Gdy był już tuż tuz za plecami głównego bandziora wykorzystał impet i ostatni krok zmienił w kopnięcie. Ruch był tak szybki, że dla postronnego obserwatora cios Aleka wyglądał jak rozmazana plama.

Powered by phpBB © 2001/3 phpBB Group