FAQ  •  Szukaj  •  Użytkownicy  •  Grupy •  Galerie   •  Rejestracja  •  Profil  •  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  •  Zaloguj
 
 
 Pośrodku niczego - Wątek główny Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu
Autor Wiadomość
Danaet
Władca Domeny



Dołączył: 25 Paź 2007
Posty: 3085
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Gremlin (mężczyzna)

PostWysłany: Śro 20:39, 20 Sie 2014 Powrót do góry

Wóz z niewolnikami toczył się po błotnistej drodze. Od dwóch dni lało i nie było innego wyjścia, albo ugrzęzną gdzieś w tej głuszy, albo będą jechali dalej. Nie byli osamotnieni. Kage naliczył około pięciu podobnych. Trzy z nich jechały przodem, jeden za nimi. Klatka była wykonana z naprawdę dobrej stali. Skąd ci obwiesie mieli taką stal? Miał nadzieję dowiedzieć się wraz z odpowiedziami na inne pytania.
Deszcz siąpił przez otwory na górze i rozchlapywał się na głowach współwięźniów. Towarzyszami w tej podróży mnicha w nieznane było czterech mężczyzn. Rosły półork, którego aby pojmać musieli przebić włócznią kolano. Siedział teraz w kajdanach i z zawiścią spoglądał na swoich prześladowców. Nie mówił nic. Drugim był zarośnięty, śmierdzący i pewnikiem trzeźwiejący już barbarzyńca, który znalazł się chyba w nieodpowiednim miejscu i w nieodpowiednim czasie. Co chwila wydzierał się w tym swoim północnym dialekcie i co chwila bata katorżnika spadał na boki klatki. Trzecim więźniem był też człowiek. Ten wyglądał na co najmniej zamożnego. Przynajmniej tyle mógł domyślić się po pozostałościach jego płaszcza i jedwabnej koszuli. Połamane palce świadczyły o tym, że na próżno walczył o drogocenne pierścienie, które wcześniej na nich nosił. Ten też milczał.
Ostatnim był nieduży gnom. Jego profesję, czy pochodzenie ciężko było odgadnąć. Po silnych ramionach i spracowanych dłoniach można było się tylko domyślać, że był rzemieślnikiem, ale jakim? Mówił coś w swoim języku, cicho, bezwiednie, jakby się modlił.
W takim towarzystwie podróżował Kage. Luther, Błogosławiony Brat Luther sam wezwał go do swojej komnaty trzy dni temu. Kage, młody, niedoświadczony mnich, nie wątpił w swoje możliwości, ale ta wieść go zaskoczyła.


Szedł zimnymi korytarzami klasztoru. Po drodze spotkał tylko Shai-ko kobiętę-wojowniczkę i kapłankę Heironeous'a, która pozdrowiła go. Odwdzięczył się tym samym.
Czerwona, prosta zasłona do komnaty Luther'a była opuszczona co oznaczało jedno dla wszystkich w całym klasztorze. Czy to nowicjusz czy mistrz zakonu, każdy jeden wiedział, że jeśli zasłona jest opuszczona znaczy to, że właściciel komnaty medytuje i nie wolno mu przeszkadzać. Kage stanął wiec posłusznie przed wejściem i czekał. Zdziwił się wielce gdy usłyszał głos mistrza
- Wejdź Kage.
Młody mnich to uczynił. Bez wahania. Komnatę oświetlała tylko jedna świeca. Błogosławiony Mistrz Luther siedział na ziemi kontemplując ogień świeczki. Wskazał miejsce po lewej stronie od stolika na którym stała. Kage usiadł.
- Co jest po drugiej stronie światła? Niezmiennie i niepodważalnie?
Zadał pytanie mistrz. Kage spojrzał na jego ogoloną głowę, na której od momentu gdy Kage poznał starszego mnicha pojawiło się trochę więcej zmarszczek. Twarz mistrza też pokryta nikłą siateczką zawsze zdawała się niewzruszona. A więc Błogosławiony Luther przywołał go na naukę. Kage poczuł z razu dumę lecz potem zganił się w myślach za pewność siebie. Przecież po każdej nauce jest test. A może ten już się zaczął? Szukając odpowiedzi na zadane przez mnicha pytanie spojrzał na drugą stronę światła, na ścianę. Ujrzał tam własny...
- Cień... - wyszeptał Kage. Jego gardło było suche z emocji. Nie potrafił rzec nic głośniej.
Luther skinął głową z aprobatą.
- Światło i Cień idą ze sobą w parze czy tego chcemy czy nie. Nigdy żadne z nich nie wygra absolutnie, gdyż aby był cień potrzebna jest światłość. Światłość zaś zawsze tworzy cień.
Luther wstał i przeszedł kilka kroków a Kage podążył za nim.
- Młody mnichu. My stoimy po stronie Światłości. Jednak wiemy dobrze, że przez wieki w Oerth namnożyło się cieni. Jeden z nich padł na niewielkie miasto Stalmaer w Velunie. Z ulic znikają ludzie. Słuch po nich ginie. Z pewnych źródeł wiadomo, że stoją za tym handlarze niewolników. Być może słudzy samego Iuz'a. Nie wiemy dokąd wywożą tych nieszczęśników. Twoje zdolności w klasztorze nie mogą się bardziej rozwijać. Wiem jak to jest być zamkniętym w czterech ścianach swojej celi. Musisz nas opuścić. Musisz dowiedzieć się co dzieje się z porywanymi ludźmi. Najprostszym sposobem będzie samemu dać się porwać. Nie obawiaj się Heironeous będzie cię strzegł. Zaufaj mu.


Więc Kage dał się złapać. Bez walki. Tak aby nie poznano jego natury od razu. Jakiś śmierdzący okowitą drab zdzielił go pałką w głowę. Kage do ostatniej chwili walczył z odruchem aby chwycić bandytę za łokieć i złamać mu go a potem jednym ciosem w krtań pozbawić go tchu i przytomności. Jednak słowa Błogosławionego pozostały mu w pamięci i dał się złapać i zakuć w kajdany. Dokąd jechali? Kage próbował orientować się po położeniu gwiazd, ale po dwóch dniach drogi wiedział, że minęli granicę Furyondy i kierują się na wschód. Tyle wiedział. Na razie jego towarzysze niedoli nie byli zbyt rozmowni, ale może któryś z nich wiedział gdzie się znajdują?
Kage nie był niemądry. Wiedział, że Mistrz Luther miał w tym jakiś ukryty cel. Gdyby chodziło tylko o to aby dowiedzieć się gdzie wywożą niewolników wówczas wystarczyłoby złapać jednego z łowców i przesłuchać go a potem oddać władzom. Kage musiał wniknąć w strukturę łowców niewolników jako pojmany, gdyż jak przypuszczał sprawa nie była tak banalna. Tu chodziło o odwieczna walkę dobra ze złem. Światłą i Ciemności. A Kage miał być narzędziem Światła.
Gdy przestało trochę padać blondyn, w drogim ubraniu spojrzał posępnie na mnicha. Był nieogolony lecz na jego twarzy pojawił się nikły uśmiech.
- Zdajesz się być zadowolony, że tu jesteś. Jesteś szalony, czy może masz jakiś plan ucieczki z tego bagna? Odradzam. Te kraty to stal z południa. Wydobywają ją i kują krasnoludy. Trzeba by mocarza aby wyłamał te półcalowe sztaby. Nasi... gospodarze też raczej do rozmownych nie należą. Dibald moje imię. Nazwisko pewno ci nic nie powie, nie wyglądasz na tutejszego.
- Cisza! - warknął strażnik na wozie i machnął batem. Brodaty barbarzyńca ryknął coś za co został dźgnięty mieczem w ramię i ucichł.
- Groz! - warknął woźnica powożący ich wozem - Nie psuj towaru!
Brodacz jęknął i chwycił się za ramię. Błysk metalu obudził czujność półorka. Kage widział jak ocenia on szanse na to czy uda mu się wyrwać miecz wystarczająco szybko gdyby następnym razem coś takiego miało miejsce.
gdy strażnik i woźnica zajęli się rozmową Dibald kontynuował ale ciszej.
- Więc jak przyjacielu?
Gdy Diblad wypowiedział te słowa droga znacznie poczęła się wznosić. Musieli wjeżdżać na jakieś wzgórze. Szarówka i deszcz utrudniały patrzenie. Zresztą słońce gdzieś za chmurami chyliło się już ku zachodowi. Czekała ich kolejna noc w klatce. Ciemne plamy w dole jakiejś doliny powiedziały tylko mnichowi, że jest tam jakiś las. Być może zostaną przehandlowani dzikim elfom? Tyle się słyszało dziwnych opowieści o tej rasie. A może orkom, albo jeszcze komuś gorszemu?


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Szycha
Gracz



Dołączył: 10 Lis 2009
Posty: 393
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Wronki
Płeć: Gremlin (mężczyzna)

PostWysłany: Śro 22:41, 20 Sie 2014 Powrót do góry

Kage większość drogi spędzonej w klatce zajmował się medytacją i modlitwą. Starał się oczyścić wewnętrznie i przygotować przed nadciągającym zadaniem. Mnich mimo tego szacował obecną sytuację. Wyciągnął ręce przed siebie spoglądając na żelazne okowy, w które zakuto jego i pozostałych. Poddał się im na wstępie. Wiedział, że nie jest w stanie się wyzwolić własnoręcznie. Całą drogę wypatrywał znaków, które mogłyby mu pomóc. Do tej chwili na próżno. Z zamyślenia wyrwał go głos współwięźnia, który szybko stłamsił jeden ze strażników. Gdy tamci zaczęli przekomarzać się między sobą Kage podjął rozmowę
- Jestem Kage - przedstawił się na wstępie - I tak. Nie jestem stąd. A co do mojej obecności w tym miejscu, mój mistrz mawiał - "Wszystko ma swój cel i swoje przeznaczenie" - tak jak ja i każdy z nas tutaj obecnych. Czy jestem z tego zadowolony? Sam nie wiem - czas pokaże - Kage mówił zagadkowo jak zawsze. Po tylu latach spędzonych w klasztorze nie przywykł do prostych i zrozumiałych odpowiedzi. Nauczył się, że aby znaleźć satysfakcjonującą odpowiedź na zadane pytanie, trzeba jej samemu poszukać. Zdawał sobie sprawę, że innym może wydać się to dziwne, jednak już dawno temu postanowił nie walczyć z prawdziwym "JA" i zawsze być sobą. Spoglądał na nieogarniętą twarz Diblad'a, na której jeszcze dodatkowo pojawiło się zdziwienie. Kage uśmiechnął się tylko w jego stronę serdecznie. Ściszył głos aby bandyci nie słyszeli jego słów.
- Nie planuję ucieczki. Wierzę, że Heironeous pomoże nam wszystkim się stąd wydostać lecz nie zdarzy się to jeszcze teraz - odruchowo złożył ręce, jak do modlitwy, na myśl o Arcypaladynie - A wy bracia? Czy mogę poznać wasze imiona? Moje już znacie - rozejrzał się po twarzach pozostałych współwięźniów chcąc najzwyczajniej dowiedzieć się czy rozumieją co mówi.

Mnich nie widział sensu w nagłym wydostaniu się z konwoju. Nie pomogło by to ani trochę w wypełnieniu misji na którą został posłany. Czekał zatem wsłuchując się w krople deszczu.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Szycha dnia Śro 22:54, 20 Sie 2014, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Danaet
Władca Domeny



Dołączył: 25 Paź 2007
Posty: 3085
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Gremlin (mężczyzna)

PostWysłany: Pią 11:58, 22 Sie 2014 Powrót do góry

Oczy blondyna patrzyły trochę podejrzliwie na mnicha. Pokiwał głową niby ze zrozumieniem, choć wyraz jego twarzy zdawał się mówić, że nie rozumiał nic.
Z początku współwięźniowie nie zwrócili uwagi na pytanie Kage'a. Dopiero gdy ponowił je spokojnym głosem gnom podniósł na niego wzrok.
- Jestem Gleem... - wyszeptał to prawie niesłyszalnie. Gdy usłyszał to barbarzyńca rzekł coś niezrozumiale. Z potoku jego słów nie wynikało nic. Wreszcie widząc, że nikt nie zna jego owy dokończył łamanym wspólnym
- Ja być Zegren.
- Zamknij się bo poszatkują nas bardziej niż twoje ramię. - rzucił przez ramie ostre słowa półork.
- A ty jesteś? - zapytał Dibald lecz półork spiorunował go spojrzeniem i odwrócił znów głowę spoglądając na niknący w coraz większym mroku krajobraz milcząc.
Gdy zrobiło się już prawie całkiem ciemno powozy zatrzymały się. Łowcy niewolników a było ich około dwudziestu, rozstawili w pośpiechu namioty i rozpalili ognisko. Noc, jesienna noc była ciemna lecz deszcz ustawał a z południa wiał dość ciepły wiatr. Jakiś więzień z sąsiedniego wozu skarżył się, że jest głodny. Był to może czternastoletni chłopak. Dwóch strażników roześmiało się a jeden strzelił do niego z kuszy rycząc "Zeżryj sobie to!". Bełt na szczęście przeleciał obok chłopaka i pomknął w noc.
Łowcy niewolników podzielili się na dwie grupy. Byli to podli ludzie, a nawet dwóch krasnoludów i półelf. Dowodził nimi rosły łotr imieniem Vaungh. W jednej grupie znaleźli się ci, co mieli pilnować więźniów a drudzy tym czasem siedzieli przy ognisku jedząc i popijając wino z bukłaków.
Strażników nie było zbyt wielu. Kage naliczył po jednym przy każdym wozie. Stali oni jednak w grupie rozmawiając. Co chwila wybuchali gromkim rubasznym śmiechem. Nie nękali więcej więźniów.
Dibald też zauważył strażników.
- To nasza szansa. Jak tamtych zmorzy wino pięciu powinniśmy dać radę pokonać. Mamy rosłego półorka i silnego barbarzyńcę. Ty mój przyjacielu wyglądasz mi na kapłana lub mnicha z zakonu Heironeousa, nie potrzebujesz broni by walczyć, sam jesteś bronią. Co wy na to? - mówił konspiracyjnym szeptem.
- Jak chcesz walczyć? Z kajdanami na rękach? - warknął półork - Zapomnij. wszyscy już jesteśmy straceni. Wiozą nas pewnie do jakiej kopalni żelaza. Ci co będą mieli szczęście zdechną po roku, może wcześniej. Inni będą żyć pod batem do utraty tchu.
Dibald zmatowiał na twarzy. Najwyraźniej wizja katorżniczej pracy przerażała go bardziej od śmierci.
- Damy radę. Zegren i ty zadusicie ich łańcuchami i przejmiemy ich broń.
- Ale wcześniej ustrzelą nas z kusz. Biada nam. I nie pomoże nam żadem bóg, czy to twój czy mój. - półork nadal siał pesymistyczne wizje. - Nawet jak uciekniemy to nie minie dzień a reszta grupy nas wytropi. Vaungh to dobry tropiciel.
- Znasz tego łotra? - zdziwił się blondyn.
- Tak. I jak już was złapią to będziecie się modlić o wybawienie w śmierci.


<center>
Image
DIBLAD

Image
GLEEM

Image
PÓŁORK

Image
ZEGREN

Image
VAUNGH
</center>


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Danaet dnia Sob 14:48, 23 Sie 2014, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Szycha
Gracz



Dołączył: 10 Lis 2009
Posty: 393
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Wronki
Płeć: Gremlin (mężczyzna)

PostWysłany: Śro 15:41, 27 Sie 2014 Powrót do góry

Mnicha ścisnął wielki żal w sercu, że nie jest w stanie pomóc młodemu chłopakowi proszącemu o jedzenie. Sam był w nie najlepszej sytuacji, ale na chwilę zapomniał o wszystkim obserwując całe zajście. Do rzeczywistości przywołał go głos jednego z towarzyszy. Nie spodobał mu się plan ataku na strażników. Mimo tego, że mogła to być rzeczywiści ostatnia szansa na wydostanie się stąd Kage czuł, że nadal nie nadszedł ten moment. Po chwili zadumania rzekł
- W najmroczniejszej z dusz można znaleźć cząstkę dobra. Trzeba tylko dobrze jej poszukać - przemówił słowami, które znalazł w jednej z ksiąg przeczytanych lata temu w zakonie - Powiedz przyjacielu - zwrócił się do pesymistycznie nastawionego półorka - Jak dobrze znasz naszego oprawcę? - zapytał rzecz jasna o Vaungh'a - Czy jest coś jeszcze co możesz nam o nim powiedzieć? Coś co mogłoby nam pomóc? - nie chciał zbytnio naciskać, widząc że półork jest negatywnie nastawiony co do rozmowy.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Danaet
Władca Domeny



Dołączył: 25 Paź 2007
Posty: 3085
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Gremlin (mężczyzna)

PostWysłany: Nie 7:35, 31 Sie 2014 Powrót do góry

Półork popatrzył wilkiem na mnicha
- Nie jestem twoim przyjacielem! - warknął.
Dibald poruszył się niespokojnie i spojrzał poważnie na półroka
- Chcesz czy nie jedziemy na przysłowiowym jednym wozie. Tak się złożyło, że na wozie jesteśmy naprawdę. A do tego w nieciekawej sytuacji. Wyglądasz mi na kogoś kto zrobi wiele dla złota, wiec uważaj. Jeśli nam pomożesz i wyjdziemy z tego cało to obiecuję ci tyle złota ile udźwigniesz, moja rodzina jest bogata.
- Nie widzę tego złota tutaj - warknął ponownie półork a Dibald westchnął z rezygnacją
- Jestem Dibald Goldstalker, trzeci syn hrabiego Karnos'a Goldstarkera, jeśli nie słyszałeś o mojej rodzinie to albo nie jesteś stąd albo chowałeś się w klasztorze - Dibald spojrzał przepraszająco na Kage'a - Daję ci moje słowo...
- Nic mi po pustych słowach trupa. Czy wam opowiem o Vaungh'nie czy nie to nie zmieni naszego położenia.
- Dla spokoju i poprawienia atmosfery mógłbyś jednak...
- Za ile?
- Obiecuję ci tysiąc sztuk złota.
- Trzy tysiące.
- Zgoda. Jeśli do opowieści dorzucisz swoje imię. Lubię zwracać się do przyjaciół po imieniu.
Półork popatrzył na szlachcica i warknął
- Nie jestem waszym przyjacielem. Ale jeśli uda nam się uciec a ty nie zapłacisz mi znajdę cię, wychędożę, zabiję a potem wyrucham raz jeszcze twoje zwłoki. - zrobił przy tym tak niewesołą minę, że Dibald'a przeszedł dreszcz.
- Zgoda - rzekł jednak z uśmiechem - Nie obawiaj się. Mój ojciec jest bogaty.
- Zwą mnie Fregor. Vaungh zaś to łotr nad łotry. Mówi się, że same Ogary Krwi chciały go w swoich szeregach ale im odmówił. Ma się za kogoś lepszego od nich. Jest tropicielem bez sumienia i bez serca. Kiedyś tropił i zabijał dla zabawy. Teraz robi to dla pieniędzy. Nie wiem dla kogo pracuje i dlaczego was pojmali. Ja wiem jedno, zadarłem z nim w nieodpowiedniej chwili. Wydymał mnie z tego biznesu...
- By... byłeś jednym z nich? - spytał niepewnie gnom Gleem.
- Chciałem. Miałem długi. Vaungh zaproponował mi odpowiednia kwotę za złapanie po ulicy kilku żebraków i niewolników. Jednak gdy przyszło co do czego pojawiła się straż miejska. Uciekłem. Nie pisałem się na lochy. Wtedy Vaungh zdecydował, że jeśli nie potrafię łapać niewolników to zostanę jednym z nich. Otoczyli mnie jego ludzie i gdyby nie włócznia w kolanie to może dałbym im radę. Teraz jednak pieprzę i ich i całego Vaungh'a.
- Powinieneś mieć więc więcej wiary w siebie... więcej chęci zemsty - Dibad próbował jakoś przekonać Fregor'a.
- Pieprzyć to. Spróbuję ucieczki dopiero na miejscu. A może uda mi się jakoś wrócić w łaski łowcy?
Kage słuchał rozmowy ale jednym okiem zerkał na strażników. Stali oni zbici w grupkę między wozami i jedli suszone mięso. Najwyraźniej nie w smak im było, że inni biesiadują przy ognisku gdyż zerkali często tęsknie w tamtą stronę. Jednak jedno spojrzenie Vaungh'a sprawiło, że trzech z nich ruszyło z pochodniami aby sprawdzić stan wozów i klatek. Jeden z nich zbliżył się do wozu, w którym był mnich wraz z towarzyszami. Dibald rzucał porozumiewawcze spojrzenia do reszty, jakby chciał powiedzieć, że nadarzyła się okazja. Fregor odwrócił wzrok. Strażnik podszedł do wozu na odległość miecza i wyjąwszy ostrze uderzył nim w metalowe kraty.
- Spać gamonie! Jutro długa droga! - mówił trochę nie wyraźnie gdyż przeszkadzała mu blizna na górnej wardze - Nie chcemy przecież abyście podróżowali niewyspani - zaśmiał się ze swojego żartu i odszedł.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Szycha
Gracz



Dołączył: 10 Lis 2009
Posty: 393
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Wronki
Płeć: Gremlin (mężczyzna)

PostWysłany: Nie 20:37, 07 Wrz 2014 Powrót do góry

Rozmowa dużo wyjaśniła. Mnich wiedział już z kim ma do czynienia i kto jest po jego stronie, jednak do pełni szczęścia nadal brakowało kilku rzeczy. Poczekał, aż podpity strażnik oddali się kawałek dalej coby nie słyszał jego słów
- Bracia... Z tego co mówisz drogi przyjacielu - zwrócił się do półorka - Wszyscy respektują owego Vaungh'a nie tyle dla tego, że chcą zarobić, ale dlatego że się go boją - Kage podrapał się po zaroście, który wybił się na jego twarzy po kilku dniach od schwytania - "Nie obawiaj się swoich wrogów lecz strzeż się fałszywych przyjaciół" - mówią mądre księgi mego zakonu. Niezbyt to może prawe, ale gdybyśmy chociaż połowę podwładnych Vaungh'a obrócili przeciw niemu byłoby to naszą szansą na wydostanie się. Jestem pewien, że historia o tym jak dostał się tutaj nasz brat Fregor nam w tym pomoże. Trzeba tylko poczekać na odpowiedni moment...
Kage spoglądał na twarz współwięźniów oczekując ich opinii na ten temat.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Szycha dnia Nie 20:39, 07 Wrz 2014, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Danaet
Władca Domeny



Dołączył: 25 Paź 2007
Posty: 3085
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Gremlin (mężczyzna)

PostWysłany: Śro 9:54, 17 Wrz 2014 Powrót do góry

Wszyscy więźniowie w pozostałych klatkach posłuchali strażnika i z beznadzieją wymalowaną na ich twarzach położyli się spać. Było to dość kłopotliwe gdyż niektóre z klatek były dosłownie napakowane ludźmi i innymi istotami tak, że nie było w nich jak rozprostować nóg a co dopiero mówić o położeniu się.
Gdy strażnik odszedł Dibald miał już coś powiedzieć jednak ubiegł go cichy głos Fregor'a
- Sam widziałem jak Vaungh walczy - pokręcił głową - Tu nie chodzi o przewagę liczebną. Ten łotr podołałby i dziesięciu swoim ludziom.
- Przesadzasz... - szepnął Dibald ale spojrzenie półorka mówiło samo za siebie. - Ale spróbować można. Tylko kiedy? Teraz tamci przy ognisku będą zmożeni winem a tych przy klatkach jest zbyt mało. Sam Vaungh nie pije...
- Nigdy - rzekł Fregor - To tępi zmysły. Powiadają, że odkąd prawie stracił życie po wypiciu bukłaka wina od tej pory stroni od alkoholu. Wasz plan głupi nie jest, ale ni chuja się nie uda.
Dibalda zraził trochę język półorka. Małego gnoma chyba też.
- A to czemu? - spytał człowiek.
- Mówię przecież. Ci ludzie tam nie mają żadnych ambicji poza złotem, piciem i kurwami. No może jedna połowa to mordercy a druga sadyści, ale to nic nie zmienia. - półork wyłapał znaczące spojrzenie szlachcica i prychnął - Wiem nie różnię się od nich, ale teraz jestem po drugiej stronie krat a to mi nie pasuje, co?
Zamilkł gdyż jeden ze strażników dostrzegł ich sylwetki. Wszyscy jak jeden maż pochylili się i położyli na podłodze. Strażnik odszedł a Fregor kontynuował.
- To musi być bardzo sprytny podstęp. Ja tu od myślenia nie jestem. Ja mam mięśnie - myślę nimi.
- Sądzę, że nasz brodaty przyjaciel z północy też - mruknął Dibald - Gnomie a ty?
Gleem popatrzył na szlachcica.
- Moim patronem jest Garl Świetlistozłoty - jego twarzy nie było widać ale ton głosu był łagodny - Obdarza mnie czasami kilkoma darami. Ale naprawdę przydatne zyskuję dopiero po modlitwie. W tej sytuacji ciężko jest mi się modlić tak skoncentrowanie abym uzyskał połączenie z moim bogiem.
- Kapłan! - warknął trochę za głośno Fregor - To czemu nie wyleczysz mi giry kut... - zamilkł gdyż znów usłyszeli kroki strażnika. Zatrzymał się on lecz potem znów oddalił.
- Dobrze w takim razie trzeba obmyślić plan - w ciemności Kage wyczuł jak Dibald się uśmiecha.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:      
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu


 Skocz do:   



Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001/3 phpBB Group :: FI Theme :: Wszystkie czasy w strefie GMT
 
 
Regulamin