|
|
|
|
Autor |
Wiadomość |
Danaet
Władca Domeny
Dołączył: 25 Paź 2007
Posty: 3085 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
Płeć:
|
Wysłany:
Wto 14:21, 04 Maj 2010 |
|
25 października 2001 roku - San Francisco, California, USA.
Matt Lucas
Konferencja, na która wysłali go kumple z wydziału, skończyła się a Matt wyczekiwał tego momentu jak zbawienia. Jego przełożeni chcieli aby poznał nowe techniki badań. Z jednej strony, kto potrafi oddzielić plewy od ziaren mógł choć trochę poszerzyć swoją wiedzę.
Doktor wyszedł na świeże powietrze. Odetchnął kilka razy i pomyślał o urlopie, który był jedynym powodem z jakiego zgodził się przyjechać do Frisco na ta nudną konferencję. Teraz kierunek port i za kilka dni będzie u boku Jillian, która czeka na niego w Osace w Japonii.
Wydarzenia z 11 września sprawiły, że mało osób wybierało teraz jako transport samolot. Matt należał właśnie do tej liczniejszej grupy. "Santa Anna" czekała już w porcie gdy Lucas wysiadł z tramwaju i poszedł do odprawy celnej. Wmieszał się spory tłumek i po dokonaniu wszelkich formalności rozłożył się wygodnie w swoim pokoju pisząc sms-a do Jillian.
Jan Kowalski
Uczestnictwo w NATO oraz partnerstwo z USA wiążą czasami za sobą krótkie wyprawy to tu, to tam. Baza wojskowa na północ od San Francisko miała swoje uroki. Kowalski nadzorował w niej ostatnie testy najnowszego silnika, który powstawał przy kooperacji Stany-Polska-Japonia. Wiele zostało już zrobione lecz finał całego przedsięwzięcia miał nastąpić w Tokio daleko za oceanem. Major szykował się do odlotu z cywilnego lotniska gdy nadano komunikat o odwołaniu lotów do Tokio z powodu złej pogody. Szybki telefon do przełożonych sprawił, że kazali Kowalskiemu "udać się tam jak najszybciej i najkrótszą drogą". Kowalski sprawdził w lotniskowej kafejce połączenia z Japonią i najrozsądniejsze wydało mu się zorganizować bilety na statek płynący przez ocean do Tokio.
Statek zwał się "Santa Anna" i major wziął to za dobry omen, w końcu święci mają się opiekować śmiertelnikami.
Niedługo po południu rozpakowywał swój podręczny bagaż w kajucie. Nie w smak mu było płynąć - wolał przecież latać - ale skoro trzeba?
Wszyscy
Statek wypłynął z portu o czasie i bez zbędnych opóźnień. Był to wycieczkowiec mogący zabrać na pokład pokaźną liczbę pasażerów a po tłumach kręcących się po górnych pokładach trzeba było przyznać, że na ich brak linie nie narzekały.
Trzy dni upłynęły im na lenistwie. Pod wieczór 28 października ta sielanka miała się zakończyć.
Nagły chaos, który zapanował na środku oceanu, gdy Neptun w swym gniewie chciał prawie zmieść "Św Annę" z powierzchni morza, zbiegł się z dwoma wybuchami z przodu i z tyłu statku. Wyglądało to jakby ktoś nagle przyozdobił statek dwiema ognistymi kulami. Alarm i głos z głośnika wyrwały ich z pierwszego szoku. Głos płynący z radiowęzła nakazywał udać się na górne pokłady z założonymi kamizelkami ratunkowymi i wykonywać polecenia załogi.
Jakiś marynarz wepchnął ich do jednej z dmuchanych tratew. Ostatnim co pamiętają z tego chaosu był odgłos strzałów z broni automatycznej.
Potem poniosły ich fale...
Matt Lucas
Przywiązał się do reszty tak jak radził marynarz. Ten sam człowiek mówił im, że z pewnością zaraz przybędzie pomoc. Jednak pośród zacinającego deszczu i ogromnych fal światła "Santa Anny" niknęły w oddali. Cholera! Oddalali się od [chyba tonącego] statku. Jakiś prąd morski niósł ich w całkiem przeciwnym kierunku niż resztę uciekających ze statku ludzi. Próbował krzyczeć lecz wtedy zalała ich większa fala niż poprzednie. Sztorm najpewniej nie zamierzał się szybko zakończyć.
Jak przez mgłę widział swoich współpasażerów. Był tam pewien biały mężczyzna, blondynka, która darła się głośniej niż szalejące fale, oraz jakiś ciemnowłosy chudy mężczyzna w okularach.
Jan Kowalski
gdy usłyszał strzały rozpoznał w nich odgłos kałasznikowa. Nie było dobrze. Od razu naszły go myśli przyzywające na myśl 11 września. Czyżby kolejni terroryści wzięli się teraz za statki?! Przecież kontrola była zaostrzona i to razy dziesięć! Teraz jednak najważniejsze było to, że znosiło ich coraz dalej od statku i reszty uciekających. W dmuchanej tratwie był wraz z trzema innymi osobami. Ciemnoskórym brunetem, który w swoim białym garniturze i pomarańczowej kamizelce wyróżniał się bardziej niż reszta. Reszta czyli wrzeszcząca blondynka i nieogolony okularnik.
29 października, gdzieś na Oceanie Spokojnym...
Wszyscy
Jakimś cudem, choć trwało to w nieskończoność, ocean uspokoił sie i wypłynęli na spokojne wody. Noc ustąpiła miejsca porankowi i mogli rozejrzeć się dookoła. Niestety wszelkie złudzenia, że krążą gdzieś w pobliżu śmigłowce szukające rozbitków, lub pływają statki rozwiał widok bezkresnej wody. Wszędzie dookoła był tylko ocean.
Musieli być gdzieś w okolicach równika, gdyż słońce od porannych godzin przygrzewało bardzo mocno.
Blondynka zdzielona po twarzy przez cherlawego okularnika zamilkła i siedziała teraz wpatrzona tępo w jeden punkt.
Wszyscy sprawdzili co mają. Okazało się, że niewiele. Telefony komórkowe zamokły i nie nadawały się do niczego. Jedyne co posiadali to niewielki scyzoryk należący do Kowalskiego, nóż kuchenny okularnika, który był kucharzem i nazywał się James Gordon. Kobieta nie miała w swojej torebce nic poza dezodorantem, kosmetykami i szczotką do włosów. Nadal nie reagowała na jakiekolwiek bodźce.
- Spokojnie - zaczął Gordon - Te tratwy mają nadajniki i szybko nas odnajdą. Nie ma powodów do obaw.
Kowalski rzucił okiem na miejsce gdzie powinien znajdować się nadajnik. Z przerażeniem odkrył, że nie ma go... Było mało prawdopodobne, że stało sie to podczas sztormu. Raczej był to kolejny objaw ataku terrorystycznego. Jan postanowił na razie nie mówić o tym reszcie... |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
|
Domin
Gracz
Dołączył: 01 Sty 2010
Posty: 270 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć:
|
Wysłany:
Wto 15:06, 04 Maj 2010 |
|
Matt wszedł do swojego pokoiku. Swą marynarkę powiesił na haczyki tuż przy lustrze znajdującym się w dość przytulnym pomieszczeniu. Z szafki wyciągnął szklankę i nalał sobie trochę whisky. Wziął łyka i sięgnął po telefon. Po tej nudnej konferencji musiał napisać sms-a do Jillian, którą tak bardzo chciał zobaczyć. Lucas oznajmił, że jest już po konferencji i aktualnie znajduje się na statku zmierzającym do Osaki. "Niedługo się zobaczymy, Jillian... Całuje..." - zakończył swoją wiadomość i zmęczony położył się spać. Przez całe 3 dni Matt wyraźnie się nudził. Grzebał w swoim laptopie, spacerował po łodzi podziwiając przeogromny ocean. 28 września przesiadywał w barze pijąc jakąś dobrą whisky. Już miał iść do swojego pokoiku, gdy na morzu szalał sztorm i nagle coś wybuchło. Wielka kula ognia rozerwała przedni i tylny kadłub łodzi. Zgodnie z zaleceniami płynącymi z pokładu miał się udać na górę wraz z założoną kamizelką ratunkową. Tak też zrobił. Starał się opanować zbędne emocje i zachować spokój. Matt został wepchnięty do jakiejś ratunkowej szalupy. Przywiązał się do reszty zgodnie z nakazem marynarza. Oddalali się od prawdopodobnie tonącej Santa Maria. Po pewnym czasie sztorm ustał... Przywitał ich słoneczny ranek. Matt otwierając oczy miał nadzieję ujrzeć przybywającą pomoc... Jego nadzieje zostały rozwiane przez widok zupełnie samotnego oceanu. Rozejrzał się wokół. Nic, tylko horyzont. Żadnych helikopterów, samolotów czy ratunkowych statków. Zaniepokoił się, choć z nadzieją oczekiwał pomocy... |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Samael
Gracz
Dołączył: 09 Lis 2007
Posty: 1435 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Z Leża Wilkołaków... Płeć:
|
Wysłany:
Wto 17:34, 04 Maj 2010 |
|
Jan długo myślał nad zaistniałą sytuacją i długo milczał. Rankiem z zamyślenia wyrwał go głos Gordona, bełkoczący o jakimś nadajniku. Przeszukał dokładnie szalupę. Nadajnika nie było! Nie chciał wzbudzać paniki. Poddenerwowany myślał szybko. W końcu poukładawszy chaotyczne myśli przemówił:
- Nie wydaje mi się, by siły specjalne szczególnie szybko nas odnalazły, gdyż wiecie, że pasażerów na pokładzie było multum. Przyjmijmy najczarniejszy scenariusz. Naszym największym wrogiem jest w tej chwili pragnienie. Nie dysponujemy słodką wodą. Jeśli chcemy przetrwać musimy współpracować... - zamyślił się na dłuższą chwilę oglądając przestrzeń dookoła siebie. Był ranek, więc słońce mieli za plecami, a więc północ była po prawej ich stronie. Biorąc pod uwagę górowanie słońca i jego intensywność stwierdził, że są w okolicy równika. Za pomocą zegarka i prostej żołnierskiej metody określił azymut. Wschód. Tam powinni się kierować.
- Nie mamy wioseł więc na zmianę parami będziemy napędzać naszą łódź. W między czasie przydała by się prowizoryczna wędka byśmy przy odrobinie szczęścia nie pomarli z głodu... Wy dwaj. - zwrócił się do mężczyzn.- Zajmijcie miejsca na rufie i przebierajcie nogami byśmy szybciej dopłynęli na jakąś wyspę. Wielkim prawdopodobieństwem jest, że trafimy na jakąś z archipelagu Marshala, albo jedną z innych wschodniopacyficznych wysp, gdzie znajdziemy schronienie i słodką wodę. Prędzej czy później nas odnajdą, a nadajnik im w tym pomoże. Teraz jednak módlmy się byśmy przeżyli.- odwrócił się do kobiety - Ma pani może szminkę?
Nie obchodziło go czy pozostałym podobało się to co powiedział. Był żołnierzem więc był nauczony robić wszystko by przetrwać, a jego władczy ton dokładnie wskazywał, że wie co robi, i że nabył to w wojsku. Zapomniał, że nie dowodzi oddziałem wojskowych, ale małą grupką zagubionych żółtodziobów. Jak jednak miał to zawsze w zwyczaju, powiedział sobie w głowie: "Potrzeba z każdego zrobi żołnierza". |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Samael dnia Wto 17:38, 04 Maj 2010, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
Danaet
Władca Domeny
Dołączył: 25 Paź 2007
Posty: 3085 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
Płeć:
|
Wysłany:
Wto 19:14, 04 Maj 2010 |
|
Próbowali więc sobie radzić na własny sposób. Doktor Lucas radził sobie nadzieją, major Kowalski wydawaniem rozkazów, kobieta zamknęła się we własnym świecie a kucharz... cóż... kucharz zaczął wykonywać polecenia najbardziej charyzmatycznego z nich.
Kobieta nie odpowiedziała na pytanie Kowalskiego więc sam wytelepał jej rzeczy na dno łodzi i znalazł to czego szukał. Była tam szminka jak i kilka innych kosmetyków. Wypadły też z niej dokumenty i Jan odczytał z nich, że blondynka nazywa się Frida Potomkin. Dziwne połączenie hiszpańskiego imienia i słowiańskiego nazwiska jak dla niego. Cóż przynajmniej wiedział jak się do niej zwracać. Ze zdjęcia uśmiechała się miła twarz dwudziesto-ośmio latki, która była teraz wcale nie podobna do siebie.
Kucharz skinął głową na Matt'a i obaj włożyli nogi do wody. Przebierali nimi z różną częstotliwością przez co raz znosiło ich na lewo a raz na prawo. Skwar nie dawał im jednak odetchnąć i po czasie musieli poddać się mu zdejmując górne ciuchy. Dało to Kowalskiemu pretekst do zrobienia z nich prowizorycznej wędki na której końcu umieścił pobłyskującą szminkę [mniemam, że do tego ci była potrzebna panie Robinson ].
Gdy tak przebierali nogami, Kowalski łowił a Frida pozostawała nadal w błogiej nieświadomości odkryli, że zaczynają dryfować. Musiał ich wciągnąć jakiś silny morski prąd. Nadzieja odżyła a Lucas i Gordon mogli dać odpocząć swoim kończynom. Jednak ich radość była przedwczesna gdyż pomimo tego, że teraz byli niesieni przez ocean szybciej to nadal ich los był niepewny.
Nastała noc. Przez ten czas udało im się złowić niewielką rybę, która musiała im starczyć jako posiłek dla czterech osób. Mięsa, choć mało starczyło na niewielką ucztę. Ożywiła się nawet blondynka i zjadła ze dwa kęsy.
Zachód słońca przyniósł ulgę dla spalonych słońcem ciał. Próbowali spać co zasugerował Lucas. Musieli zachowywać siły aby jutro mieć ich pod dostatkiem.
Drugi dzień uderzył w nich skwarem i bezchmurnym niebem. Pojawiła się też po raz kolejny zła wiadomość. Prąd, który ich niósł zanikł i teraz stali praktycznie w miejscu.
Spieczone wargi zwilżane były coraz to mniejszą ilością śliny. Nie pomagało na to niestety nic. Tak jak powiedział Kowalski [zdążyli już poznać swe imiona] nie mają słodkiej wody.
Dzień trzeci. Ich próby "wiosłowania" zdawały się być syzyfową pracą. Ocean był zbyt duży aby w jego ogromie mogli w ten sposób przebyć drogę im potrzebną. Kowalski obawiał się, że w jego "oddziale" najsłabszym ogniwem jest Frida. Kobieta była załamana. W jej oczach zaś strach mieszał się z szaleństwem.
Wczoraj złowili dwie ryby. Jedną zostawili sobie na później lecz po demokratycznym głosowaniu zjedli ją niespełna godzinę po tej decyzji. Dziś połów stał się praktycznie niemożliwy gdyż jakiś większy okaz zerwał szminkę z "wędki". Frida ofiarowała swoją bransoletkę z wygrawerowanym na niej po hiszpańsku napisem. Jednak połów był bezowocny.
Czwarty dzień bez wody, drugi bez jedzenia i kolejny dzień bez energii na jutro. Nawet major, choć twardy był z niego gość został pokonany przez słońce, brak wody i bezsilność. Wpatrywał się w punkt, podobnie jak onegdaj Frida. Już dwukrotnie ktoś z nich miał majaki i krzyczał "LĄD", który okazywał się tylko fantazją pełnego nadziei umysłu... Również teraz Kowalski patrzył z rozżaleniem na swój majak. W oddali widać było kawałek zielonego lądu z osadzonym na nim wysokim wzgórzem. Wzgórze dymiło lekko co dawało do zrozumienia, że majak majora jest wyspą wulkanicznego pochodzenia. Jakiś ptak usiadł im na burcie łodzi... Ptak! Poderwali się wszyscy jak za dotknięciem magicznej różdżki. Był to egzotyczny okaz. Spojrzeli na majora, który z uśmiechem pokazywał palcem na swój majak. Wszyscy dostrzegli majak Kowalskiego i wówczas z entuzjazmem stwierdzili, że to co widzą jest prawdziwe!
Ich mózgi zmusiły ciała do ostatniego wysiłku na zasadzie "teraz albo nigdy". Wiosłowali czym mogli; rękami i nogami. Wyrzucali za siebie takie ilości wody, że można było nią zapełnić niejeden basen. Wreszcie ich niewielka szalupa dobiła na płyciznę a oni wylegli na złocistą plażę.
Zielone palmy bujały się leniwie kilkanaście metrów dalej. Gdy na kolanach całowali wręcz piach dostrzegli przed sobą ruch. Najpierw sądzili, że to dzikie zwierzęta lecz było o wiele gorzej. Z dżungli wyszło kilkunastu prawie nagich mężczyzn o oliwkowej skórze i czarnych włosach równo przyciętych tuż nad ramionami. Ich ciała pokrywały malunki a w dłoniach dzierżyli włócznie. Nie byli to z pewnością kanibale - co przemknęło przez ich myśli. Gadali coś w bardzo egzotycznym języku lecz słowa te nie układały się nikomu w jakikolwiek sens. Wreszcie na wyraźny rozkaz jednego z nich pomogli oni rozbitkom wstać i poprowadzili ich przez dżunglę.
Nikt nie miał sił protestować i nawet major poddał się losowi.
Po kilkunastu minutach... a może minęła godzina?... dotarli do zbiorowiska chat. Tam napojono ich i nakarmiono mięsem jakiegoś zwierzęcia. W smaku przypominał kurczaka, lecz w ich wygłodniałych ustach smakował jak ambrozja a woda była najprzedniejszym winem. Po tych rewelacjach zapadli w sen...
Obudzili sie pod wieczór w środku jakiejś chaty. drzwi się otworzyły i stanął w nich wysoki człowiek. Nie był on tubylcem! Miał brodę i nieobcinane od dawna włosy. Nosił bezrękawnik, który kiedyś musiał być mundurem oraz cerowane spodnie.
- Nu rebiata - rzekł po rosyjsku - Nie wiem skąd się wzięliście, ale macie szczęścia więcej niż rozumu - dodał po angielsku - Siergiej Czekanov, bosman. - przykucnął przy nich podając świeżą wodę - Coście za jedni? - spytał po angielsku a potem gdy nie usłyszał od razu odpowiedzi powtórzył po rosyjsku i chyba niemiecku. Pokręcił głową czekając na jakikolwiek odzew. |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Danaet dnia Wto 19:17, 04 Maj 2010, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
Domin
Gracz
Dołączył: 01 Sty 2010
Posty: 270 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć:
|
Wysłany:
Wto 19:41, 04 Maj 2010 |
|
Matt skosztował mięsa. Było wyborne. I tak był w stanie zjeść wszystko. W końcu kilkudniowa głodówka robiła swoje. Nasycił się i popił wszystko wodą. Czuł się bardzo zmęczony. Obudził się tuż pod wieczór w jakiejś ciepłej i dość wygodnej chacie. Jego oczy ujrzały jakiegoś wysokiego człowieka, i nie przypominał on tubylcy. Pytał jakimiś dziwnymi językami. W końcu Matt usłyszał pytanie w jego ojczystym języku. -Jestem Amerykaninem. - odpowiedział dumnie lekarz. -Płynęliśmy statkiem pasażerskim Santa Maria, gdy nagle spotkał nas sztorm, a wraz z nim przywitała nas grupa terrorystyczna, która miała w interesie zniszczenie okrętu. Tak mi się przynajmniej wydaje... Wysadzili przednią i tylną burtę statku. Nie było co na nim pozostawać. Wskoczyliśmy do łódki ratunkowej i po kilku dniach dotarliśmy tutaj... - opowiedział zwięźle całą historię lekarz, od momentu zniszczenia statku do zjawienia się na wyspie. -Ja płynąłem do Osaki, w Japonii. - oznajmił patrząc na bosmana. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Danaet
Władca Domeny
Dołączył: 25 Paź 2007
Posty: 3085 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
Płeć:
|
Wysłany:
Śro 10:15, 05 Maj 2010 |
|
- No to twoja podróż się skończyła panie Amerykanin. - burknął Siergiej i wyszedł na zewnątrz zostawiając ich samych. Przez otwarte drzwi dojrzeli jak tubylcy znoszą drwa na ogniska i szykują się do wieczornego posiłku. Kilku z nich spoglądało z ciekawością na rozbitków, lecz najpewniej widzieli już białego człowieka, gdyż Siergiej nie wyglądał jakby tu był od wczoraj. Rosjanin z pewnością spędził na tej wyspie kilka ładnych miesięcy... Oznaczało to, że pomoc może nie nadejść tak szybko jak się tego spodziewali... |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Samael
Gracz
Dołączył: 09 Lis 2007
Posty: 1435 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Z Leża Wilkołaków... Płeć:
|
Wysłany:
Śro 16:52, 05 Maj 2010 |
|
- Ciekawe... - mruknął do siebie major. Wstał i zaczął rozglądać się po pomieszczeniu. Nie było tu nic ciekawego, a oni nie byli przecież więźniami więc wyszedł na zewnątrz zapoznać się z okolicą chaty. Przyglądał się poczynaniom ludzi przy ognisku. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Danaet
Władca Domeny
Dołączył: 25 Paź 2007
Posty: 3085 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
Płeć:
|
Wysłany:
Sob 12:58, 08 Maj 2010 |
|
Wyszli na zewnątrz. Tubylcy nie zwracali na nich zbyt wielkiej uwagi. Naliczyli ponad stu mieszkańców owej osady. Rosjanin pomagał rozpalać ognisko i po kilku chwilach wioskę rozjaśniły cztery spore paleniska. Zaczęto piec zwierzynę.
To co zauważyli wydało im się dziwne. Tubylcy traktowali Siergieja z pewnym dystansem. Nikt oczywiście nie rozumiał o czym rozmawiają w rdzennym języku tych dzikusów lecz słychać było w ich mowie pewien rodzaj uniżoności. Rosjanin musiał sobie jakoś wypracować tą pozycję.
Gdy usiedli do posiłku poczuli się znacznie lepiej. Gordon zapytał nieśmiało Siergieja skąd się tu wziął i czemu nie próbuje stąd odpłynąć. Czekanov spojrzał na nich poważnie i odrzekł
- Mój statek zatonął dwa lata temu... tak mi się wydaje. Ja dopłynąłem jakimś cudem i wylądowałem półżywy na tej samej plaży co wy dziś. Myślę, że jestem jedynym ocalałym z tej katastrofy. A czemu stąd nie odpływam? Nie szukam ratunku? - wzruszył ramionami - W sumie to nie mam do kogo wracać. Nie miałem żony, ani dzieci. A tu mi dobrze - zaśmiał się ukazując szczerbate zęby - Przyzwyczaicie się i wy. - machnął ręką i wgryzł się w mięsiwo waraniego ogona.
Gordon i Frida najwyraźniej byli zdziwieni odpowiedzią bosmana. Kobieta wydawała się nawet przerażona. Nie powiedziała jednak nic. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Domin
Gracz
Dołączył: 01 Sty 2010
Posty: 270 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć:
|
Wysłany:
Sob 20:21, 08 Maj 2010 |
|
Matt zdziwił się odpowiedzą bosmana. Najwyraźniej dobrze mu było na tej wyspie. Lucasowi brakowało spotkań z przyjaciółmi przy grillu, gry w golfa, a w szczególności jego wybranki, o której tak wiele ostatnio rozmyślał... -Nie macie tutaj żadnego okrętu? Absolutnie nic? - zapytał Lucas. -Nie chcemy tutaj zagościć na stałe... - odparł doktor rozmyślając o tym, jak dopłynąć gdziekolwiek, skąd mogliby zadzwonić... |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Danaet
Władca Domeny
Dołączył: 25 Paź 2007
Posty: 3085 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
Płeć:
|
Wysłany:
Nie 11:40, 09 Maj 2010 |
|
Bosman zmarszczył brwi i zamyślił się. Milczał przez chwilę wpatrując się w hipnotyzujący płomień ogniska.
- Widzicie, jestem tu już kawałek czasu. Na początku było ciężko. Znaleźli mnie ci tubylcy. Zanim doszedłem do siebie byłem jak ta mała - skinął głową na Fridę - Zagubiony. Też chciałem odpłynąć. Ich język nie jest zbyt trudny do nauczenia. Dziwiło mnie, że nie łowią oni ryb i jedzą tylko to co upolują na wyspie. Po jakimś miesiącu gdy próbowałem swoich pierwszych rozmów z nimi postanowiłem się dowiedzieć czemu tak się dzieje.
Siergiej zamilkł nagle i znów milczał długo. Ciszę przerwała kobieta
- I? Powiesz nam czy będziesz zgrywał tajemniczego władcę wyspy? - jej angielski był pozbawiony akcentu i słychać w nim było nuty hiszpańskiej wymowy.
Bosman uśmiechnął się tajemniczo i odrzekł
- Pokarzę wam rano. Teraz idźcie wypocząć. Jutro wam pokarzę. - wstał i ruszył do jednej z chat. Lucas i major odwrócili się w jego stronę i odprowadzili wzrokiem. Gdy Rosjanin doszedł do swojej chaty dostrzegli coś co było kolejną dziwną rzeczą. Chata bosmana jako jedyna posiadała zamknięte drzwi. Była to prosta kłódka. Skąd ją miał? Czyżby nie mówił im całej prawdy? Rozejrzeli się po oświetlonych blaskiem ognia chatach... praktycznie w żadnych nie było nawet drzwi, a jeśli już były to niczym nie zabezpieczone.
Jednak gdy Siergiej zniknął we wnętrzu swego domostwa poczuli się samotni pośród tłumu, rozmawiających ze sobą w całkowicie egzotycznym języku, ludzi.
Frida najpewniej przełamała swój strach i zaczęła się baczniej rozglądać po okolicy. Przeprosiła na chwilę i poszła najprawdopodobniej za potrzebą w krzaki. Wróciła po chwili i przedstawiła się wszystkim.
- Chciałam was przeprosić za moje zachowanie. Jestem z natury introwertykiem i nie przywykłam do takich przygód. Możecie mi mówić Frida, albo Fri. I tak jedziemy na tym samym wózku - uśmiechnęła się blado - Co powiecie na przechadzkę po okolicy? Może sami odkryjemy co ten stary miał na myśli? - spojrzała na nich pytającym wzrokiem. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Domin
Gracz
Dołączył: 01 Sty 2010
Posty: 270 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć:
|
Wysłany:
Nie 15:08, 09 Maj 2010 |
|
Lucas rozglądał się wokół siebie. Starał się badać wzrokiem każdy szczegół. -Brzmi nieźle. Ja bym poszedł na spacer. - odpowiedział na propozycję Fridy. Ocean w połączeniu z klimatem tajemniczej wyspy wydawał się interesujący, a przynajmniej w sam raz na spacer. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Samael
Gracz
Dołączył: 09 Lis 2007
Posty: 1435 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Z Leża Wilkołaków... Płeć:
|
Wysłany:
Pon 17:27, 10 Maj 2010 |
|
- I mnie nie zawadzi rozprostować kości - powiedział major po angielsku, specjalnie ignorując kucharza, za to, że na szalupie uderzył kobietę. W jego oczach nie zasługiwała ona na jego towarzystwo. Teraz mógł zostać sam na sam z tubylcami i doszlifować miejscowy język.
Wstał i przeciągnął się niedbale. Pospali trochę i nie chciało mu się za bardzo spać. Poza tym musi jeszcze zrobić wieczorny trening... |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Danaet
Władca Domeny
Dołączył: 25 Paź 2007
Posty: 3085 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
Płeć:
|
Wysłany:
Pon 18:35, 10 Maj 2010 |
|
Dżungla w nocy tylko pozornie spała. Gordon zaś nie zamierzał wcale zostawać sam na sam z chmarą tubylców. Dołączył do nich ospałym ale pewnym krokiem.
Wcześniej, gdy byli na skraju wytrzymałości zdawało im się, że droga z plaży do wioski była o wiele dłuższa. Jednak z radością dostrzegli, że już po około kwadransie usłyszeli szum fal i dostrzegli księżyc obijający się od pomarszczonej tafli oceanu.
Musieli chyba iść jakimś skrótem gdyż nie dostrzegli szalupy, która dobili do brzegu. Szybki rekonesans dał im jednak całkowicie inny punkt patrzenia na ową wyspę i jej mieszkańców. Jakieś pięćdziesiąt kroków od miejsca w którym stali przez długość całej plaży aż do dżungli ciągnął się ślad. Ślad ten wskazywał jednoznacznie, że grupa ludzi zaciągnęła ich szalupę wgłąb dżungli. W świetle księżyca niewiele więcej widzieli lecz Lucas <a href="http://kostnica.eu/show.php?nr=50005" title="Internetowa Kostnica"><b>dostrzegł</b></a> niechybnie ślady bosych stóp, a wśród nich jedne, wyraźne ślady butów. Nasuwało mu to na myśl, że Rosjanin musiał maczać w tym palce... Czy nosił on jakiekolwiek obuwie? Nie mógł sobie w tej chwili przypomnieć.
Zaintrygowani i trochę przestraszeni tym wszystkim ruszyli dalej po plaży, która zdawała się nie mieć końca. Jednak odkrycia, które naprawdę ich zadziwiło, dokonała Frida. W pewnym momencie zatrzymała się i zaczęła odgarniać piach.
- Słyszycie? - rzekła z entuzjazmem - Tu kroki brzmią inaczej - wstała i zaczęła przestępować z nogi na nogę. Rzeczywiście, wydawało się, że piasek w tym miejscu jest wyłożony kamieniami.
Wszyscy przyglądali się jak kobieta rozgarnia piach a pod nim ukazuje się brukowana droga, która najwyraźniej prowadziła w stronę morza... Kobieta rzekła coś w przejęciu po hiszpańsku. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Samael
Gracz
Dołączył: 09 Lis 2007
Posty: 1435 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Z Leża Wilkołaków... Płeć:
|
Wysłany:
Pon 19:03, 10 Maj 2010 |
|
- O kurwa! Co jest? - Krzyknął po polsku Jan na widok kamieni.Pomógł Fri odganiać piach, a to co zobaczyli zaintrygowało go... - Po co brukowana droga na plaży, na takim odludziu? A może ta wyspa nie jest takim wielkim odludziem jak by mogło się wydawać? - spojrzał z udawaną nadzieją na dżunglę w głębi wyspy. - A może coś jest pod nimi?c- Z ciekawością zaczął odkopywać kamienie. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Danaet
Władca Domeny
Dołączył: 25 Paź 2007
Posty: 3085 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
Płeć:
|
Wysłany:
Pon 19:45, 10 Maj 2010 |
|
Nadzieja majora była jednak płonna. Pod kamieniami nie było nic. Jednakże gdy udało mu się wyrwać jeden z nich do ręki wzięła go Frida i oglądała z zaciekawieniem.
- Szkoda, że pałętamy się tu bez żadnego źródła światła - jęknęła z nieudawanym żalem a wszyscy nagle uświadomili sobie, iż rzeczywiście mogą mieć problemy z powrotem do wioski. Cóż, ksieżyc jednak świecił bardzo ładnie i mocno. Wydawało się, że jest on bliski pełni. Frida próbowała cokolwiek odkryć na kamieniu jednak ze zrezygnowaniem opuściła ręce.
- Nic sie nie dowiem. Muszę mieć więcej światła... i choć kilka pomocy naukowych - zmusiła się na skromny uśmiech - No ale bez nich będę musiała zgadywać i zdać się na swoją pamięć. - popatrzyła na nich z lekkim zdziwieniem a oni nie byli jej w tym dłużni - Z pewnością nie czytacie pism o antropologii starożytnej ani o archeologii co? Tak myślałam. Moje nazwisko czasami tam się pojawia... Ale nic. Do rzeczy. Jestem antropologiem, który zajmuje się wykopanymi szczątkami. Mam też spory zasób wiedzy na temat archeologii i historii naturalnej. Moją specjalizacją są kultury starożytnych Majów, Inków i Azteków . Mniej płynnie poruszam sie po tematach starożytnego Egiptu czy kultur Azji, ale nie pokładałabym nadziei na to, że ogracie mnie w dziesięć pytań i w tych zagadnieniach - zaśmiała się, po raz pierwszy szczerze i nie wymuszenie, po czym spojrzała w stronę dokąd prowadziła droga. Podeszła kilka kroków do brzegu i nogą rozgarniała fale, które rozbijały się o jej but.
- Jej - jęknęła, jednak był to jęk zdziwienia pomieszany z entuzjazmem - Spójrzcie... ta dziwna droga prowadzi wprost do oceanu.
Rzeczywiście. Kamienna droga zagłębiała się w wodach oceanu i niknęła w mrokach nocnej wody... Pytanie brzmiało: po co? |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Danaet dnia Pon 19:50, 10 Maj 2010, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
Domin
Gracz
Dołączył: 01 Sty 2010
Posty: 270 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć:
|
Wysłany:
Wto 12:37, 11 Maj 2010 |
|
Matt był zaskoczony tajemniczością wyspy. To zupełna niespodzianka i wielkie wrażenie ujrzeć na wyspie brukowaną drogę, która jak się później okazała prowadzi wprost przez ocean... Wyspa była niezwykle ciekawa, jednak teraz w nocy na nic zdadzą się oględziny czegokolwiek. Brak porządnego źródła światła z całą pewnością dokucza. -Trochę jest ciemno... Może odstawimy sobie oględziny na dzień jutrzejszy? - zaproponował Lucas. -No i może jutro sobie popływamy... Jestem ciekawy gdzie prowadzi ta brukowana trasa... - odrzekł Matt. Nie sądził, aby kamienne podłoże ciągnęło się przez cały ocean. Możliwe, że swój koniec trasa ma w jakimś ciekawym miejscu? |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Samael
Gracz
Dołączył: 09 Lis 2007
Posty: 1435 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Z Leża Wilkołaków... Płeć:
|
Wysłany:
Wto 14:07, 11 Maj 2010 |
|
- Nie sadzę byśmy musieli pływać. W oceanie i tak nic nie znajdziemy. Jutro wybierzemy się do dżungli tym szlakiem - wskazał nożem drogę wiodącą od oceanu.- Takie miejsca służyły niegdyś do wodowania łodzi jakie budowano na brzegu. Łatwiej jest wciągnąć łódź do wody z twardej nawierzchni, niż z miękkiego mokrego piasku... Seniorita. Niech pani zabierze ten kawał kamienia ze sobą. W wiosce będzie więcej światła, tam można dokonać oględzin. A jutro sprawdzimy dokąd ta droga prowadzi. Wracajmy. - po tych słowach ruszył z powrotem w kierunku obozowiska. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Danaet
Władca Domeny
Dołączył: 25 Paź 2007
Posty: 3085 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
Płeć:
|
Wysłany:
Śro 15:59, 12 Maj 2010 |
|
Wszyscy przytaknęli na słowa majora. Gordon drapiąc się po głowie rzekł
- Rozumiem, że chcemy podzielić los naszego rosyjskiego przyjaciela i siedzieć tu do końca życia? A nikt nie pomyślał aby w jakiś sposób poszukać pomocy? Nie wiem, rozpalmy jakieś ogniska, albo ułóżmy wielkie SOS na plaży.
Szli tak w milczeniu nie odpowiadając na wątpliwości kucharza. Wreszcie odezwała się Frida.
- Jak sądzisz? Czy jeśli jakiś samolot, lub statek był w pobliżu to na pewno zauważyłby ogniska palone przez tubylców. Sądzę, że musimy być gdzieś z dala od tras lotniczych i szlaków morskich. Trzeba będzie się stąd wyrwać na własną rękę.
Dotarli do wsi a ich powrót nie zrobił większego wrażenia na tubylcach. Frida poczęła oglądać znaleziony kamień w świetle ogniska.
- Po śladach erozji mogę stwierdzić przybliżony wiek tego kamyka. Mogę zgadywać, że ma pięć tysięcy lat minimum. W laboratorium z pewnością umiałam bym określić to z dokładnością do kilkuset lat. nie wygląda na to aby ta wyspa była tak duża żeby rozwinęła się tu spora cywilizacja. Wnioskują więc, że wysap ta z początku wypiętrzyła się z fal oceanu a potem zanurzyła się z powrotem, niczym Atlantyda - zaśmiała się lekko - Może jakieś ruiny zachowały się tu do dziś? Jeśli tak wówczas będziemy z pewnością pierwszymi od wielu wieków, którzy postawia tam nogę - Frida była widocznie podniecona - Może to właśnie to chciał nam pokazać Siergiej?
Wspomnienie o Rosjaninie przywołało znów mieszane uczucia co do jego osoby... |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Samael
Gracz
Dołączył: 09 Lis 2007
Posty: 1435 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Z Leża Wilkołaków... Płeć:
|
Wysłany:
Czw 19:38, 13 Maj 2010 |
|
- Nie sądzę by ruskowi chodziło o to... - rzekł zamyślony Kowalski - Jutro dowiemy się co to za miejsce, ale wpierw poznamy zamierzenia białego towarzysza. Wydaje mi się, że odkrył coś, czego tubylcy są nieświadomi, a obycie ze światem zaopatrzyło go w podstawową wiedzę o TYM CZYMŚ, czym poszczycił się między nimi i wypracował sobie tym samym pozycję w tej społeczności. Intryguje mnie jego domostwo. Widać ceni sobie prywatność, gdyż zamyka się na kłódkę. Przydałoby się sprawdzić i to... ale do realizacji jakichkolwiek planów, powinniśmy być jednomyślni. - spojrzał krzywo na kucharza - Dlaczego uderzyłeś Fri? - spytał śmiertelnie poważnie, a jego mięśnie napięły się w zniecierpliwieniu. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Danaet
Władca Domeny
Dołączył: 25 Paź 2007
Posty: 3085 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
Płeć:
|
Wysłany:
Sob 9:44, 15 Maj 2010 |
|
Gordon odwrócił szybko głowę w stronę majora a jego twarz zrobiła się czerwona jak burak, co było widoczne nawet w blasku dogasających ognisk. Tubylcy przerzedzili się wyraźnie. Kucharz otworzył już usta aby coś powiedzieć jednak Frida go uprzedziła.
- Przestańcie bo zaraz się pobijecie - rzekła - Całą ta sytuacja stresuje nas wszystkich... może poza panem panie Ko...wal...ski - wypowiedziała jego nazwisko z lekkim trudem i wróciła do oglądania przyniesionego kamienia.
Gordon odetchnął z ulgą i rzekł cicho do Fridy
- Przepraszam...
Ta uśmiechnęła się lekko do niego wyraźnie przyjmując przeprosiny.
Robiło sie późno. Poza ich ogniskiem płonęło teraz tylko w jedno z pozostałych podtrzymywane przez trójkę młodych tubylców.
Matt, który właśnie udawał się spać <a href="http://kostnica.eu/show.php?nr=50296" title="Internetowa Kostnica"><b>dostrzegł</b></a> kątem oka ruch w okolicy chaty Rosjanina. Widać Siergiej nie chciał aby go usłyszane gdyż poruszał się najciszej jak potrafił. Jednak doktorowi sprzyjało szczęście i dostrzegł jakiś odblask na metalowym przedmiocie, który trzymał bosman. Najwyraźniej Siergiej udawał się w stronę dżungli... sam i pod osłoną nocy.
Frida nie potrafiła zbyt wiele powiedzieć o znalezisku a Gordon milczał. W końcu oni też uznali, że warto iść już spać i zacząć działać w dzień.
[Będę w tekst wrzucał tylko te rzuty, które się udały, nieudanych nie będzie sensu zamieszczać. Jeśli więc napiszę, że coś widzi/słyszy/czuje jeden z was a o drugim nie wspomnę, wówczas widzi to/słyszy/czuje tylko ta osoba o której wspomniałem] |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Domin
Gracz
Dołączył: 01 Sty 2010
Posty: 270 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć:
|
Wysłany:
Sob 10:24, 15 Maj 2010 |
|
Matt powstał i spoglądał w stronę Rosjanina. A może by go tak pośledzić? Myślał sobie w duchu. Choć lepiej położy się spać, a co najwyżej jutro zapyta Ruska, po co wybierał się do dżungli. W obozowisku panował interesujący klimat. Spanie w obozie przy spokojnym oceanie wydawało się być bardzo miłe i sympatyczne. Matt przewrócił się na drugi bok i pomyślał o swojej wybrance... Zaczął za nią wyraźnie tęsknić. Od czasu wyjazdu na konferencję nie widział jej wcale... Nie ma z nią żadnego kontaktu, a to bardzo dokuczało doktorowi. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Danaet
Władca Domeny
Dołączył: 25 Paź 2007
Posty: 3085 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
Płeć:
|
Wysłany:
Wto 10:12, 18 Maj 2010 |
|
Poszli spać lecz nie był to taki odpoczynek na jaki liczyli. Liście, które pełniły role materacy wcale nie był wygodne. Kamienie wbijały im się w plecy a wszędobylskie owady, o których istnieniu nie mili nawet pojęcia pełzały, latały i kąsały.
Jedynie Kowalski cieszył się, że jest zaszczepiony na większość egzotycznych chorób, co było podstawą podczas podobnych podróży.
Zanim nastał dzień wioska tubylców żyła już pełnią gwaru i krzątaniny.
Tuż przed świtem zaś dał się słyszeć głos Rosjanina.
- Hej tam! - krzyczał w stronę ich chaty [która jak podejrzewali została im przeznaczona] - Oto wasz nowy dzień - zbliżył się do wejścia i zajrzał do środka - Wstawać, wstawać. Pora wrzucić coś na ząb a potem, jak myślę zechcecie posłuchać bajań starego bosmana - posłał im koślawy uśmiech i zniknął pośród tubylców. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Samael
Gracz
Dołączył: 09 Lis 2007
Posty: 1435 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Z Leża Wilkołaków... Płeć:
|
Wysłany:
Wto 14:03, 18 Maj 2010 |
|
Kowalski nie spał gdy przyszedł Rosjanin. Wstał wcześniej i przebiegł się kawałek po plaży, co miało na uwadze utrzymanie dobrej kondycji, a przy okazji zbadanie nowego miejsca. Po powrocie ćwiczył na prowizorycznym drążku, jaki stanowiła bambusowa belka nośna chatki.
Zeskoczył na ziemię i wyszedł z chaty ocierając się koszulą. Jego mięśnie wyraźnie rysowały się w masywnym ciele, a lekki pot podkreślał te kształty półblaskiem. Przewiązał koszulę w pasie i ruszył coś zjeść. Miał nadzieję, że tubylcy poczęstują go kawałkiem mięsa, albo jakimiś dobrymi owocami. Miał dziwną ochotę na banany. Widocznie organizm potrzebował więcej magnezu... |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Domin
Gracz
Dołączył: 01 Sty 2010
Posty: 270 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć:
|
Wysłany:
Śro 12:38, 19 Maj 2010 |
|
Matt zbudził się. Wyszedł z chatki. Promienie słoneczne raziły go po oczach. Przysłonił je łokciem i cofnął się w cień, aby przystosować się do panujących warunków. Po chwili wyszedł. Spojrzał na Rosjanina. Nic nie mówił. Podszedł spoglądać na spokojny ocean. Myślał o tym, jak się stąd wydostać. Nic nie przychodziło mu do głowy. Myślał też o swojej wybrance... Byli tak daleko od siebie tysiącami kilometrów. Ciekawiło go, co teraz robi. Lucas pragnął, aby Jillian nie martwiła się. Zapewne teraz przesiaduje w domu martwiąc się gdzie jest jej wybranek... Matt wyraźnie tęsknił. Powolnym krokiem ruszył w stronę obozu. Gołymi stopami stąpał po piaszczystej plaży. Czy zaszkodzi mu wskoczyć do wody? Zdjął koszulę i w spodniach wskoczył do oceanu. Popływał chwilę. Wyszedł, wziął koszulę i ruszył do swoich kompanów, aby wspólnie spożyć posiłek. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Danaet
Władca Domeny
Dołączył: 25 Paź 2007
Posty: 3085 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
Płeć:
|
Wysłany:
Śro 12:51, 19 Maj 2010 |
|
Siedzieli znów w zwartej grupie bacznie obserwując co się dzieje wkoło nich. Część mężczyzn z wioski wybierała się na polowanie. Zabierali ze sobą łuki i włócznie. Kobiety tymczasem zajmowały się zbieraniem owoców.
Rosjanin podał im jedzenie i usiadł ciężko obok.
- Pierwsza noc co? - spytał od niechcenia zabijając jakiegoś robala, który pełzł mu po przedramieniu. - Podejrzewam, że zapał aby się stąd wydostać jeszcze wam nie minął. Pokażę wam dziś coś co pokazali mi tubylcy gdy postanowiłem wyrwać się stąd na zrobionej własnoręcznie tratwie...
- Dokąd prowadzi droga z plaży? - spytała nagle Frida. Spojrzeli na nią a potem na bosmana. Ten nachylił się aby sięgnąc kawałek mięsa i wtedy Lucas <a href="http://kostnica.eu/show.php?nr=50609" title="Internetowa Kostnica"><b>dostrzegł</b></a> jak spod jego koszuli wysuwa się mały, zielony medalion na rzemyku. Nie przypominał on nic co do tej pory widział doktor. Były na nim jakieś nieznane mu symbole i błyszczał on dziwnym blaskiem.
Sam Siergiej spojrzał wreszcie na Fridę poważnie i rzekł
- To niebezpieczne miejsce. Nie radzę tam chodzić.
Nic więcej. Po tych słowach wstał i ruszył w głąb dżungli. Wrócił po chwili z kilkoma solidnymi kijami i wręczył je towarzyszą niedoli.
- Weźcie. Nietrudno tu o jakieś zbłąkane dzikie zwierze. Nie występują tu lwy czy tygrysy - zaśmiał się - Ale coś wielkości psa uda wam się tym odpędzić.
Gordon spytał Siergieja czy ma jakiś sznurek albo coś i Rosjanin wręczył mu kawałek cienkiej acz mocnej liany. Gordon od razu przytwierdził do kija swój rzeźnicki nóż. Cieszył się jak mały chłopiec i udawał Rambo.
- Gotowi na wyprawę? - spytał wreszcie Czekanov |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB
© 2001/3 phpBB Group :: FI Theme ::
Wszystkie czasy w strefie GMT
|
|
|
|
|
|
|