|
|
|
|
Autor |
Wiadomość |
Domin
Gracz
Dołączył: 01 Sty 2010
Posty: 270 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć:
|
Wysłany:
Sob 8:15, 20 Lip 2013 |
|
Wsłuchiwał się uważnie w to, co mówią. Krew Gangrela: może ją sobie chcieć, inna sprawa czy ją dostanie. James miał dość dysput, których ilość przeważała nad czynami. Chciał skończyć to zadanie od Goblina. Cała sprawa zrobiła się dla niego zbyt skomplikowana, a James nie lubił komplikacji. Poprawił koszule po czym rzekł: -Dopadnijmy drania i po sprawie. Reszta nas nie interesuje. Spojrzał się na Warrena: -Dostaniesz swoją krew. - oznajmił, lecz tylko po to, aby mieć wampira w grupie. Carmichael sądził, że przyda się dodatkowa pomoc. Nie interesowało go tak na prawdę czy dostanie krew Caina czy nie - było mu to obojętne. |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Domin dnia Sob 8:16, 20 Lip 2013, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
|
|
Mali.
Gracz
Dołączył: 25 Paź 2007
Posty: 493 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 1/3
|
Wysłany:
Sob 11:19, 20 Lip 2013 |
|
~ Wścieklizna; zmieniona moc krwi o co tu do cholery chodzi Al po opuszczeniu szpitala nie odezwał się ani słowem. Bo po co ? Nie lubił strzępić języka na byle pierdoły, a poza tym po co ta zgraja łachudrów miała wiedzieć co myśli, co wie i do czego zmierza. Skomplikowałoby by to tylko całe przedsięwzięcie, które Rotenberg próbował zrealizować.
Już gdy jechali samochodem słońce poranka nieśmiało przebijało się przez kurtynę nocy. Gdy znaleźli się w schronisku Warrena Al zdecydowanie odetchnął, a raczej uczynił coś na wzór.
Goblin majstruje z krwią. Warren dowiedział się o tym i pewnie wysłany przez Tremere ma za zadanie zdobyć jak najwięcej informacji na ten temat. Dlaczego gdy zlecali im to zadanie Warrena nie było z nimi ? Dlaczego zleceniodawca go nie uwzględnił zaznaczając, że to zadanie dla nich ? Dużo pytań i jeszcze mnie odpowiedzi. Al postanowił to zrównoważyć. To źle wróżyło i idea maskarady może być zagrożona.
- Sytuacja jest klarowna Panowie - przerwał milczenie ku zaskoczeniu zgromadzonych - Wykonujemy zadanie. Rozwalamy Gangrela i nasze drogi się rozchodzą. To wszystko. - rzekł głosem pewnym zdecydowania czekają na reakcję zebranych. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Danaet
Władca Domeny
Dołączył: 25 Paź 2007
Posty: 3085 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
Płeć:
|
Wysłany:
Nie 9:43, 21 Lip 2013 |
|
Warren i Mike, ktory był już w połowie drogi do drzwi wsłuchiwali się w to wszystko. Wicher dął jakby sam diabeł chciał zamrozić Seattle dzisiejszej nocy. Mike, którego oczy zapadły się już niezdrowo wgłąb czaszki machnął ręką i wyszedł rzuciwszy, że wróci za godzinę, może dwie.. Do środka wleciał śnieg i chłod, ktory był jednak niczym w porównaniu z tym goszczącym w ich duszach. Gdy drzwi zamknęły się posłyszeli jakieś szuranie na zapleczu. Ich czujne zmysły zarejestrowały intruza dopiero gdy wchodził do sali w której się znajdowali. Nawet nadnaturalne moce Malkawianina na nic się zdały. Intruz jakoś je oszukał!
Pełni nerwów i gotowości z ulgą przyjęli pojawienie się płaszcza z kapturem, oblepionego śniegiem Dedleya, Nosferatu, który zaprowadził ich poprzedniej nocy do Goblina.
Nosferatu rzucił na stolik plik gazet Seattle Intelligencer, The Seattle Daily Times i University of Washington Daily.
- Aleście nabałaganili. Ponad sto ofiar i straty prawie miliona dolarów. Fiu, fiu. Nie wiem co tam robiliście - Szczur nie potrafił ukryć fałszywego tonu - Ale Goblin przypomina, że książe oczekuje dziś ciała Derecka Caina aby mu wyjaśnić co Gangrel zrobił źle.
Zaległa cisza. Przerwał ją Warren, który doskoczył do Nosferata i przycisnął go do ściany wbijając mu przedramię w szyję.
- Słuchaj...
- syknął Dale ale Szczur odepchnąl dobrze zbudowanego Tremere z łatwością.
- To ty posłuchaj. Cicha akcja zakołkowania jebanego Gangrela zamieniła się w burdel na skalę krajową. W świecie śmiertelnych wrze. Do miasta ma przylecieć wice prezydent Curtis. Starsi dwoją się aby ukryć jakąkolwiek nadnaturalną obecność w szpitalu. Kurwa czemu się w to wmieszałeś Warren! Oni mają działać sami, sami, sami, kurwa sami!
Tremere prychnął pogardliwie w stronę owiniętej szalikiem twarzy Nosferata.
- Gdyby twój mistrz Goblin nie rozniósł tej zarazy nie mieszałbym się jełopie.
Dedley ważył chwilę słowa Warrena po czym wychrypiał.
- O czym ty pleciesz? - w głosie Szczura brzmiało autentyczne niedowierzanie.
Warren nie kwapił się z odpowiedzią a Nosferatu rzucił wybiegając w noc:
- Dorwijcie Caina i przywleczcie do Frasera
Warren zaklął na swoją głupotę. Wypaplał za wiele i to jednemu z Nosferatów a oni jak wiadomo trzymają razem na dobre i złe.
Humory poprawiło im dopiero pojawienie się Mike'a. No może nie wszystkim, ale widok normalnie wyglądającego Brujaha w schludnym i całym ubraniu nie był tak niepokojący jak jego poprzedni image.
-Uradziliście coś więcej z panem Merlinem? Na mieście nie mówi się o niczym tylko o pieprzniku w szpitalu. Ponoć nie ostały się nawet fundamenty. Szpital ogrzewano olejem opałowym, stąd taki...
- Wiemy. - Warren przerwał mu odkladając jedną z gazet. Nadal chciał iść z młodymi nawet pomimo ostrzeżeń Nosferatu.
- Chodźmy skoro jesteśmy w komplecie. Zapolujemy po drodze. Nie chcę spotkać tego Gangrela na głodniaka. |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Danaet dnia Nie 10:00, 21 Lip 2013, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
malkawiasz
Gracz
Dołączył: 19 Lut 2009
Posty: 299 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć:
|
Wysłany:
Śro 9:25, 24 Lip 2013 |
|
Zgrzytnął tylko zębami gdy usłyszał jak Warren rozmawiał z nosferem. Wsypał ich podręcznikowo.
„Kurwa, a ponoć czarodzieje są opanowani. Czyżby ten tu to też był jakiś młokos? Dupa blada. tak czy siak muszę pogadać z bratem. Jak się wszystko sypnie warto by zwalić winę na niego. Najlepiej było by gdyby spotkał go jakiś wypadek. Do tego czasu dobrze byłoby rozluźnić z nim stosunki. Nie trzeba było się na niego zgadzać. Co nas obchodził ten szpital. Mieliśmy tylko przygwoździć zwierzaka.”
Niestety były to tylko rozmyślania nad rozlanym mlekiem. Widział to i nie otwierał dzioba. Zawinił każdy, a on nie był z tych co zrzucają winę na innych. Poza tym był wkurwiony i nie chciał bez sensu zawarczeć na kogoś. Atmosfera była i tak gęsta. Na szczęście znalazł sposób by trochę się wyładować. Rozejrzał się, podszedł do stołu, obejrzał jedno z krzeseł i zadowolony z oględzin przypieprzył nim w stół. Wyjął nóż, usiadł na krześle obok i zaczął strugać kołki z drewnianych nóg.
- Ty Czarodziej. – Rzucił od niechcenia – Wiszę ci za krzesło. Rozkaz Księcia przynieść zwierzaka żywego. No to trza rozkaz wykonać. Już i tak podpadliśmy. Zapolujemy i pójdziemy na polowanie.
Skończył, schował jeden z kołków następne rzucił na stół i pokazał reszcie, że mogą się częstować. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Danaet
Władca Domeny
Dołączył: 25 Paź 2007
Posty: 3085 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
Płeć:
|
Wysłany:
Nie 7:40, 28 Lip 2013 |
|
Nie zamierzali marudzić. Każdy zorganizował sobie kołek, Warren sprawdził swoją kuszę, którą jak stwierdził łatwiej będzie ustrzelić Gangrela i spakował mały kołczan bełtów. Na twarzy Tremera malował się spokój ale widać było, że myśli ma zaprzątnięte ciągle spotkaniem z Dedleyem.
Gdy wsiadali do forda śnieg i zawieja nie ustępowały. Wszyscy zastanawiali się jak w taką pogodę polował Mike, ale skoro jemu się udało tym bardziej im powinno. Malkavianin i drugi Brujah nie mogli być wybredni. Wystarczyło im coś lepszego od kloszarda skrywającego się w sieni. Podzielili się jakimś spóźnionym imprezowiczem. Ciało porzucili w alejce aby wyglądało to na zamarznięcie. Choć James doskonale wiedział, że zwiodą tym patologa sądowego tylko na kilka chwil, jednak nie było czasu na większe planowanie.
Albert marudził długo, wnerwiając tym resztę towarzyszy. No tak ale Ventrue przecież mają ustalony gust. Jedni mówią, że to klątwa Kaina, inni że zwyczajna maniera. Wreszcie dopadł jakąś blond śpiewaczkę, która zmierzała na swój pierwszy występ. Obszedł się z nią dość łagodnie i jeśli ktoś ją znajdzie na zapleczu tego sklepu wielobranżowego i zawiezie do szpitala to może dziewczyna posłuży jeszcze nie raz za pokarm dla Spokrewnionych.
Warren jak na Tremera uczynił dość brutalnym swój akt polowania. Nie czekał, nie planował, nie podkradał się do ofiary. Wybrał jakiegoś brudnego Irlandczyka, który zabłądził w drodze do domu i po prostu ustrzelił go z kuszy i wysączył zanim krew ostygła.
- Jakby to był któryś z moich chłopaków, koleś to bym ci ten bełt wsadził w dupę - dociął mu O'Connel gdy Dale wsiadał do samochodu. Tremere nie odciął się nawet mu twarz nie drgnęła. Wszyscy wyglądali teraz jak piątka zwyczajnych ludzi. Ich twarze nabrały kolorów a ciała ogrzewała świeżo wypita vitae. Choć ich wampirza natura powodowała, że sam akt picia krwi był czymś porównywalnym do uniesień miłosnych to później przychodziło to uczucie tęsknoty, melancholia. Mszczono się na nich oddając na ułamek chwili to co stracili bezpowrotnie i choćby starali się zatrzymać to na dłużej kończyło się tak samo - zawodem.
Zajechali przecznicę przed chatą Gangrela. Znów uderzyła ich wszechogarniająca ciemność. Wszyscy rozglądali się za dziwacznymi ghulami czy innymi zarażonymi. Każdy szmer, każdy hałas, który przebijał się przez zamieć sprawiał, że odruchowo zaciskali dłonie na kołkach i broni palnej.
- Palimy go - odezwał się nagle Warren Dale - Biorę Frasera i całą resztę na siebie. Ten syf nie może się stąd już więcej wydostać. A co będzie jak któryś z nas się zarazi? A co gdy książę nie da sobie rady ze wściekłym Gangrelem? Może mieć przy sobie nawet Szeryfa i cały Primogen. Może być jatka - czasami Tremere musiał przekrzykiwać wiatr i strząchał od czasu do czasu śnieg z głowy i ubrania. Zresztą inni musieli robić podobnie. Seattle zamieniało się w lodowe piekło.
- Pierdolić krew tego Dzikusa... O kurwa! - jeknął gdyż zobaczył coś czego inni nie mieli szans. Szubko wyjął z kieszeni zwitek jakiegoś materiału nasączonego czymś łatwopalnym i rzucił w górę. Materiał zapłonął i począł unosić się pomiędzy nimi oświetlając okolicę. Z powodu śniegu, który syczał gdy topił się w ogniu, efekt był dużo słabszy niż poprzedniej nocy, ale wystarczający aby odkryć sylwetkę wysokiego i barczystego mężczyzny o długich, blond włosach umazanych jakaś cieczą, która mogła być tylko krwią. Jego twarz i koszula również były poplamione szkarłatem. Najgorsze jednak były jego przekrwione oczy i ociekające jakimś śluzem (śliną?) kły.
- Wynoście się z mojego terenu! - przypominało to bardziej warknięcie niż ludzki głos i zabrzmiało jak "wyrrroście się z morrrego terrenu!". Kilka niskich cieni, które też warczały, niektóre popiskiwały poczęło otaczać grupę młodych wampirów. Cztery psy i ich szalony pan Dereck Cain rozpoczęli własne łowy. Czyżby Caina ostrzegł Nosferatu, a może sam Goblin? Mieli być łowcami, mieli mieć przewagę zaskoczenia, jednak chyba nic z tego nie wyszło. Najważniejsze aby teraz nie stać się łowcą.
Gangrel stał przed nimi, dzieliło ich może dwadzieścia kroków. Dłonie Caina poczęły się przemieniać w potworne szpony. Żaden z nich nie doświadczył jeszcze na swoim ciele ran, które mogłyby go zabić. Teraz w głowach kołatały im się myśli, czy atakować Gangrela czy może uśpić jakoś jego czujność. Musieli zdecydować szybko a do tego zdecydować dobrze... |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Danaet
Władca Domeny
Dołączył: 25 Paź 2007
Posty: 3085 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
Płeć:
|
Wysłany:
Sob 13:26, 14 Wrz 2013 |
|
Zaczęło się piekło. Cain zawył. Gdyby jeszcze żyli a krew nadal płynęła by w ich żyłach to odgłos ten ściąłby im ją w pół sekundy. Włosy zjeżyłyby się im na karku i poczuliby jakiś pierwotny lęk, który kazałby im uciekać w stronę przytulnych świateł domostw. Jednak teraz to wycie oznaczało tylko tyle, że ich nieumarłe ciała mają zostać poddane próbie. Mike zareagował pierwszy. Jego martwe źrenice rozszerzyły się gdyż już czuł przypływ nadnaturalnej mocy akceleracji. Jeszcze nie teraz, za chwilę. Tymczasem dobył swoich pistoletów i wypalił z nich równocześnie w stronę nadbiegającego ghula i wampira. Pierwszy rewolwer wycelowany w Caina miał huknąć i plunąć ogniem jednak O'Connel usłyszał tylko ciche "klik". Niewypał. Drugi za to był Nemezis dla psa, który miał już skoczyć na Brujaha. Jego cielsko wykonało dziwny obrót w powietrzu i legło na śniegu z głuchym pacnięciem. Zwierz znieruchomiał.
Warren syknął przez zęby do pozostałych
- Powstrzymajcie go przez moment!
Płatki śniegu tańczące wkoło niego zawirowały i zmieniły kierunek lotu gdy Tremere wzbił się w powietrze szykując kuszę i nakładając bełt.
Alek niezbyt przejął się taktyką Czarodzieja. sam miał kłopot z ghulim psem, który biegł do niego ze śliną cieknącą z pyska. Wymierzył, również czując znajome podniecenie jakie wywoływała moc krwi, którą poświęcał na dyscyplinę akceleracji. Kula trafiła psa prosto miedzy oczy rozrywając mu czaszkę i rozbryzgując krew futro, odłamki kości i mózg. Martwe ciało psa siłą rozpędu przebiegło jeszcze dwa metry a potem zaryło w błotnisty śnieg.
Malakwianina ogłuszyły huki wystrzałów. Miał tylko swój nóż, który mocno ścisnął w dłoni. Spojrzał jeszcze z niemałym zachwytem na latającego Tremere i ruszył z zamiarem poćwiartowania kolejnego psa-ghula. Jego nóż śmignął tylko po futrze na szyi psa otwierając dość płytką ranę. Albert widząc, że Dereck Cain obrał go sobie za cel wycelował weń lufę swojego karabinu. Wielkolud był łatwym celem ale nawet Albert, choć był wampirem musiał się liczyć z tym, że seria z tommyguna niekoniecznie zatrzyma Gangrela. Z lufy poleciał grad pocisków, któremu towarzyszyło znajome staccato. Pociski wbijały się w ciało Gangrela lecz gdy seria ucichła Albert dostrzegł, że tylko dwa z nich utkwiły w martwym ciele Caina zaś dwa potężne ramiona zakończone szponami sięgają go. Niestety młody Ventrue tak pewny tego, że jego nadnaturalna odporność i tym razem go uchroni przeliczył się. Wielka łapa tnąca powietrze a potem szyję, kręgosłup i ciało wampira była ostatnią rzeczą jaką zobaczył w nie-życiu. Sekundę potem jak głowa oddzieliła się od ciała zwłoki Rottenberga wyglądały jakby ktoś wykopał z ziemi trzyletniego trupa. Cain zawył ponownie tym razem w tryumfalnym okrzyku.
Pies, którego zaatakował James rzucił się na niego słysząc zew swego pana. Jego kły zatopiły się w gardle Malkawianina, który nieporadnie próbował się zasłonić rękami. Po chwili z pyska ghula sterczał wyrwany kawał ciała, który jeszcze niedawno był tchawicą Carmichaela. Malkawianin zatoczył się do tyłu i padł na plecy. Na jego twarzy malował się wyraz kompletnego zaskoczenia.
Sytuacja nie była dobra. Do tego dwa psy, które miały rzucić się na martwego już Alberta i lewitującego Warrena zmieniły zdanie i zrobiły coś zgoła odmiennego. Jeden skoczył na plecy swego pana i wybił się łapami w górę. Dwaj Brujah myśleli, że chce dosięgnąć Tremera i byli spokojni o to, że mu się nie uda gdyż skok był za krótki. Jednak celem psa nie był Czarodziej. Trójka wampirów ujrzała wściekłego psa wykonującego wolę swego mistrza. Niczym Fenrir pożerający Księżyc w czasie Ragnaroku ghul złapał w pysk płonącą kulę, która dawała im jedyne światło. Warren zaklął gdy zalały ich kompletne ciemności. Mike szykował się już do kolejnego strzału gdy coś dużego przebiegło koło niego i stanęło mu za plecami... drugi pies był teraz za Brujah. Przed nimi zaś w ciemności Gangrel oraz jego dwa pozostałe psiaki. Bracia krwi pomyśleli równocześnie, że jeśli Tremere nie zorganizuje kolejnego źródła światła to walka ta choć już przez nich przegrywana może stać się kompletną klęską... Na szczęście jasny śnieg dawał wystarczająco dużo kontratu aby mogli rozróżnić ciemne sylwetki psów i Gangrela. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
malkawiasz
Gracz
Dołączył: 19 Lut 2009
Posty: 299 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć:
|
Wysłany:
Śro 7:59, 18 Wrz 2013 |
|
Alek zaklął cicho gdy zaczęła się jatka. Byli nie na swoim terenie, otoczeni i element zaskoczenia, który chcieli wykorzystać prysł jak bańka mydlana. Brujah wiedział jakiej odpowiedzi udzielą szalonemu Gangrelowi zanim jeszcze ktokolwiek z jego towarzyszy otworzył usta. Przesunął kciukiem bezpiecznik, podrzucił broń do góry i spokojnie celując wyeliminował psa, który ruszył w jego stronę. Odgłosy strzelaniny i gwar walki sprawiły, że obrócił się by ogarnąć wzrokiem jak inni sobie radzą. Wampirza krew zaczynała właśnie szybciej krążyć w jego żyłach co sprawiło, że wszyscy oprócz jego brata zdawali się ruszać wolniej. Widok, który zobaczył nie był optymistyczny lecz trwało to jedynie chwilę i światło zgasło. Na szczęście kontury widział dosyć wyraźnie więc dostosował taktykę walki do panujących warunków. Po prostu będzie musiał strzelać w ostatniej chwili gdy wróg będzie tuż tuż. Ryzykowne, ale chyba nikt nie nazwał by żadnego Brujaha przesadnie ostrożnym. W jego zamyśle taktyka była jak najbardziej logiczne. Strzeli psom prawie w pysk i w ostatniej chwili uniknie gdyby okazało się, że jakiś przeżyje. Miał jedynie nadzieję, że psy nie wyjdą z roli i nie zaskoczą go jakimś niespodziewanym manewrem.
„Sztuczka ze światłem była niezła, mam wrażenie, że te psy są bardziej niebezpieczne od zwykłych. Na wszelki wypadek lepiej być czujnym”. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Danaet
Władca Domeny
Dołączył: 25 Paź 2007
Posty: 3085 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
Płeć:
|
Wysłany:
Nie 10:00, 13 Paź 2013 |
|
Krew. To co napędza ciała śmiertelników, to co stało się pokarmem, przekleństwem i zbawieniem, teraz było nie tylko paliwem lecz także narzędziem. Nagięło prawa fizyki. Tu i teraz. W tym małym wycinku wszechświata definicja czasu przestała mieć znaczenie. Dwóch Brujah przyspieszyło swoje ruchy kilkukrotnie i choć nie było to maksimum dostępne dla starszych wampirów musiało wystarczyć... aby przetrwać. Alek wypalił ze swojej broni tuż przed pyskiem psa-ghula. Łeb bestii eksplodował w fontannie krwi. Druga kula pomknęła w stronę kolejnego psa. Trafiła go w bok, bardziej otarła niż wbiła się w ciało zwierzęcia. Brujah ze zgrzytem zębów odskoczył w bok próbując złapać równowagę na błotnistym podłożu gdy kły i pazury ghula były tuż tuż. Pies wykonał dziwny piruet i tylko fakt, że natura wyposażyła go w cztery łapy, sprawił, że nie upadł na ziemię.
Mike odrzucił felerny rewolwer w stronę Gangrela. Nie spodziewał się, że wyczyni mu tym jakąkolwiek krzywdę, lecz, że jakoś odwróci uwagę i zbije z tropu. Jego drugi rewolwer zagrzmiał a kula pomknęła w stronę Derecka. Trafiła wściekłego wampira w lewy policzek odrywając mu kawał skóry i obnażając kość i martwe mięśnie przeżarte jakimś rodzajem pleśni. Ten wampir, jeśli nadal był wampirem nosił wszelkie objawy choroby, która zżerała śmiertelników w szpitalu. Tremere miał rację. Powinno się go spalić niezależnie od tego co chciał książę.
Gangrel warknął gdy kula zraniła mu twarz lecz dopiero działanie Warrena sprawiło, że zawył z bólu. Tremere wypowiedział jakąś formułę i bełt nałożony na kuszę zapłonął. Tremere strzelił. Pocisk przemierzył odległość od lewitującego wampira do biegnącego Gangrela w ułamku sekundy. Szybciej niż standardowy bełt. Tremere musiał posłużyć się jakąś swoją sztuczką. Trafił w lewą pierś Caina lecz najwyraźniej nie sięgnął serca. Koszula zapłonęła na Gangrelu. Dereck wył i szarpał swoimi szponami płonący materiał zrywając go z siebie razem z płatami własnej skóry. Jego oczy wyrażały tylko jedno uczucie - paniczny strach. Po chwili jakby w przypływie świadomości padł na ziemię i zdusił płomienie z sykiem gdy dotknęły one błota. Pies, który biegł w stronę Mike'a zawrócił, gdyż w jakiś niepojęty sposób otrzymał rozkaz od swego pana. Szczeknął i warknął warując przy leżącym Gangrelu. Brujah nie czekał jednak na zaproszenie. Kolejne dwie kule poleciały w stronę Dzikusa. Był teraz o wiele łatwiejszym celem gdy wielkie cielsko leżało na ziemi. Oba pociski trafiły, lecz nie wyrządziły tak wielkiej szkody wampirowi jak ogień magicznie zapalonego bełtu.
-Szybko mam pojemnik oliwy w samochodzie! Unieruchomcie go jakim kołkiem! - krzyknął Warren i pomknął sunąc w powietrzu w stronę samochodu.
Brujah nie trzeba było powtarzać. Kołki zorganizowane z nóg od krzesła przez Aleka znalazły się w dłoniach wampirów. Ich błyskawiczne ruchy i determinacja pomogły w wykonaniu zadania. Mike kopnął potężnie psa, który pilnował swojego pana a jego bazwładne ciało potoczyło się po ziemi. Alek odstrzelił kawałek głowy ostatniemu ghulowi. Obaj doskoczyli do Gangrela. Alek skoczył na niego kolanami aby skutecznie unieruchomić potężne ciało. Tymczasem jego brat zamachnął się kołkiem. trafił bez pudła przebijając plecy Gangrela. Po chwili było już po wszystkim. Gdy emocje opadły Alek rozejrzał się po pobojowisku. Albert skończył marnie. Jego zdekapitowane ciało leżało pośród martwych trucheł psów. On i Mike nie odnieśli większych obrażeń a ranny Malkawianin gdzieś wyparował. Widać było, że odczołgał się w stronę miasta. Najwyraźniej przeżył. Gdy wrócił Warren począł polewać oliwą ciała psów.
- Wasza decyzja. To wasze łowy. Ja bym spalił wszsytko co dotknął ten... stwór. Popatrzcie mutuje z każdą chwilą. To co było wampirem uległo już zmianie. Prawo Destrukcji nie obowiązuje już w jego przypadku. Sądzę, że to coś nie jest już Kainitą. Ale to wasze łowy - Dale stał już twardo na ziemi. Połowę sporego baniaka rozlał na psy, drugą zostawił na Gangrela. Czekał tylko na sygnał od Brujah, choć obaj Krzykacze podejrzewali, że cokolwiek nie zdecydują Dale i tak przecież może spopielić Gangrela. Widzieli jak spojrzeniem podpala różne rzeczy. Zachowanie kurtuazji w tym wypadku było tylko marnowaniem czasu przez Czarodzieja. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
malkawiasz
Gracz
Dołączył: 19 Lut 2009
Posty: 299 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć:
|
Wysłany:
Czw 11:45, 17 Paź 2013 |
|
Wszystko zwolniło. Płatki śniegu wirowały dostojnie i gdyby tylko chciał mógłby podziwiać kunszt Matki Natury, która włożyła tyle wysiłku by stworzyć tyle odmiennych kształtów. Mógłby oczywiście marnować czas i gapić się na zamarznięta wodę gdyby nie dwa psy próbujące dobrać mu się do gardła. Świat wokół niego może i zwolnił, ale naprane po uszy krwią Gangrela bestie dalej były niebezpieczne. Na szczęście różnica szybkości dała mu tę drobną przewagę by mógł się im wyrwać. Pierwszy pies przypłacił ta próbę życiem, drugi miał więcej szczęścia. Alek wykonał niezgrabny unik szeroko rozstawiając nogi w breji, w która zmieniła się zmienia przemieszana ze śniegiem. Mimo, że walczyli ledwie chwilę zdążyli już stratować spory obszar. Cóż, walki Kainitów zawsze są spektakularne, choć czasem dla niewprawnego oka trwają ledwie dwa mrugnięcia.
Gdy skupił swój gniew na ich głównym wrogu spektakl prawie dobiegał końca. Dzikus z wystającym z ciała bełtem leżał w błocie, a jego brat kończył z jego kundlem. Pozbył się więc ostatniego ghula i podbiegł szybko do Caina’a i pomógł go zakołkować. Cholernie się przy tym starał nie ubabrać w jego krwi. Nie wiedział czy to jego wyobraźnia czy na prawdę jucha pobitego Kainity raziła jego zmysł powonienia. Skrzywił się na ten przykry zapach i odsunął o krok. Wiszący nad nimi Tremere działał mu na nerwy i przez chwile wahał się czy nie zestrzelić go na ziemię. Tym razem jednak gadał do rzeczy. Obrócił się do Mika i korzystając z tego, że stoi tyłem do Czarodzieja szepnął.
- Tym razem pieprzy z sensem. Spalmy cały ten burdel zanim się cholerstwo rozprzestrzeni. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Danaet
Władca Domeny
Dołączył: 25 Paź 2007
Posty: 3085 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
Płeć:
|
Wysłany:
Wto 12:41, 22 Paź 2013 |
|
Mike skrzywił się widząc okaleczone ciało Gangrela. Kopnął je lekko aby sprawdzić czy czasem wampir na pewno jest dobrze unieruchomiony.
- Koleś! - krzyknął do Tremera jakby ten nie znajdował się obok nich tylko stał na drugim końcu ulicy - Rób co masz robić tylko szybko!.
Brujah począł cofać się w stronę pobliskich drzewek, tych samych do których prowadził ślad czołgającego się Malkavianina. Alek również miał już podążyć za bratem w podobnym tempie, jednak coś co dostrzegł sprawiło, że przyspieszył kroku i wydarł się ostrzegawczo do Tremera aby ten się pośpieszył. Z początku zdawało mu się, że się wydurnił i zrobił z siebie tchórza, który boi się zakołkowanego wampira. Myślał, że ten niepozorny ruch pod fałdą resztek koszuli Derecka to tylko jego wyobraźnia. Tremere spojrzał na niego pytająco nie rozumiejąc obaw Wolfa. Zrozumiał je dopiero gdy cienka, czarna i długa macka wystrzeliła w jego kierunku. Po chwili całe stado macek wystrzeliło z pleców Gangrela wijąc się na różne strony w poszukiwaniu zdobyczy. Warren Dale wydał z siebie dziki ryk i cisnął bańkę z oliwą w stronę stwora. Buchnęły płomienie. Mała eksplozja odrzuciła opieszałego O'Connela do tyłu. Wstał jednak szybko i nie czekając na efekty ruszył przed siebie mijając swego brata. Alek Wolf stał jeszcze przez chwilę obserwując widowisko. Ciała, zarówno psów jak i Gangrela paliły się nad wyraz doskonale. Ogień buchał w górę jak przy dobrym ognisku, gdzie cała zgraja skautów ma zamiar upiec kiełbaski. Nigdzie nie było widać Tremere. Czyżby i on zapłacił za to nie-życiem? Brujah nie miał ochoty go szukać...
<center>SCENA PIĄTA - TRZY CZARNE GOŃCE</center>
Wszystko zakończone. Gangrel spalony, jego wataha też. Alek zdążył tylko wrócić do siebie i zmienić ubranie aby jakoś wyglądać gdy usłyszał pukanie do drzwi. Chociaż miał całkiem sprawny dzwonek, ktoś natrętnie używał staroświeckiego sposobu. W drzwiach stał modnie ubrany, ale bez przepychu młody człowiek. Po zapachu i manierach Wolf wziął go za jakiegoś chłoptasia, który pomylił drogę na przyjęcie. Jednak nie zaskoczyły go słowa mężczyzny.
- Mój Pan, Książę domeny Seattle, opiekun miasta oraz oddany członek Camarilli wzywa cię do siebie na nadzwyczajne zebranie Rady Primogenu. Spotkał cię zaszczyt więc nie zmarnuj tej okazji. Domostwo mego Pana jest uznanym i szanowanym Elizjum, jeśli Ojciec ci tego nie wyjaśnił instrukcje znajdziesz tu - ghul podał mu małą lekko pożółkłą kopertę zalakowaną w starym zwyczaju. Na laku widniała jakaś niewyraźna pieczęć.
Gość odszedł bez słowa. W środku poza zaproszeniem, brzmiącym podobnie jak to co usłyszał przed chwilą były krótkie zasady panujące w Elizjum. Jednym słowem żadnej przemocy fizycznej oraz zakaz wnoszenia broni. Po całej tej otoczce Alek zdziwił się aż, że nie było nakazu noszenia strojów wieczorowych.
Dom, a raczej przepastne domostwo zwane "Trzy Olchy" robiło na Brujahu takie samo wrażenie jak każde bogate miejsce. Z samochodu odebrał go lokaj (czy był ghulem? nie wiadomo) i zaprowadził do niewielkiego hallu, gdzie czekał już Carmichael oraz brat Aleka. Malkawianin co raz dotykał swojej szyi aby sprawdzić czy wszytko z nią w porządku. Mike skinął głową w geście powitania i objąwszy ramieniem Jamesa rzekł
- Nasz Świr wyszedł z tego obronną ręką. Z pewnością zagryzł kilku przechodniów w drodze do domu. Taka rana wymagała sporo wysiłku i pożywienia co James?
Carmichael burknął coś tylko. Najwyraźniej fakt, że na własnej skórze sprawdził swoją nieśmiertelność i prawie ją stracił wywarł na Malkawianinie duże wrażenie.
W hallu były dwie pary schodów prowadzące w górę i połączone niewielką antresolą. Na jej środku stała w niemej pozie kobieta, którą chyba wszyscy widzieli po raz pierwszy. Miała burzę rudych włosów z którymi doskonale komponowały się jej zielone, pełne blasku oczy. Tylko ta blada cera dawała niezdrowy obraz jej obliczu. W dłoniach trzymała szklany, pusty już kielich. Długa, bordowa, wieczorowa suknia raczej o staroświeckim kroju zaszeleściła gdy kobieta ruszyła w lewo. Uraczyła ich zaciekawionym spojrzeniem minęła schody i zniknęła w drzwiach.
- Widziałeś się z Ojcem? - spytał całkiem poważnie Mike. Widać liczył na to, że po tym wszystkim uda im się najpierw porozmawiać z Michelsem. Jednak z tego co wiedzieli o nim zarówno Alek jak i Mike jak Michels nie chciał być odnaleziony to nawet oni nie potrafili dojść gdzie jest. Kiedyś po dwóch nocach próby poszukiwania go trafili na niego przez całkowity przypadek jak rozbijał się nowym motorem po przedmieściach miasta. Bawił się przednio i wyglądał jakby zapomniał wówczas o całym świecie.
Zanim jednak Alek zdołał cokolwiek powiedzieć pojawił się kolejny lokaj. Niósł tacę z kryształowymi kieliszkami, wypełnionymi przysmakiem wampirów. Zapach uniósł się w powietrzu i dotarł do nozdrzy Kainitów. Przednia krew. Czy smakowała również wybornie?
- Czy życzą sobie panowie coś jeszcze? Pan polecił abym do czasu, aż zaprosi panów do siebie, użyczył wam wszelkich wygód jakie oferuje to domostwo. Może jeszcze po kieliszku? A może zapragną panowie posilić się prosto u źródła? |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Danaet dnia Śro 14:12, 23 Paź 2013, w całości zmieniany 3 razy
|
|
|
|
malkawiasz
Gracz
Dołączył: 19 Lut 2009
Posty: 299 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć:
|
Wysłany:
Pią 9:40, 25 Paź 2013 |
|
Patrzył w buchające płomienie jednocześnie zafascynowany i zatrwożony. Oczywiście z podwójnie bezpiecznej odległości, w końcu nie wypadł sroce spod ogona. Gdzieś tam w środku, bestia kuliła łeb i skamlała by cofnąć się jeszcze bardziej i ledwie opanował się by tego nie zrobić. Płomienie tańczące przed oczyma wywoływały złudzenie, że ciało Gangrela jeszcze się rusza. Choć wspominając to co widział jeszcze przed chwilą nie miał już pewności czy aby na pewno są to zwidy. Wzdrygnął się z niesmakiem. W swoim życiu widział już sporo paskudnych rzeczy, które można zrobić z ludzkim ciałem jeśli jego właściciel miał pecha nastąpić na odcisk nieodpowiedniej osobie. Cóż, nie oszukujmy się, sporo takich rzeczy sam robił swym bliźnim. Jednak to co było mu dane oglądać dzisiejszej nocy sprawiło, że poważnie zaczął się zastanawiać czy nie będzie miał koszmarów. Wzdrygnął się jeszcze raz i przesądnie splunął na ziemię.
- Dobra. On gryzie piach. My nie. To najważniejsze. Zwijajmy się do domu, czuje, że muszę się porządnie umyć i spalić te łachy.
Jak powiedział tak zrobił. Gdy kończył się przebierać usłyszał pukanie. Bezczelność przydupasa księcia była tak wielka, że po prostu go zamurowało. Stał przez chwilę trzymając w ręku kopertę i dopiero gniew sprawił, że skoczył do drzwi.
- Żaden kurwa służący nie będzie tak do mnie mówił. Nawet kurwa księcia. – Niestety chwila zmarnowana na ochłonięcie wystarczyła lokajowi i gdy Alek był już na schodach usłyszał trzask zamykanych drzwi. Opanował się bo nie chciał biegać w pół ubrany po ulicy.
- Następnym razem wybije tępakiem dziurę w ścianie i każe mu wejść i zameldować się jeszcze raz. Tylko grzeczniej. Służbie księcia się chyba w dupie poprzewracało. Przydało by się dać im lekcje. – Klnąc na czym świat stoi służbę, księcia, elizjum, zaproszenie i Elizjum wrócił do mieszkania. Skończył się ubierać i już trochę spokojniejszy otworzył zaproszenie. Parsknął jeszcze raz na „warunki” mu postawione zabrał dupę w troki i ruszył na spotkanie.
***
Przepych nie robił na nim już takiego wrażenia jak za młodu. Teraz już wiedział, że pieniądze i zabawki są dla dzieciaków, najważniejsza była władza i pociąganie za sznurki. Miał wrażenie, że po dzisiejszej akcji uda mu się tak zakręcić, żeby parę sznurków mieć w garści.
Na miejscu zobaczył dwie znajome twarze. Choć widok Świra zdziwił go wielce bo w sumie postawił na nim krzyżyk, jednocześnie, nie wiedzieć czemu, uradował go. Widok brata radował go już znacznie mniej. Za to Mike był chyba w dobrym nastroju. Alek mruknął powitanie i pozwolił zaprowadzić się do środka. Pierwszy widok, który zobaczył był porażający. Wolf przez całe swoje życie lubił kobiety i po przeistoczeniu niewiele się to zmieniło. Mimo, że mnóstwo razy wpadał przez nie w jakieś kłopoty. Właściwie rudowłosa zielonooka piękność mogłaby mieć na imię Kłopoty bo na jej widok, każdy odczuwał myśl która przychodzi do głowy, gdy tygrys spojrzy ci w oczy. Jak zawsze w takiej sytuacji Alek zignorował to przeczucie i odprowadził znikająca wampirzycę zaintrygowanym wzrokiem.
- Nu robi się ciekawie.- Wrócił do rzeczywistości i podchwyciwszy wzrok Mike’a, który również gapił się na laskę. Mike wyszczerzył się, a zaraz potem poważnie zapytał – Widziałeś Starego?
Zanim zdążył odpowiedzieć przypałętał się kamerdyner z przekąskami. W innych okolicznościach może by i się skusił, jednak wcześniejsze przygody z Gangrelem sprawiły, ze Alek nie miał apetytu. Chyba pierwszy raz w swym nieżyciu. Przez chwile mignął mu obraz wijącego się ciała, pękającej skóry i wiązki czarnych macek. Siła woli opanował się by po raz kolejny tej nocy nie wzdrygnąć się z obrzydzeniem. Zachowując w miarę obojętny wyraz twarzy odpowiedział chłodno, w sumie zgodnie z prawdą.
- Nie, dziękuję. Nie jestem głodny. – Po czym demonstracyjnie stracił zainteresowanie służącym i zaczął oglądać otoczenie. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Danaet
Władca Domeny
Dołączył: 25 Paź 2007
Posty: 3085 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
Płeć:
|
Wysłany:
Pon 8:40, 28 Paź 2013 |
|
Mike sięgnął po kieliszek, jednak rozmyślił się równie szybko co Alek. Za to Carmichael łapczywie złapał naczynie i jednym haustem wypił jego zawartość. Gdyby jego organizm nadal funkcjonował Brujah podejrzewali, że wydałby z siebie głośne bekniecie. Teraz jednak Malkawianin opadł tylko ciężko na fotel.
Lokaj oddalił się w ciszy.
- Cholera sądziłem, że staruszek wyjaśni nam w jakim jesteśmy położeniu. Wiesz... nie wszystko poszło zgodnie z planem - O'Connel był lekko zaniepokojony.
Alek wiedział, że brat chciał rozwinąć temat, sprawę Tremere i ogólnego burdelu, który powstał, jednak na szczęście w porę się powstrzymał. Cokolwiek by nie mówić obaj nie wierzyli, że treść takiej rozmowy pozostałaby tylko w ich gronie, szczególnie w domostwie księcia.
- Rozmawiają - rzekł niespodziewanie Carmichael - Moja Nadwrażliwość pozwala mi ich słyszeć, więc jakbyście się zamknęli to mogę przedstawić co się dzieje na tym spotkaniu.
Obaj Brujah spojrzeli na Malkawianina zdziwieni taką propozycją. Alek miał dziwne przeczucie, że Świr nie robi tego z pobudek altruistycznych i że z pewnością nadejdzie noc, gdy będzie trzeba mu za tą przysługę zapłacić... .
James mówił szeptem jak dziecko, które musi porozumieć się z drugim podczas zakazanej zabawy. Czynił to tak opisowo, że obaj Krzykacze poczuli się tak jakby byli w środku i uczestniczyli w zebraniu.
- Nie sądzę aby to było konieczne - Książę uciął jakąś dyskusję pomiędzy starszymi.
- Zabili Kainitę - szepnął starszy Gangrel.
- O ile można nazywać go Kainitą - zachrypły głos Madame Ophelii przebił się przez papierosowy dym.
- Musisz palić to cholerstwo? Ledwie widzę twoją twarz! - Gertruda zabębniła szponami w stół.
- Może powinnaś spróbować moja droga, sądzę że wyszłoby ci to na lepsze - starsza klanu Toreador zaśmiała się cicho.
- Już, już - odezwał się Fraser zanim Nosferatka zdążyła coś powiedzieć. - Jesteście moimi gośćmi i robicie to na co wam pozwalam - głos Księcia był stanowczy jednak nie rozkazujący.
Mężczyzna stojący pod ścianą, za plecami księcia odezwał się krótko
- A gdzie Michels?
Zapadła chwila ciszy po której odezwał się znów Gangrel
- Jego dzieciaki narozrabiały, więc do póki Książę nie wyda wyroku będzie siedział z podkulonym ogonem gdzieś głęboko w ziemi.
- To nie w stylu Brujah bracie - rzekł znów wampir stojący za Księciem. Po jego słowach można się było domyślić, że jest on Szeryfem, bratem Noah Bricks'a, starszego Gangreli, którego zdążyli poznać w gmachu sądu.
- Czy nasza Rada będzie ważna bez obecności jednego z członków Primogenu? - zapytał starczy kobiecy głos - Ten młody Brujah to taki miły chłopiec, szkoda że nie ma go tu z nami.
Dało się słyszeć głos odsuwanego krzesła po czym spokojne kroki. Dłonie Frasera spoczęły delikatnie na szczupłych ramionach starszej Malkavian po czym książę rzekł
- Spokojnie Ciociu. Większość przybyła a większość się liczy. Jason będzie musiał uznać nasz werdykt gdyż sam pozbawił się prawa głosu. Zanim przejdziemy do sedna moi drodzy, najpierw dwie sprawy, którym nadałem nadzwyczajny tryb.
- Chcesz powiedzieć, książę - ten głos dało się słyszeć po raz pierwszy. Był spokojny i wyważony. Należeć mógł jedynie do kogoś sędziwego. Musiał to być starszy Czarodziei. - Że sprawa, którą mamy się zająć nie jest pilna? Pogwałcenie praw Kaina i to nie tylko tych spisanych ale także całej natury Kainitów!
- Spokojnie Carl - ten zaś głos był o wiele młodszy - Wam Tremerom zawsze się gdzieś spieszy, tak jakbyście nie do końca wiedzieli kim jesteście, magami czy wampirami.
- A wam Ventrom zdaje się, że jesteście ponad innych...
- Dość - głos księcia przypominał syk - Niech wejdzie.
Dało się słyszeć odgłos otwieranych drzwi i kroki męskich obcasów po miękkim dywanie.
- Witaj Mo - rzekł przyjacielsko Fraser.
- Dość uprzejmości Mark - obecnych najwyraźniej nie zdziwił fakt, że przybysz zwraca się do księcia po imieniu - Wiesz po co tu jestem.
- Tak. rozumiem twój ból po stracie syna...
- Jason Michels zadrwił sobie ze mnie. Ty zadrwiłeś sobie ze mnie! - w głosie Mo było słychać gniew - Pozwoliłeś temu śmieciowi przeistoczyć dwóch śmiertelnych. Mieli większe szanse. A ja? Jak wypadam w oczach klanu. Ventrue odwracają się ode mnie. Szepczą, że mam słabą krew.
cisza jaka zaległa trwała trochę nazbyt długo aby mogła zostać wzięta za jedynie konsternację zgromadzonych.
- widzicie!? sami macie o mnie podobne zdanie. Chcę zadośćuczynienia! Żądam...
- Mo, pochowasz syna tak jak powinno się żegnać dziecko. To, że okazał się skończonym głupcem, który myślał, że powstrzyma rozwścieczoną bestię kilkoma kulami to jedna sprawa. Druga, nie masz prawa niczego żądać. Z tego co pamiętam dzisiejszego wieczora to ja obudziłem się jako książę tej domeny a ty nadal jako najzwyklejszy obywatel, prawda? Jak wy tam na tej Sycylii rozwiązywaliście problemy z władcami, nie wiem ale tu jest Seattle. Teraz zaś przyjmij moje... nasze kondolencje z powodu śmierci syna.
Dało się słyszeć pomruk, który przeszedł wśród zgromadzonych. Każdy wyszeptał jakieś słowa wyrażające żal.
Całą scenę przerwał odgłos kroków. Były one lekkie lecz stawiane pewnie. Do sali weszła kobieta. Szelest jej sukni był łudząco podobny do tego jaki słyszeli w hallu.
- Ateno! - rzekł z emfazą Książę i ruszył w jej stronę. - Co za miła niespodzianka.
- Mój książę...
- Daj spokój tym ceregielom, od ilu lat się znamy? Od początków secesji? Wiesz, że każdy przyjaciel mówi mi Fraser albo Mark. A tu - najwyraźniej książę zatoczył dłonią łuk wskazując radę Primogenu - Są sami przyjaciele.
- Co cię do nas sprowadza? - Gertruda wydała z siebie kilka dźwięków, które tylko brzmiały jak słowa. Było to charczenie dzikiego zwierzęcia.
- Tak samo jak mój przedmówca mam dla was... drodzy przyjaciele i dla ciebie... Mark kilka rewelacji dotyczących ostatnich wydarzeń a w szczególności Jasona Michelsa.
- Zamieniam się w słuch - tym razem odezwał się Noah Bricks.
Ktoś odsunął krzesło dla Ateny, najpewniej książę. Dało się słyszeć jak szepcze jej do ucha komplement na temat wyglądu. Kolejne słowa Ateny wypowiedziane były z uśmiechem
- Jason obdarował Pocałunkiem trzeciego śmiertelnika.
Tym razem w pokoju dało się słyszeć odgłosy niedowierzania. Odezwał się Mo
- To świadczy tylko o tym, że ten wampir jest zagrożeniem dla Maskarady!
- To poważne oskarżenie - rzekł Szeryf Fernandez - Szczególnie z twoich ust. Jeśli znajdzie ono potwierdzenie wówczas czy to nie ty zasiądziesz tu miast Michelsa?
Atena odpowiedziała z pewnością nieszczerym uśmiechem.
- Nie ukrywam - zaczął Fraser - że są to rzeczywiście rewelacje dość niepokojące. Nie mam powodów aby ci nie wierzyć Ateno, jednak oskarżasz Primogena własnego klanu o złamanie tradycji. Musisz mieć na to dowody.
- Sam Michels przyznał mi się do tego kilka nocy temu. Ten ktoś jest tu w Seattle, pociąga za sznurki. Michels śmiał się, że poprzez takie działanie gra na nosie jakiemuś swojemu rywalowi.
- Twoje słowa przeciwko słowom nieobecnego tu Brujah. Każda noc stawia nam dylematy, z którymi musimy się uporać. Nie teraz Mo. Wpadłem na pomysł jak rozwiązać nasze dwie sprawy. Starą i tą obecną, która wypłynęła dzięki uprzejmości Ateny Floyd. Zawołajcie mi tu dzieci Michelsa...
Malkawianin ocknął się niby z transu. Do pokoju wszedł ten sam ghul, który przyniósł im wcześniej poczęstunek.
- Pan i Rada Primogenu wzywa do siebie spokrewnionych z klanu Brujah.
Mike wstał z lekko ściągniętą twarzą. Spoglądał badawczo na Aleka jakby szukając odpowiedzi na pytania, które nasunęły mu się podczas wysłuchiwania szeptów Malkawianina. Przecież ten Świr mógł wszystko zmyślić aby po prostu dobrze zabawić się ich kosztem. Jednak całą sprawa wyglądała na dość spójną. Obaj ruszyli za lokajem, schodami w górę. Zaprowadził ich długim korytarzem do sali na samym końcu. Otworzył drzwi i weszli. Zastali grupę wampirów siedzących przy sporym prostokątnym stole. Na jego szczycie, za krzesłem, z dłońmi na oparciu stał władca miasta. Po jego prawej zasiadali kolejno Noah Bricks, starszy Gangrel. Potem w oparach papierosowego dymu siedziała stara Murzynka. Jej uszy, dekolt i dłonie zdobiły różnorakie kolczyki, naszyjniki i pierścienie. Wyglądała niczym Cyganka. Tuż obok niej zasiadał ubrany dość modnie młody jegomość. Po lewej stronie stołu tuż przy księciu siedziała rudowłosa kobieta, którą spotkali w hallu. Obok niej zaś z wyglądu sześćdziesięcioletni wampir, o siwych włosach i siwej, krótkiej brodzie. Następnie odrażającą kreatura, która kiedyś była kobietą lecz klątwa Nosferatu była bezlitosna. Na samym końcu w kreacji dawno zapomnianej przez czas i ludzi siedziała zasuszona staruszka. Pod ścianą po lewo, za siedzącymi starszymi stali Szeryf miasta i chudy wampir z widocznymi na policzkach śladami po przebytej ospie. Najwyraźniej był to Mo.
Fraser milczał przez chwilę po czym rzekł z entuzjazmem.
- Dwaj bracia z klanu Brujah. Witajcie. Za pewne z niepokojem chcecie się dowiedzieć jak w moich... naszych oczach udało się wam wypełnić tą mała prośbę, jaką przekazał wam Goblin? usiądźcie. - lokaj podstawił dwa krzesła. - Opowiedzcie mi dokładnie jak to wszystko przebiegło.
Alek zauważył, że siwy wampir skupia na nich swój wzrok bardziej i natrętniej niż reszta towarzystwa. Musiał być to Tremere, Carl von Carlstein. Z pewnościa interesował go Gangrel, tak samo jak Warrena Dale'a. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
malkawiasz
Gracz
Dołączył: 19 Lut 2009
Posty: 299 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć:
|
Wysłany:
Śro 8:54, 30 Paź 2013 |
|
Rewelacje podsłuchane przez Czubka dawały wiele do myślenia. Niestety, jak to zwykle w życiu bywa skoro miał informacje, zabrakło mu czasu by to w spokoju przeanalizować. Po raz kolejny przydupas księcia złożył im propozycję nie do odrzucenia. Alekowi zaczynało się tu bardzo nie podobać.
„No, ciekawe co by ci wszyscy lalusie powiedzieli jakbyśmy na salony jednak przyprowadzili tego Caina. Była by rzeźnia.”
Bardzo pilnując by nie nawarczeć na nikogo wspiął się na górę po schodach. Wiedział, że z jednego niebezpieczeństwa się wywinęli lecz kolejne już czekało za drzwiami. Równie śmiertelne jak oszalały Gangrel. Alek myślał szybko zastanawiając się co może powiedzieć, a czego lepiej nie. Nie miał zamiaru kłamać, ale parę niedomówień lub zatajenie kilku faktów było by mu chyba na rękę. Do tego sprawę komplikował fakt, że nie wyznawał się zupełnie na polityce wampirzej. Znał przepychanki ze świata przestępczego i wydało mu się, że będzie to dobra analogia do jego obecnego świata. Spokrewnienie zdawali się być czasami bardziej cywilizowani, ale potrafili być również o wiele bardziej brutalni niż jakikolwiek boss podziemia. W gruncie rzeczy, jak dowiedział się pod koniec swego życia, bossowie byli również tylko pionkami, a za sznurki pociągały właśnie wampiry. Niewesoła refleksja, zważywszy, że właśnie przekraczał próg pomieszczenia, w którym zebrały się najstarsze czyli najbardziej przebiegłe ze stworzeń jakie znał. Poczuł się bardzo, bardzo nieswojo.
Skłonił się ogólnie wszystkim, nie bardzo wiedząc jak się zachować w takich chwilach. Jego krew dodawała mu jednak odwagi. W końcu to on przeżył spotkanie z szaloną maszyną do zabijania. Jemu się udało wyjść zwycięsko z jatki więc miał prawo tu stać. On przetrwał, a wiadomo, że historię piszą zwycięzcy. Spojrzał na brata myśląc, że tamten zacznie lecz Mike chyba przeżywał to co on niedawno. Nie chciał by primogeni pomyśleli, że się ich przestraszyli więc zaczął swoją opowieść.
- Ehem. To trochę poplątana historia. Udaliśmy się na zwiad do schronienia tego Caina. Na miejscu spotkaliśmy jego ghule. Czterech dziwnych typów. Twardych, wytrzymałych skurczysynów. Gdy ich usieliśmy po prostu wyparowali, dziwne. – Zrobił pauzę dla efektu i po chwili ciągnął dalej.
- Wtedy pojawił się Spokrewniony z kuszą, który podał się za Warrena Dale’a z klanu Tremere. Powiedział, że nie interesuje go sam Caina, a choroba jaką roznosi. Twierdził, że jest to zaraźliwe i mamy uważać i nie dotykać jego krwi. Okazało się, że Caina nie ma na miejscu i wtedy postanowiliśmy zobaczyć w szpitalu jak wygląda pogryziony przez niego człowiek. Ten, o którym pisali w gazetach, że wymordował cała rodzinę. Stwierdziliśmy, że wypadło by go przechwycić by utrzymać Maskaradę. Tremere nie dał się spławić i pojechał z nami. My weszliśmy do środka on czekał na zewnątrz.
Brujah znowu zamilkł jakby próbując sobie przypomnieć co tam się stało. W gruncie rzeczy zastanawiał się jak opisać słowami to co zobaczył wtedy.
- Przybyliśmy za późno. Pacjent wyrwał się już na wolność. To była jatka. Wszędzie krew i zmasakrowane ciała. Oderwane kończyny, ślady jakie zostawia jakaś bestia. – Starał się relacjonował obojętnie, ale widać było, że nawet na nim wywarło to wrażenie.
- W końcu osaczyliśmy gościa, ale w porównaniu do poprzednich ghuli ten był o niebo lepszy. Był szybki ja my, kurewsko silny i miał szpony. Istna śmierć. W jednej chwili leżałem na ścianie a ten skurczybyk wisiał na suficie. Mike tulił glebę z dziura w klacie, a reszta próbowała zestrzelić gościa z sufitu. Koleś przyjął tyle kulek, że powinien spaść pod ich ciężarem, a tylko parsknął i rzucił się do ataku. Jakoś we czwórkę udało nam się go zabić, ale nieźle nas pochlastał. Wtedy znowu wpadł Tremere i powiedział, że mamy uciekać bo on coś zrobił z piecem i zaraz wszystko wybuchnie. Zarządziliśmy ewakuację i po chwili faktycznie wszystko wyleciało w powietrze.
Alek’owi zaschło w gardle od tego gadania i chętnie by sobie przepłukał gardło lecz w tym towarzystwie nie śmiał prosić
- Dniało już prawie więc przenocowaliśmy w knajpie Dale’a bo miał najbliżej. Kolejnej nocy udaliśmy się po krótkim polowaniu po Caina. Nie dał się zaskoczyć i czekał na nas. Zaatakował nas ze stadem psów nafaszerowanych chyba swoją krwią bo były cholernie szybkie, prawie takie jak my. Potem akcja przyspieszyła i nie widziałem wszystkiego. Czarodziej zrobił skądś kulę światła i krzyknął, żeby go osłaniać. Usłyszałem strzały z tommiguna. Na mnie skoczyły trzy psy. Gdy się z nimi uporałem zobaczyłem, że Ventru leży bez głowy, a Malkawian ma rozszarpane gardło. Tremere wisiał w powietrzu i coś tam robił. Wtedy okazało się, że psy nie są takie głupie i współdziałając razem zgasiły światło, które wyczarował Tremere. Wtedy zrobiło się jeszcze groźniej, ale Czarodziej w końcu skończył to co robił i postrzelił Caina zapalonym bełtem. Wykorzystaliśmy okazję i zakołkowaliśmy z bratem szybko przeciwnika. Tremere pobiegł do samochodu, a my sprawdziliśmy co z resztą. Okazało się, że Ventrowi już nic nie pomoże, ale Malkawian odczołgał się gdzieś i został po nim tylko krwawy ślad. Mike poszedł tym topem, a ja pilnowałem Caina.
Aleks przełknął ślinę zmuszony przypomnieć sobie coś, co przez pół nocy próbował wyrzucić z pamięci.
- Wtedy Cain zaczął się ruszać. Jego ciało zafalowało, a potem z pleców wystrzeliła taka czarna, cienka macka. Poleciała w stronę Tremera, który właśnie biegł z bańką w ręku. Potem wystrzeliło więcej macek i część z nich zaczęła szukać w moim kierunku. Byłem dużo szybszy i udało mi się uskoczyć w stronę drzew. Potem Czarodziej rzucił bańki, które przytachał i podpalił wszystko. Pożar był niemiłosierny, ale powstrzymał macki. Potem płomienie zmusiły mnie do odwrotu i nie wiem co się dalej działo.
Wolf stanął wyprostowany, założył ręce do tyłu i czekał na pytania. Nie wątpił, że zaraz padną i że nie będą mu się podobały. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Danaet
Władca Domeny
Dołączył: 25 Paź 2007
Posty: 3085 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
Płeć:
|
Wysłany:
Czw 22:34, 31 Paź 2013 |
|
Zgromadzeni słuchali w milczeniu. Nikt o dziwo nie przerwał wywodu Aleka pomimo wielu pytań jakie z pewnością się im nasuwały. Fraser okrążył swoje krzesło i usiadł. Ponownie zaprosił Brujah aby uczynili to samo jednak tym razem gestem dłoni. Obaj usiedli nie chcąc obrazić gospodarza. Mike opowiedział swoją wersję, która w sumie nie różniła się od tej przedstawionej przez Wolfa. Gdy i on skończył Fraser oparł łokcie o stół i splótł dłonie jak do modlitwy.
- Zniszczyliście całkiem dobry szpital. - rzekł rozplątując palce i kładąc ręce powoli na stole - Jednak widzę, że było to konieczne, choć rozmach waszych działań... cóż widać wiecie co robicie. Ten Warren Dakl?
- Dale - poprawił księcia O'Connel
- Dale - powtórzył Torreador - Nie pochodzi z mojej domeny, albo go sobie nie przypominam. Carl?
Książę spojrzał na Tremera a ten rzekł spokojnie
- Przybył do miasta dwa lata temu. Został ci przedstawiony, tak jak wymagają tego nasze prawa, posługiwał się kilkoma nazwiskami jedno z nich to Warren Dale, ale ty bardziej pamiętasz go jako Warrena Howarda Granta III.
- A tak! - Mark Fraser pstryknął palcami - Zgadza się. Już myślałem, że do tych zmartwień jakie tu obecnie mamy dojdzie jeszcze jakiś renegat Czarodziei. Dobrze, rozwiałem swoje wątpliwości co do tego osobnika, który pojawia się w waszej opowieści znikąd. - znów splótł dłonie - Tymczasem niepokoi mnie fakt jakichś dziwnych przesłanek, że Dereck Cain posiadł moce nieznane nam. Carl czy możesz mi to jakoś wyjaśnić?
Tremere nie było w smak, że musi odgrywać tę rolę, nawet jeśli mógł popisać się wiedzą. Pogładził jednak dłonią swą brodę i zaczął
- Od pewnego czasu obserwujemy Goblina. Ponoć jakimś sposobem wykradł nasze... tajemnice związane z magią krwi. Eksperymentował. To coś o czym wspominają szczeniaki Michelsa może być wynikiem tego eksperymentu. Odrażającym, wręcz przerażającym lecz chyba nie do końca udanym.
- Co Goblin chciał uzyskać tworząc takie mutanty? - Cioteczka nie pytała się ani księcia, ani Tremere lecz słowa swoje skierowałą do starszej Nosferatu.
- Skąd mam wiedzieć Ciociu - głos Gertrudy nadal był zniekształcony lecz dało się wyłapać poszczególne słowa.
- Wy Nosferatu jesteście, że tak powiem bardzo zżyci - Noah Bricks mówił do Gertrudy lecz patrzył na swojego brata, Szeryfa - Z pewnością naświetlisz nam sytuację i odpowiesz dlaczego prowadził on eksperyment na jednym z naszych?
- Na Gangrelu? - Fraser wszedł w słowo Noah - Nie zapominaj, że Cain był od dawna na celowniku. Przyniósł ze sobą chorobę do miasta. Skażoną krew. Ja bym na twoim miejscu uważał go za pełnoprawnego Pariasa niźli Dzikusa.
- Jeżeli - zaczął delikatnie Carlstein - skończyliśmy już się spierać o pochodzenia Caina to może dacie mi dokończyć? - Spojrzał po zgromadzonych - Dziękuję. Otóż sądzę, że cały eksperyment Goblina udał się... znaczy udałby się gdyby nie choroba krwi Caina. Oczywiście mówimy tu czysto teoretycznie gdyż żaden Tremere nawet ja nie przyzna się, że Goblin posiadł moce Taumaturgii.
- Nie wykluczasz więc ani działania z zewnątrz... ani tego, że za wszystkim stać może jakiś Czarodziej? - mina Księcia wyrażała najczystsze zaskoczenie. Spojrzał on pobieżnie po wszystkich szukając potwierdzenia swoich przypuszczeń.
- Może to Sabbat? Oni też mają swoją magię. Przecież Olimpia nadal jest dla nas czarną plamą na mapie, nie wiemy co tam się dzieje? - głos Noah Bricksa był bardzo podniecony.
Aleks i Mike czuli się trochę niepotrzebni w tym towarzystwie. Jednak skoro ich nie wyproszono, ba, a może nawet zapomniano o ich obecności cieszyli się zdobywaną wiedzą. Mrzonki o potędze rozwiał nagle Fraser
- Tym zajmiemy się później. Sprawa, tak myślę została dość skutecznie załatwiona przez naszych młodych. Zdajecie sobie sprawę, że nie wykonaliście do końca moich poleceń. Uprzedzę wasze protesty, tak ja bym zrobił to samo. Cain był zagrożeniem dla Rodziny w Seattle. Dla Maskarady. Może szpitala nie trzeba było wysadzać, ale jak twierdzicie nie mieliście na to wpływu. Czy ten Dale nadal żyje? Może potwierdzić wasze słowa? Nie mówię, że wam nie wierzę. Jednak jeśli dochodzi się prawdy to wypadałoby uzyskać potwierdzenie z więcej niż jednego źródła. Szkoda, że ponieśliśmy straty. Albert Rottenberg - tu Fraser spojrzał na Mo - Był dobrze zapowiadającym się wampirem. Cóż. Selekcja naturalna? Tymczasem - książę znów pstryknął palcami i wstał. Podszedł do Brujah od tyłu i położył im dłonie na ramionach. - Nie chodzi o to, że się wam udało. Chodzi o zasady. Lubie was. Wasz ojciec kiedyś uratował mi moje nie-życie. Obiecałem mu wówczas, że dług spłacę. Kilka lat temu gdy postanowiłem, że domena potrzebuje nowych, młodych i zaradnych Kainitów pozwoliłem mu przemienić jednego śmiertelnika. Jednak on egzekwując swój dług chciał mieć możliwość spokrewnić dwóch. Nie mogłem odmówić. Dałem mu słowo. Jednak Michels nadużył mojej dobroci. Ta kobieta - wskazał na rudowłosą wampirzycę i nachylił się w stronę Brujah - Twierdzi, że bez mojej wiedzy wasz Ojciec spokrewnił jeszcze kogoś. Trzeciego. Na mocy danych mi praw mógłbym tu i teraz wskazać jednego z was. Gdyby opuścił on już Elizjum zdarzyłby mu się wypadek. Mógłbym wówczas zakończyć sprawę roszczeń Ateny i Michels byłby nadal Primogenem. Tak z pewnością zależy wam na tym aby wasz tatuś nadal zasiadał w tej radzie. Pomimo niekwestionowanej urody Ateny ja także chcę tu Michelsa - Na te słowa Atena poruszyła się nerwowo i gdyby mogła zbladła by jeszcze bardziej - Jednak wyjście z sytuacji jest proste. Znajdźcie tego trzeciego, o ile istnieje, zabijcie, macie moje pełne poparcie i wszystko będzie jak dotychczas. Do tego puszczę w całkowitą niepamięć fakt, że nie do końca posłuchaliście moich poleceń co do Caina. Pomijając fakt, że za zamordowanie Rottenberga i tak zostałby zgładzony to jestem tu jedynym, który może taki rozkaz wydać. Macie pytania do naszych młodych gości?
Fraser spojrzał na pozostałych. Cienka kreska ust Ateny wyrażała złość, której wampirzyca nie chciała nawet ukrywać.
- Tacy młodzi i tacy mili - rzekła Cioteczka - Musicie koniecznie zajść do mnie na herbatę, nie przyjmę odmowy, jutrzejszy wieczór będzie w sam raz. - posłała im na wpół bezzębny uśmiech. Obaj Brujah zastanawiali się, czy jest to przebranie czy rzeczywiście jakiś szalony wampir spokrewnił tę kobietę w wieku osiemdziesięciu lat.
- Ja - rzekł ze stoickim spokojem Carl von Carlstein - będę miał kilak pytań do was. Jednak pozwól mi Mark abym zadał je na osobności.
Fraser wykonał gest, który mówił, że nie widzi on sprzeciwu.
Zebranie najwyraźniej uznano za zakończone. Gdy wszyscy zbierali się do wyjścia do Mike'a podszedł Mo. Wbił mu palec wskazujący w pierś i wycedził przez zęby
- Szkoda dupku, że nie zabiłem cię wtedy razem z Starym. Gdybym wiedział, że Michels ma cię na oku...
- Hola, hola - rzekł Mike - Żadnej przemocy fizycznej - lekko odsunął od siebie palec i rękę Ventra - Mnie tam wisi kalafiorem co byś zrobił. On zginął my tu jesteśmy.
- I to wy macie we mnie wroga - syknął Mo i wyszedł.
Pozostałe wampiry również poczęły opuszczać pokój. Atena mijając braci posłała im zagadkowe spojrzenie. Niby od niechcenia zawiesiła je trochę dłużej na Aleku. Niby nic, jednak Brujah sądził, że była to obietnica kolejnego spotkania... rychłego.
Gdy zostali sami wraz z Carlem wampir długo nie kwapił się aby zacząć rozmowę.
- Myślałem, że Mark pozwoli mi zabrać was gdzieś na stronę. Poza to cholerne domostwo, gdzie każdy gwóźdź ma uszy. Trudno. Wybaczcie, ale muszę was wypytać dokładniej niż pan i władca. Mniejsza nawet jak ktoś nas podsłuchuje to i tak nie wyciągnie wniosków z naszej rozmowy. Więc przejdę do rzeczy. Co powiedział wam Warren i czy nadal może żyć? Dwa. Opiszcie dokładnie stan Hutchinsona w szpitalu, porównajcie go do stanu ghuli z okolic przedmieścia oraz całokształtu jaki malował się gdy spotkaliście Gangrela. To ważne. Skoro można było zarazić tą zarazą śmiertelnych i tak ich zmienić a do tego ciało wampira również mutowało to jeśli nie powstrzymał tego ogień możemy mieć duży problem i nawet najlepsza przemowa Frasera tego nie zmieni. Ach, nie właźcie mi w dupę panowie. Lubię władzę i całą tą otoczkę, ale kiedy trzeba to trzeba mówić prosto i na temat. Mówmy jak równy z równym i zapomnijmy, że dzieli nas kilka ładnych lat historii.
Carl mówił jak dobry dziadek. Miły starszy pan z kolejki po chleb, albo spotkany w parku nestor karmiący gołębie. Co gorsza dla obu Krzykaczy mówił naprawdę przekonująco i prawie uwierzyli w jego słowa... co tam! uwierzyli w nie całkowicie! |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
malkawiasz
Gracz
Dołączył: 19 Lut 2009
Posty: 299 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć:
|
Wysłany:
Wto 10:06, 05 Lis 2013 |
|
Alek przesiedział cała naradę Rady jak mysz pod miotłą. Trzymał buzię na kłódkę nawet gdy nazwano ich szczeniakami. Na szczęście nikt nie zwracał na nich bezpośrednio uwagi więc opanować się nie było trudno. Starał się zapamiętać jak najwięcej bo drugi raz taka okazja mogła by się nie powtórzyć. Najstarsi rozmawiali między sobą bez ogródek. Oczywiście wiele rzeczy nie zrozumiał bo rozmawiali ze sobą o sprawach dla nich oczywistych lecz Alek zwracał raczej baczenie na to jak do siebie się zwracają, choć to o czym mówią również mu nie umykało. Nie miał pojęcia czego chce od nich Cioteczka, ale oczywiście kiwnął potakująco głową na termin spotkania. W tym towarzystwie jeśli ktoś kazał skakać pytałeś po prostu jak wysoko. Młody Brujah nie dał się zwieść pozorom i przez myśl mu nie przeszło nawet, ze bezpieczeństwo oddaliło się choćby na stopę. Miło jednak było poznać kto w tym mieście rozdaje karty i w jaki sposób. Drugi raz taka lekcja może się nie trafić.
Gdy Książe zaszedł ich od tyłu momentalnie się zaniepokoił. Nie dla tego, że się bał śmierci, w końcu byli w Elizjum. Po prostu nie lubił mieć kogoś za plecami. Władca jednak poufale położył im ręce na ramionach, co jak zauważył Alek, u Ventra wywołało grymas nienawiści.
Obojętnie przyjął wiadomość o dalszym przesłuchaniu przez szefa Czarodziei. Za to spojrzenie Ateny ewidentnie wywołało u niego dreszcz. Tak, była to cholernie atrakcyjna kobieta. Taka, która sprowadza na człowieka Kłopoty. Przez duże „P”. Mimo wszystko odwzajemnił spojrzenie. Po chwili zostali już sami z Tremerem. Alek pamiętał, że to właśnie on nazwał ich szczeniakami i nie zamierzał zbytnio współpracować. Po krótkiej jednak rozmowie okazało się, że ten czarodziej nie jest jednak taki najgorszy i odrobinę zmienił nastawianie. Nie bardzo jednak wiedział o co tamten pyta. Odpowiedział jednak najlepiej jak umiał.
- Warren wspomniał nam o Goblinie. Wtedy nie bardzo w to uwierzyłem, myślałem, że to po prostu polityka. Hm, nie wiem czy jeszcze żyje, ale jak się rozstawaliśmy nie był nawet ranny. Nie było jakiegoś tam wylewnego pożegnania. Pan rozumie. Po prostu jak Cain płonął już konkretnie to się rozeszliśmy w swoje strony. Te macki, czy jak Pan woli mutacje to nie był miły widok. Rozchodziliśmy się raczej w pośpiechu, ale na pewno o własnych siłach.
Alek domyślił się, że tamten chyba się nie zameldował swojemu szefowi po akcji.
„Może polazł szukać Goblina?” – pomyślał, ale zachował to dla siebie.
- Taa, ghule, które spotkaliśmy jako pierwsze były powolne. Twarde do ubicia, ale powolne. Do tego zdawały się ślinić czymś paskudnym więc uważaliśmy, żeby się nie upaćkać. Nie wyglądały na rozgarnięte.
- Ten ze szpitala. Hutchinson czy jak mu tam. To była inna półka. Był sam, a narobił takiego burdelu w szpitalu, że głowa mała. Szybki, sprytny i niebezpieczny. Byliśmy uzbrojeni i gotowi, a i tak nas zaskoczył. Maszyna do zabijana. Do tego chyba szalona. Mógł przecież stamtąd łatwo spiepszyć na wolność, a on po prostu mordował.
- Pieski Caina były po prostu szybkie, nie znam się na zwierzęcych ghulach, ale chyba standard. Sam Dzikus, no nie wiem. Nie widziałem Gangreli w akcji, ale chyba słyną z tego, że są niebezpieczni. Miał pecha bo nas było po prostu więcej. – Wzruszył ramionami i zamilkł. Nie wiedział co więcej można jeszcze dodać. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Danaet
Władca Domeny
Dołączył: 25 Paź 2007
Posty: 3085 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
Płeć:
|
Wysłany:
Sob 0:50, 09 Lis 2013 |
|
- Kurwa Alek ty się kurewsko wystraszyłeś tych macek.- rzekł nagle Mike - To było jakby wyjęte z opowiadań Poego - spojrzał na pozostałych - No co? Potrafię czytać!
Tremere oparł głowę na dłoni a palcami przebierał w siwej brodzie.
- Widać, że ta dziwna epidemia jest nieprzewidywalna. - Tremere mówił bardziej do siebie niż do Brujah - Jednak jest w tym pewien sens. Nie wyglądacie mi na głupich, od razu to poznałem. Może wybrał was dość ekscentryczny klan, ale zaryzykuję, że zrozumiecie mój tok myślenia. Pierwsi ludzcy ghule byli zakażeni, czyli krew wampira nie dostała się do ich krwiobiegu. To była trzoda Gangrela, która zmutowała TYLKO od ugryzienia. Ten w szpitalu to był ghul Caina. Albo lepsza wersja tych poprzednich. Psy... ponoć ten Dzikus utrzymywał watahę psów od zawsze. Jeszcze w Los Angeles jak był tam na garnuszku. Sama mutacja Caina mnie niepokoi. Do tego Warren nie daje znaku życia. Mówisz, że spalił całość i rozstaliście się...
- Nie, nie - zaczął Mike - Koleś podpalił cały bajzel i spomiędzy płomieni gościa już nie widzieliśmy - Irlandczyk posłał Alekowi spojrzenie w stylu "a co?".
Tremere pokręcił głową.
- Dobrze zatem. Wiecie, gdybyście wpadli na ten trop jako śmiertelnicy nie byłoby rozmowy. Leżelibyście sześć stóp pod ziemią. Jednak teraz w obliczu niemałego niebezpieczeństwa musicie zostać poinformowani - unikajcie Goblina i wszystkiego co choćby przypomina istoty przez was opisane.
Carlstein wstał.
- Pomówię jeszcze z Malkawianinem. Postaram się przesiać jego rewelacje i porównać z waszymi. Jesteście wolni. Znikajcie.
Bracia wyszli z pokoju nie dodając już nic. Alek nie sądził aby książę pożegnał ich osobiście. Nie mylił się. Najpierw wyszedł Mike. Irladnczyk pozostawił Rosjanina żegnając go ponurym uśmiechem. Wolf opuścił rezydencję grubo po drugiej w nocy. Zdziwił się, że samochód nadal na niego czeka. Ghule - pomyślał. Idealni służący. Wsiadł. Jakież było jego zdziwienie gdy w samochodzie czekała nań Atena, Brujah, która oskarżała jego Ojca o złamanie Tradycji.
- Waiadaj Aleks - rzekła z uśmiechem - Nie będzie ci przeszkadzało moje towarzystwo, prawda. - to było stwierdzenie, nie pytanie - Szkoda, że nie poznałam cię kilka lat wcześniej. Być może teraz byłbyś moim potomkiem. - samochód ruszył a Atena ciągnęła dalej - Widzisz. Twój brat ma jakby to ująć... lekki stosunek do swojej obecnej sytuacji. Sądzi, że jak raz już umarł to ma w garści Śmierć i wszystko pozostałe. Nic bardziej mylnego. Tamten Ventrue też już raz umarł i co? Teraz jego prochy są składane do urny. Ty jesteś inny. Michels się pomylił co do ciebie. Sam jest pogrzany i lekkomyślny. Sądził, że uda się także z tobą. Jednak - wampirzyca dotknęła dłoni Aleka - ja sądzę, że to właśnie ty jesteś najbardziej godny tego aby nosić krew Brujah. Wiem co kazał wam wykonać Fraser. Pytanie: co Brujah jest gotów zrobić aby poznać swój cel? - przerwała na chwilę aby pogładzić wierzch dłoni Aleka - Widzisz, ja wiem kim jest ten trzeci. Wystarczy zapytać... |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
malkawiasz
Gracz
Dołączył: 19 Lut 2009
Posty: 299 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć:
|
Wysłany:
Wto 12:53, 12 Lis 2013 |
|
- Ja się kurwa wystraszyłem? A skąd ty możesz wiedzieć panie bohaterze. Jak buchnęło ogniem to już byłeś koło drzew. Tylko się za tobą kurzyło. – Odciął się widocznie zły. – Jak spieprzać to ci nawet akceleracja nie jest potrzebna.
Dalszy wywód Tremere słuchał widocznie naburmuszony. Ledwie się powstrzymał by nie parsknąć na ostrzeżenie Czarodzieja.
„Jak bym kurwa nie wiedział. Co on jakiś nienormalny? Niby kto by się pchał w łapska takim zombi.”
Na szczęście jego cierpliwość nie była już wystawiana na próbę i „Dziadek” skończył audiencję. Odwzajemnił „braciszkowi” ponure spojrzenie przy drzwiach i tyle było z ich współpracy. Alek kłapnął sobie w rogu sali jakby chciał pooglądać co się dzieję w Elizjum. W rzeczy samej miał wiele spraw do przemyślenia i niektóre musiał ułożyć sobie w głowie już teraz. Nie był może jakimś wybitnym myślicielem, ani oczytanym typem, jak jego brat, ale na pewno wiedział kiedy ktoś go robi w konia. Księciunio próbował ustawić ich przeciw sobie. Dobrze, i tak nie pałał miłością do brata. Próbował ich skłócić z ojcem. Też mu to latało. Stary i tak faworyzował jego brata. Ale był do cholery Brujahem i nie miał zamiaru walczyć ze swoim klanem bo księciunio tak chciał. Mógł z nimi walczyć tylko dla tego, że sam tak chciał i wtedy gdy chciał.
„Niech to szlag trafi. Z deszczu pod rynnę. Najpierw załatwiliśmy tego dzikusa, a teraz ta łachudra odwraca kota ogonem i wrabia nas w następne gówno. Se mógł sam iść i zabić Gangrela. Paniusiowaty Ventru poszedł i gryzie piach. To nie, jeszcze nas wrabia w zabicie kolejnego brata. Swoją drogą chciałbym wiedzieć w co stary pogrywa. I czy ten jego irlandzki, smarkaty synalek tez w tym siedzi. Nie ufam mu za grosz. Pewnie coś wie i nie chce się wychylić. Hm, a może tak dogadać się z tym trzecim i stuknąć Mike’a?”
Te i inne myśli krążyły mu po głowie i zamiast przejaśniać mu sytuację tylko komplikowały. W końcu stwierdził, że chyba opuści to towarzystwo, a skoro noc jeszcze młoda to może skoczy do jakiejś podłej knajpy i da komuś po prostu w ryj. By uspokoić skołatane nerwy. Ku swemu zdziwieniu czekał na niego samochód. Alek zawsze cenił drobne oznaki władzy i jeszcze za życia marzył by się takich dochrapać. Teraz jakoś jednak gdy poznał prawdziwe szare eminencje i zobaczył skale i rozmach ich działań, takie drobiazgi zaczęły go po prostu wkurzać, uświadamiając jaką jest płotką. Ku swemu jeszcze większemu zdziwieniu w środku czekała kobieta.
„No tak, ciąg dalszy gry. Wszak noc jeszcze młoda. Co ja sobie głupi myślałem, że oni już skończyli? Eh, durok.”
Mimo, że wiedział jak wampirzyca go urabia nie mógł się powstrzymać i uśmiechnął się delikatnie. Nie była tak dobra jak „Dziadek” Tremere lecz jeśli miał wybierać to wolał komplementy Ateny. Roześmiał się szczerze.
- No. Też tak myślę. Ale mój staruszek zdaje się ma inne zdanie na ten temat. – Wzruszył ramionami jakby go to nie obchodziło. W sumie jednak chciał pokazać staremu jak bardzo się myli. Nie miał nic osobiście do Mike’a. Poza tym, że by udowodnić coś ojcu pewnie musiał skopać tamtemu dupę. W sumie nic osobistego.
Mruknął zadowolony gdy gładziła jego dłoń lecz gdy chciał przykryć jej dłoń swoją z gracją umknęła. Uśmiechnął się jeszcze bardziej zadowolony.
„Eh. Cwana kotka. Lubisz ty takie zabawy co? Problem chyba w tym, że ja bardziej od ciebie.”
Przez chwilę przyglądał się z bliska ciesząc oczy jej nieludzką urodą. Czerwień włosów pięknie harmonizowała z blada certą. Rysy twarzy zdradzały jakaś drapieżność i dzikość. Nie wątpił, że jest w stanie rozszarpać gardło i pewnie nie raz już to zrobiła. Poczuł jak zbiera się w nim jakieś dziwne podniecenie i przez chwilę miał ochotę by obnażyć kły. Opanował się ledwie. Faktycznie Atena działała innymi środkami niż Tremere lecz nie mniej skutecznie. Odchrząknął zanim zaczął:
- Być może mamy ten sam cel. – Zaczął dyplomatycznie. – Kim jest mój trzeci brat?
|
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Danaet
Władca Domeny
Dołączył: 25 Paź 2007
Posty: 3085 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
Płeć:
|
Wysłany:
Śro 10:19, 13 Lis 2013 |
|
Przez twarz Atany przeszedł cień uśmiechu gdy Alek cofnął rękę. Skwitowała to spojrzeniem kotki, której mysz umyka, lecz pogoń nie została zakończona. Wierciła tym spojrzeniem przez dłuższą chwilę oblicze Aleka aż wreszcie chwila poczęła się przedłużać dość niestosownie.
- Trzeci brat? Myślałam, że masz dwóch, Irlandzczyka i tego drugiego. - tym razem jej uśmiech obnażył perłowo białe równe zęby. Brujah miał wrażenie, że wampirzyca zamierza wysunąć kły dla lepszego efektu. Nie uczyniła tego jednak przestronne wnętrze samochodu poczęło się nagle robić zbyt ciasne dla Wolfa
- Gdybym ci powiedziała - spojrzała na kierującego pojazdem ghula - Musiałabym szybko pozbyć się tego dżentelmena - wskazała skinieniem głowy na szofera. Alek był święcie przekonany, że dostrzegł jak ghulowi jeżą się włosy na karku. Miał też wrażenie, że mężczyzna walczy sam ze sobą aby nie zatrzymać auta i nie wybiec w noc.
- Jednak to piesek Frasera i tylko dlatego musimy poczekać aż dojedziemy do Cotton Club.
Alek dopiero teraz zauważył zmieniającą się okolicę. Rzeczywiście zmierzali w kierunku centrum miasta. Śnieg przestał już padać a mroźne powietrze było tak krystaliczne, że neony, które świeciły w nocy wydawały się nienaturalne, magiczne.
- To cud - zaczęła Atena - Prawdziwy cud. Dasz wiarę, że gdy byłam mała dziewczynką jedyną rozrywką były bajki na dobranoc a w mrokach po zgaszeniu lampy, albo świecy czaiły się potwory - spojrzała w małe lusterko, które wyjęła dyskretnie z małej torebki - Teraz to my jesteśmy potworami. I co z tego skoro mrok rozświetlają nie miliony gwiazd a miliony sztucznych światełek na zawołanie śmiertelnych? - posłała to pytanie do swojego odbicia poprawiając czerwień swych ust i oblizując szminkę najpierw dolną a potem górną wargą.
Dojechali na miejsce. Non Cotton Club był największy i najjaśniejszy na całej ulicy. Noc była w tym momencie dla śmiertelnych wybawieniem od codziennych trosk i pomimo zimna goście wysiadali z aut i zmierzali do lokalu. Tak też uczynili. Atena cierpliwie czekała aż szofer otworzy jej drzwi gdy tymczasem Alek poradził sobie sam.
Wampirzyca od razu okrążyła auto, wzięła pod rękę Rosjanina i zmusiła aby wszedł z nią do środka. Alek domyślał się powodów tego zachowania. Starsza wybrała sobie pupila spośród dzieci Michelsa i ostentacyjnie pokazuje to reszcie Rodziny. Alek słyszał o harpiach. Wiedział, że jeszcze dzisiejszej nocy cały ten cyrk będzie znany każdemu wampirowi w okolicy.
Weszli do środka. Chłopak odbierający płaszcze od gości nie zdziwił się gdy para wampirów weszła na salę bez okryć wierzchnich. Widać był to ghul. Młody kelner zaproponował im stolik z dala od sceny w cichym kameralnym miejscu i zaserwował dwa kieliszki szampana pytając czy życzą sobie coś jeszcze. W jego głosie dało się słyszeć lekki brytyjski akcent. Atena z uśmiechem odrzekła, że wezwą go gdy coś im przyjdzie do głowy. Jej spojrzenie powędrowało ku tętnicy szyjnej kelnera. Alek prawie nie parsknął śmiechem na takie zachowanie starszej.
- W tym parszywym świecie - rzekła gdy człowiek już odszedł - musisz nauczyć się rozróżniać kto jest kim. Nie zawsze wyczujesz od ghula woń krwi jego pana. Czasami są karane i za niesubordynację nie poi się ich przez tygodnie. Nauczysz się jednak i tego. - ujęła nóżkę kieliszka w dwa palce i posmakowała napoju. Po chwili wypluła go z powrotem. - Szkoda. dobry trunek. Szkoda, że możemy nim tylko zwilżyć język.
Odstawiła kieliszek i przez chwilę wodziła palcem po jego krawędzi kreśląc koła. Skinęła wreszcie głową.
- Widzę, że niecierpliwie czekasz na to co ci powiem. - wzięła małą serwetkę i wytarła nią usta - Postanowiłam postawić na ciebie. Słyszałeś co powiedział Fraser. Woli twojego tatusia niż mnie w Radzie. Dobrze. Niech stracę. Ale ja nie zamierzam tak jak Moston zwany "Mo" tak łatwo darować Michelsowi. Układ miedzy nami będzie taki - posłała mu kokieteryjne spojrzenie - Ja dam ci nazwisko niechcianego syna ale ty od dziś będziesz pracował dla mnie nie dla Michelsa. Pasuje ci to młody Brujah? - pytanie padło. Padła propozycja. Atena nie sugerowała niczego Alekowi ani nie groziła. Ot zwykła umowa między dwojgiem dorosłych. Fakt, że za Ateną mógł przemawiać wiek kilku dorosłych nie robił w tym momencie różnicy. Ona miała coś dla niego a on był użyteczny dla niej. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
malkawiasz
Gracz
Dołączył: 19 Lut 2009
Posty: 299 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć:
|
Wysłany:
Wto 20:38, 19 Lis 2013 |
|
Alekowi przypomniała się Rosyjska bajka zapamiętana z dzieciństwa o trzech braciach. Słabo ją pamiętał, ale pasowała do sytuacji jak ulał. Dwoje z trójki poświeciło trzeciego. Fakt, że to ten trzeci był górą wprawił go na chwile w zadumę. Chyba po przodkach odziedziczył przesądność. Na szczęście Atena chyba nie oczekiwała odpowiedzi i przez chwile bawiła się kosztem szofera. Brujah miał podobne poczucie humoru więc wyszczerzył żeby do wstecznego lusterka. W końcu ktoś musiał pokazać służbie księcia, gdzie jest jej miejsce. Alek doskonale zanotował sobie pamięci arogancje przydupasa przynoszącego mu zaproszenie. Jak również jego twarz. Oblizał drapieżnie usta, zaraz potem zreflektował się i szybko zgasił zadowolony grymas z twarzy. Skupił się na kobiecie, wszak damy lubiły być w centrum zainteresowania, a Wolf dobrze o tym wiedział. Tak skupił się na swojej roli, że szarmancko podał jej ramię. Dopiero po chwili zreflektował się w co się wpakował lecz teraz za późno było na zmianę frontu.
„I straszno i smieszno – kak tigra jebat. Ale ani zsiąść, ani przestać. No zobaczymy, gdzie ten tygrys mnie powiezie.”
Mimo wszystko pochlebiało mu towarzystwo atrakcyjnej wampirzycy. Nawet gdy wiedział, że nim pogrywa. Bawiło go jej podejście do nieżycia, jej poczucie humoru i sposób przechodzenia do celu, prosty jak kop w jaja. Bawił się lampką szampana nawet nie próbując maczać w nim ust. Słabe trunki zawsze go tylko irytowały. Bawił się świetnie w jej towarzystwie i posmutniał gdy usłyszał propozycję. Odstawił kieliszek i spojrzał jej w oczy.
- Michelsa to wnerwiający gość, ale to mój stary. Krew to krew. Nie mogę go zostawić. Chyba, że on się na mnie wypnie. – Zamilkł zastanawiając się przez chwilę. Atena była dla niego w porządku i nie chciał odprawiać jej z kwitkiem. – Poza tym chciała byś zadawać się z kimś kto zdradził swoją Rodzinę?
|
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Danaet
Władca Domeny
Dołączył: 25 Paź 2007
Posty: 3085 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
Płeć:
|
Wysłany:
Wto 21:26, 19 Lis 2013 |
|
Atena przyglądała się Alekowi spod lekko przymkniętych powiek. Na jej ustach kwitł lekki uśmiech. Zamrugała dwukrotnie gdy jej rozmówca przemówił. Kiwnęła lekko głowa praktycznie nie zastanawiając się nad słowami. Widocznie takiej odpowiedzi oczekiwała. A być może robiła dobrą minę do złej gry. Splotła palce obu dłoni i oparła na nich podbródek. Przez chwilę nic nie mówiła. Wreszcie rzekła leniwie.
- Fakt. Krew to krew.
Wpatrywała się znów przez dłuższą chwilę w wampira świdrując go zielonymi oczami prawie na wylot. Nie było w tym nic złowrogiego, czyste zaciekawienie... może bardziej lubieżne niżby chciała pokazać. Wreszcie wyprostowała się na krześle i przyjęła postawę obronną, krzyżując ręce na piersiach.
- Skoro tak mówisz to skończyliśmy interesy. Nie myśl, że jestem nieczuła. Wieczór nadal trwa i nie omieszkam zatrzymać cię tu choćby siłą. Jak znajdujesz noce w Seattle, teraz skoro już wiesz kto jest w cieniu? Musiałeś przeżyć niezły szok, jak każdy z nas, gdy dowiedziałeś się, że trzy czwarte tego co się dzieje na pierwszych stronach gazet to sprawka działań Rodziny - kolejny uśmiech - Wiesz nie brakuje nam czasu, prawda? To czego nie zdziałamy tej nocy możemy dokończyć za dziesięć lat. Taki przywilej.
Zamilkła gdyż światła lekko przygasły a na scenie zajarzył się punktowy reflektor. W jego świetle pojawiła się zmysłowa blondynka, w wieczorowej kreacji i modnej fryzurze. Na łabędziej szyi lśnił naszyjnik, który Brujah kojarzył się tylko z brylantami. Kobieta podeszłą do samotnego mikrofonu i rozpoczęła rzewną piosenkę o martwej dziewczynie, która co noc nawiedzała swojego kochanka. Alek był pewny, że chodziło o jakąś wampirzycę. Był tak zapatrzony, że nie dostrzegł jak do ich stolika przysiadł się jegomość w szarym garniturze z żółtą różą w butonierce. Jego uśmiech powalał. Był tak idealnie dopasowany do sytuacji, że Alek gotów był się założyć o swoją głowę, że mężczyzna był aktorem pierwszej klasy.
- Piosenki o naszym gatunku - rzekł wyciągając dłoń o Ateny - Są równie piękne co smutne, nie sądzisz? Nie mieliśmy jeszcze okazji...
- Atena Floyd - rzekła starsza podając dłoń do pocałowania
- Aleksander Dreyton, dla przyjaciół "Dry" - posłał jej niepokojąco czarujący uśmiech. Młody Brujah sądził, że jako dzieciak wśród wampirów nie zostanie nawet zaszczycony. Jednak Dreyton dostrzegł go również.
- Och, wybacz mi maniery, ale uczony byłem pierw witać się z damą a potem z jej towarzyszami - podał Alekowi rękę - Aleksander Dreyton, klan Torreador.
- Harpia - z uśmiechem skwitowała Atena a na twarzy Torreadora zakwitło zdziwienie.
- Och, nie sądziłem, że moja reputacja sięga tak wysoko. Słyszałem o pięknej Atenie, jawiącej się niczym bogini ale nie sądziłem, że ona słyszała o mnie.
- Zrób mi przysługę pijawko - Atena mówiła to ze szczerym uśmiechem na twarzy - Jeżeli chcesz podsłuchiwać, rób to dyskretnie, ale powiem raz - znikaj.
Wyraz zaskoczenia na twarzy Dreytona zastygł niby na obliczu posągu i nie zniknął nawet gdy wampir wstał od stolika i ruszył swoją drogą. Tymczasem kobieta skończyła śpiewać i w burzy oklasków zeszła ze sceny. Ciszę wypełniły delikatne nuty fortepianu, płynące gdzieś z półmroku w drugim końcu sali.
- Nie obawiaj się pogonić harpię. Może mają jakąś władzę nad plotkami, czy to prawdziwymi czy zmyślanymi, ale nigdy nie wypaplają jak to zostali przepędzeni ze swojego podwórka. Wrócę do mojego pytania Aleks. Jak się odnajdujesz jako nowy ty?
Brujah był lekko zaskoczony tym, że Atena wolała prowadzić z nim rozmowę niż z jakimś znanym w kręgach Torreadorem. Cóż, być może na tym polegała jej gra? A być może naprawdę wolała towarzystwo Brujah od Degenerata? Cokolwiek teraz chodziło Atenie po głowie było dla Aleka zagadką. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
malkawiasz
Gracz
Dołączył: 19 Lut 2009
Posty: 299 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć:
|
Wysłany:
Śro 10:53, 20 Lis 2013 |
|
Odprężył się wyraźnie. Widać było, że jej towarzystwo mu odpowiada i ni myślał się żegnać. Uśmiechnął się i odpowiedział.
- Niekoniecznie. Chętnie pomogę w innych interesach komuś z naszego klanu. W końcu musimy się trzymać razem. – Zamilkł również I szybko rozejrzał się gdy przygasły światła. Jego wzrok był teraz dużo lepszy niż za życia i szybko wyłowił z mroku przyczynę zmiany scenerii. Uspokoił się i cieszył występem. Noc była idealna. Wyniósł głowę z Elizjum, choć może to było chwilowe. Siedział z przepiękną kobietą słuchając śpiewu innej. Przez chwilę podziwiał jej wygląd, gdy nagle ktoś przysiadł się do ich stolika. Przywitał się z Ateną i Alek pomyślał, że to jej znajomy. Automatycznie podał dłoń i również się przedstawił. Krótka wymiana zdań i jego wprawiła w zdumienie lecz zdołał zapanować nad wyrazem twarzy lepiej od lalusia. Może dla tego, że to nie jemu kazano spadać w podskokach. Miał jednak na tyle rozsądku, że patrzył w inna stronę i udawał, że nie słyszy. Wyszczerzył potem żeby do Ateny lecz ta szybko zmieniła temat. Jak gdyby przegonienie Harpii z jej podwórka było codziennością. Alek zamyślił się nad jej pytaniem lecz tak naprawdę rozmyślał nad jej siła i potęgą.
- Hm. Jak dziecko. Wszystko nowe i świeże. Większość tego co wiedziałem okazała się bajką. Większość bajek, które mi opowiadano okazały się prawdziwe. Świat stanął na głowie, a wcale nie stał się bezpieczniejszym miejscem. Wręcz przeciwnie. – Powiedział zamyślony lecz zaraz dodał z uśmiechem. – Ale podoba mi się. Jest o wiele więcej możliwości. Większe stawki to większe ryzyko.
|
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Danaet
Władca Domeny
Dołączył: 25 Paź 2007
Posty: 3085 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
Płeć:
|
Wysłany:
Czw 14:13, 21 Lis 2013 |
|
- Tobie jednak jest łatwiej - rzekła gładko Atena - Pochodzisz z - uśmiechnęła się z przekąsem - dość oryginalnego środowiska, umiesz się odnaleźć w wielu sytuacjach. Ja byłam zwykłą dziewką z Alabamy. Córką farmera. Nawet nie wiesz przez ile przeszłam zanim odnalazłam się w tym świecie - zatoczyła dłonią łuk i poczęła paznokciem uderzać lekko w obrus. - Wiesz ilu młodych, raptem kilka dni po przeistoczeniu traci zmysły? Nie, nie mówię tu o Malkavianach, lecz o innych spokrewnionych. Jedni zatracają się w szaleństwie, ich można mylić ze Świrami, inni zaś szybko ze sobą kończą. Dlatego rodzice powinni pilnować swoich potomków. - ostatnie zdanie wypowiedziała bardzo dwuznacznie, jakby próbowała przekazać aluzję dotyczącą Michelsa. - Dlatego ustanowiono prawa. Szczerze powiedziawszy - rzekła z lekkim uśmiechem i rozbawieniem w głosie - nie sądzę, aby pochodziły one od samego Kaina. To taka sama propaganda starszych jak religia pośród śmiertelnych. Bójcie się wielkiego gniewu Kaina i żyjcie w zgodzie z prawami Camarilli. - spojrzała na reakcję Aleka - Nie sądź, że próbuję tu demagogii. Tradycje są dobre, ale powinniśmy się odciąć od historii i skupić na przyszłości. Cholera, zaczęłam gadać jak jakaś nienormalna - machnęła dłonią obok głowy jakby chcąc odpędzić myśli. - Fakt, faktem nie jesteś w ciemię bity. odnajdziesz się w tym świecie szybko i prawie bezboleśnie. Za jakieś pięćdziesiąt lat gdy odejdą twoi bliscy a ty nadal będziesz tkwił w zawieszeniu śmierci zrozumiesz, że nareszcie przynależysz do tego świata. Dam ci radę, znajdź sobie kogoś kogo będziesz mógł zmienić w ghula. Nie dlatego, że będzie obok gdy będziesz samotny, ale dla wygody przepływu informacji. Chcesz załatwię ci pozwolenie u Frasera. To nie będzie trudne - posłała mu tajemniczy uśmiech - Tymczasem dość gadania. Chcesz dam ci kilka rad. Odnajdź ojca. Michels powinien się wytłumaczyć przed tobą dlaczego postawił ciebie na ostrzu noża przeciwko jakiemuś chłystkowi... - zamknęła oczy tuż po tym jak spojrzała ponad ramieniem Aleka - Cholera, pudelek. - warknęła trochę zbyt głośno i spojrzała na Brujah milcząc.
Alek odwrócił głowę. Rzeczywiście szedł ku nim ktoś kto wyglądał na kolejnego ghula Frasera. Jego twarz różniła się od tego, który nawiedził go poprzednio jednak ubiór i maniery były zbliżone. Gość podszedł go Wolfa, stanął z jego boku i nachyliwszy się szepnął mu do ucha.
- Jest problem w miejskiej kostnicy. Ludzie koronera na miejscu incydentu z Cainem znaleźli kilka niepokojących śladów. Ktoś to musi posprzątać. Chodź. Ktoś chce z tobą omówić kilka rzeczy z tym związanych.
Cóż mężczyzna może wyglądał jak goguś od księcia ale Alek poznał jego głos. Nie mógł tylko dopasować go do twarzy. Był jednak pewny, że słyszał już go wcześniej. Czy był to przyjaciel, czy wróg? Spojrzał na Atenę, jednak jej wyraz twarzy nic nie sugerował. Była chyba trochę zła, że przerwano jej rozrywkę w taki sposób. Bawiła się serwetką kreśląc na niej koła i inne fikuśne wzory. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
malkawiasz
Gracz
Dołączył: 19 Lut 2009
Posty: 299 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć:
|
Wysłany:
Pon 7:28, 25 Lis 2013 |
|
Słuchał rad Ateny i notował je skrzętnie w pamięci. Nie do końca dał się nabrać na jej chwilę słabości do zwierzeń. Mimo wszystko zdawało się, że mówiła z sensem i nie chciała mu zaszkodzić. Postanowił, że zastanowi się potem nad tym na spokojnie. W końcu i tak miał zamiar pogadać z Ojcem. Przyjście „pudelka” jak go trafnie nazwała trochę pokrzyżował mu plany. Drgnął gdy usłyszał ten głos i zmarszczył brwi. Coś mu w tym kolesiu nie pasowało, ale nie mógł skojarzyć głosu. Zastanawiał się szybko co zrobić lecz w sumie nie miał zbytniego wyboru. Skoro było to „polecenie” księcia musiał ruszyć dupę. Nawet jeśli wyglądało to jak pułapka.
Skłonił się Atenie i przeprosił:
- Było mi niezwykle miło, że postanowiłaś podzielić się ze mną swą wiedzą. Mam nadzieję, że będę się mógł odwdzięczyć, a jeszcze większą na ponowne spotkanie i pogawędkę.
Skinął na posłańca i ruszył za nim. Nie spuszczał go z oka jednocześnie strzygąc na boki czy aby nie ma jakichś wspólników. Nie wiedział jeszcze co, ale coś mu tu ewidentnie nie pasowało. Wolał być gotowy na wszystko. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Danaet
Władca Domeny
Dołączył: 25 Paź 2007
Posty: 3085 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
Płeć:
|
Wysłany:
Czw 17:51, 28 Lis 2013 |
|
Mężczyzna wyszedł z klubu a Alek za nim. Chłodne powietrze uderzyło go w twarz, jednak nie poczuł dyskomfortu tak jakby to miało miejsce za życia. Bycie trupem miało swoje dobre strony. Wysłannik księcia przyspieszył kroku gdy mijali parking. Najwyraźniej prowadził go gdzieś niedaleko. Brujah czujnie rozglądał się dookoła przeczuwając jakiś podstęp. Wreszcie gdy znaleźli się w niedużym zaułku ghul księcia odwrócił się a powietrze dookoła niego zafalowało. Dosłownie. Postać przystojnego mężczyzny rozmyła się a na jego miejsce pojawił się Dedley, Nosferatu, którego poznał dwie noce temu. Alek teraz skojarzył głos z osobą, chociaż musiał przyznać, że Nosferatu nie zapadł mu do końca w pamięci.
- Cholernie użyteczna ta niewidoczność. - zaśmiał się spod grubego szalika, który oplatał mu twarz. - Cholera, widziałem, że dałeś się nabrać na przydupasa księcia. Albo prawie dałeś się nabrać. - spoważniał - Słuchaj uważnie. Trzeba posprzątać ten cały bałagan. Śmiertelnicy dobrali się do szczątek Gangrela i jego psów. Chociaż wysłaliśmy tam kogo trzeba to koroner zgarnął kły i pazury Caina. Ktoś... i nie jest to Golbin - tu zrobił pauzę - Chce abyś się tym zajął. Ja z mojej strony zrobiłem swoje, ale dam ci radę młody, lepiej zrób to co się od ciebie oczekuje. - Dedley był wyraźnie poddenerwowany
- Starczy - szorstki głos zabrzmiał znikąd. Dopiero teraz Alek dostrzegł potwora, do którego należał - Zmiataj stąd - Dedleowi nie trzeba było dwa razy powtarzać. Skłonił się nisko istocie wyłaniającej się z cienia i odszedł pospiesznie.
- Zwą mnie Larris - twarz Nosferatu była ohydna. dwoje pożółkłych oczu wpatrywało się w oblicze Brujah. Smukła sylwetka okryta ciemnym prochowcem rysowała się powoli na tle ciemnej ściany. Wampir miał rząd nierównych kłów wystających z dolnej i górnej szczęki. Pomimo tego mówił dość wyraźnie. Jego dłonie wyglądały jak u artretyka, jednak Wolf wiedział, że pożółkłe paznokcie i chude palce kryją w sobie moc wampirzej siły. Wiedział z zasłyszanych plotek, że Nosferatu są cholernie silni, prawie tak jak Brujah.
- Już się napatrzyłeś? - rzekł jego rozmówca - To teraz słuchaj. To co mówił Dedley to prawda. Maskarada jest zagrożona. Fraser jeszcze nic nie wie i lepiej dla ciebie aby się nie dowiedział. Robię ci wiec przysługę o ile szybko zareagujesz. Jeżeli cokolwiek przecieknie do opinii publicznej... cóż chyba się domyślasz. Pomagam ci oczywiście nie za darmo - szczerość Nosferata uderzyła Aleka - Jesteś nowy, a ja choć nie lubię dzieci to upatrzyłem sobie cel, w którym możesz mi pomóc. Nie dziś, nie jutro ale mam niezła pamięć wiec zgłoszę się do ciebie. Tymczasem masz do dyspozycji tego niedojdę Dedleya. On pomoże ci w sprzątaniu bałaganu.
Nosferatu Larris odwracał się już na pięcie a jego sylwetka niknęła w mroku. Gdy Alek sądził, że rozmowa zakończona ochrypły głos odezwał się ponownie
- Poszukaj też zaginionego czarodzieja. Może on być bardziej niebezpieczny niż ci się wydaje.
To były ostatnie słowa Larrisa skierowane do Brujah. Alek został sam w zaśnieżonym zaułku... |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
malkawiasz
Gracz
Dołączył: 19 Lut 2009
Posty: 299 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć:
|
Wysłany:
Pon 9:05, 02 Gru 2013 |
|
Gdy Nosferatu zniknął, tak jak się pojawił Alek warknął. I nie był to dźwięk wydawany przez ludzkie gardło. Tym razem był już poważnie wkurzony. Miał świadomość, że brzydal może dalej go obserwować, ale miał to w dupie. Piętrowa wiązanką przekleństw nie ominęła i starszego Nosfera. Dobra chwilę trwało by Brujah wrócił do siebie. Widać było jednak, że dał upust swoim emocjom i jest już trochę spokojniejszy.
„Kurwa co ja jestem chłopiec na posyłki wszystkich starszych? No ja rozumiem ojciec, Książe. Atena przynajmniej była miła, ale za chwilę chyba ustawi się kolejka do mnie i będę latał im jeszcze po sprawunki.”
Zgrzytnął zębami i zaczął zastanawiać się jak tą sytuację wykorzystać dla dobra Aleka bo tylko to go interesowało. Odwrócił się i ruszył z Dedleya, który tym razem miał mu pomóc.
„Znowu ta cholerna Maskarada. I dla czego znowu ja? Przecież nawet ten Dedley ze swoimi sztuczkami ze znikaniem chyba zrobił by to lepiej. Wszedł, zwinął dowody i wyszedł. Po co ja? Chcą mnie w coś wrobić? Hm, tylko po co. Ten Lerris jest chyba szalony. Wysyła mnie w czarną dupę i jeszcze twierdzi, że kurwa robi mi przysługę. Z drugiej strony staruszek twierdził, że dobrze trzymać z tymi cholernymi szczurami bo są najlepiej poinformowani. I chyba faktycznie, skoro księciunio ponoć nic nie wie. To po jaki chuj nam taki Książe. Coś mi tu brzydko pachnie. Najpierw Goblin, teraz ten Lerris, żebym się jeszcze kurwa nie wpakował w jakieś walki między brzydalami. Kurwa bładze jak we mgle. Potrzebuje informacji. Dobrych informacji i to szybko.”
Z zamyślenia wyrwała go postać omotana szalikiem wyłaniająca się z cienia. Tym razem w sposób naturalny. Alek był w pieskim humorze i nie krył tego.
- Twój szef jest całkiem wkurwiającym typem. Jak mój stary. Ponoć mamy działać razem. – Skinął głowa Dedley’owi. – W takim razie mam kilka pytań.
- Po pierwsze powiedz mi więcej coś o tym Lerrisie. Chce wiedzieć w jakie gówno mnie pakuje i dla czego mnie? Po drugie o co chodzi z tym koronerem, nie możesz tam się włamać po prostu? I po trzecie – Wyszczerzył zęby w uśmiechu. – Jak można nauczyć się tej sztuczki ze znikaniem.
|
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez malkawiasz dnia Pon 9:06, 02 Gru 2013, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB
© 2001/3 phpBB Group :: FI Theme ::
Wszystkie czasy w strefie GMT
|
|
|
|
|
|
|